piątek, 26 listopada 2021

Od Mattii cd. Michelle

Mattia ledwo widział drogę przed sobą, jednak parł do przodu, starając się nie zniechęcić. Intuicja astrologa podpowiadała mu, że to dobra droga, że powinien kontynuować i iść przed siebie.
Mattia najczęściej zdawał się co prawda na ekspertyzę Isidoro, jednak młodszego z astrologów tu nie było, toteż jego starszy brat musiał radzić sobie w pojedynkę. Szedł ostrożnie wąskim korytarzem, jego dłonie ledwie muskały ostre, oblodzone skały. Uczucie było tak familiarne, że astrolog sam aż się zdziwił. Ile to razy przecież razem z Isidoro (i okazjonalnie ich starszym bratem, Luciano) wybierali się do jakichś zapomnianych przez bogów miejsc, z których musieli ich wykaraskać służący lub rodzice? Mattia nawet już tego nie liczył. Monte Cervino, gdzie się wychował, pełne przecież było zdradzieckich pierczar, jaskiń i załomów, które tylko czekało na nierozważnych wędrowców. I zdolne było ich pochłonąć nawet, jeśli byli to astrologowie.
Hrabia przecisnął się między wyjątkowo ciasnymi załomami, a następnie dotarł tam, gdzie prowadziło ich oboje wahadełko.
Z wnętrza pieczary rozlewało się łagodne, chłodne światło, którego nierzeczywisty blask rozlewał się z… portalu. Tak przynajmniej sądził Mattia.
Jednak to nie portal przykuwał jego uwagę, a przedziwna istota, która leżała tuż przy jego rozwartych wrotach.
Astrolog uniósł brwi, objął wzrokiem puszysty, biały tułów, a także masywne skrzydła usiane jasnymi piórami o pojedynczych, ciemnych końcówkach. Istota miała do tego jeszcze cztery kończyny zakończone czarnymi, morderczymi pazurami, a także ogon niczym piękny, koronkowy wachlarz. Jej ptasi łeb spoczywał teraz na skrzyżowanych, przednich łapach, a z dzioba wydobywało się głębokie, bolesne westchnienie, przypominające właśnie zawodzenie ni to pingwina, ni to wieloryba.
Michelle spojrzała nad ramieniem astrologa, jej wzrok chłonął przez długi czas sylwetkę wiercącej się istoty.
— Jest piękna — wykrztusiła kobieta, zaś astrolog, zwrócił na nią spojrzenie.
— Wiesz, czym to w ogóle jest?
Michelle pokręciła głową, wciąż nie odrywając wzroku od istoty. Czas mijał, oboje starali się zrozumieć, znaleźć w pamięci jakiś okruch, który mógłby naprowadzić ich na to, czym właściwie był dziwny, arktyczny stwór o sowiej głowie, który spał niespokojnie tuż przy rozwartym portalu.
Istota poruszyła się po raz kolejny, odsłaniając przelotnie kawałek miękkiego, futrzastego brzucha.
— Jest ranna — szepnęła Michelle, utkwiwszy wzrok w brunatnej plamie i zlepionej sierści.
Mattia wyciągnął dłoń, w ostatniej chwili powstrzymał Michelle przed tym, by ruszyć na pomoc stworzeniu.
— A jeśli jest agresywna — spytał ledwie słyszalnie.
Kobieta zawahała się.
— Ale nie możemy jej tak przecież zostawić…!
Mattia chciał coś dopowiedzieć, jednak jego słowa utonęły w dziwnym dźwięku, który wydobył się z portalu.
Dysk o barwie zgaszonego błękitu, indygo i srebra, parsknął kolorem magii, a następnie wypluł ze swej srebrzystej, skrzącej się powierzchni, cztery baryłkowate ciała pingwinów. Te wyleciały nieco zdezorientowane, jednak zaraz pozbierały się, pokręciły w kółko i ruszyły w miejsce, gdzie stali przycupnięci Mattia i Michelle.
Kobieta przylgnęła do lodowej ściany, podobnie uczynił i astrolog, zaś cztery dziarskie pingwiny pomaszerowały w dół korytarza, kierując się na zewnątrz, ku wolności.
— Nie wierzę — westchnęła Michelle, odprowadzając odważne pingwiny, a następnie wracając wzrokiem do nieokreślonego, arktycznego stworzenia.
— Ja też nie. Ale moja wiara lub jej brak niewiele tu pomogą.
— Musimy mu pomóc — powiedziała z mocą kobieta, Mattia skinął głową. Też pragnął, by cała ta rzecz się skończyła, zaś zobaczywszy ranną istotę, nie mógł nie zareagować.
— Ale musimy to zrobić… w przemyślany sposób — zaznaczył tylko. Michelle skinęła głową.
Oboje zgadzali się co do dalszego biegu wydarzeń, żadne jednak nie było pewne co do tego, jak powinno wyglądać. Mattia zerkał z niepokojem na olbrzymie pazury, w które przedziwna istota była uzbrojona, zaś Michelle nie odrywała wzroku od brunatnej plamy na puszystym, futrzatym brzuchu stwora.
— Spróbuję do niego podejść — zawyrokowała w końcu.
— Bądź ostrożna. Nie wiadomo, jak zareaguje…
— Będę, nie martw się — Michelle spięła się w sobie, następnie przmknęła oczy, odetchnęła. Jej ramiona łagodnie opadły, również i twarz zdawała się bardziej rozluźniona, spokojna. Mattia obserwował, jak kobieta staje się… mniej groźna. Trudno było ująć ten proceder w prostych słowach, jednak w jakiś cudowny sposób Michelle postradała tę szczątkową grozę wynikajacą ze wzrostu, i gdy spokojnie zbliżała się do istoty, jej postać emanowała tylko spokojem i delikatnością.
— Nie bój się mnie — powiedziała łagodnie, przyklękając przy dziwnym stworzeniu. — Nie zrobię ci krzywdy. Chcę tylko pomóc.
Stwór cofnął się, zasłonił skrzydłem. Wydał z siebie ostrzegawcze warknięcie. Michelle klęczała w śniegu, dłonie zwróciła otwarte do stworzenia.
— Nie bój się — powtórzyła łagodnie, niemal śpiewnie. Stwór wiercił się w śniegu, to wyciągając do niej swój masywny łeb, to znów cofając go niepewnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz