środa, 17 listopada 2021

Od Apolonii cd. Jamesa


Spodobała się jej ta panika, która w tak gwałtownym akcie przebiegła przez jego twarz. Uśmiechnęła się lekko, niezobowiązująca, dalej pociągając dym w swe płuca, oparła się o barierkę, skrzyżowała nogi w kostkach. Kto wie, czy ładny pantofel nie wyjrzał zza jasnej spódnicy sukienki.
Lubiła, gdy panikowali. Gdy orientowali się, że wytknięto im jakieś potknięcie, w rzeczywistości zupełnie drobne i błahe, takie, o którym może i miała zapomnieć dnia następnego lub wyryć sobie w umyśle tak po prostu, dla zabawy. Dawało to pewność, że nadal znajduje się na górze, że jeszcze nikt nie podpiłował nogi wyimaginowanego tronu, chcąc czym prędzej biedną aktoreczkę z niego zrzucić. Miała posłuch, a za posłuchem szła władza. I dobrze, bo to właśnie ona gwarantowała tak upragnione przez Apolonię, a może kryjącą się pod teatralną maskę i Jezebel, bezpieczeństwo. Nieuchwytne, ulotne.
— Myślę, że musiała pani naprawdę wiele przeżyć. — Drgnęła, tron się przewrócił, a ona straciła przed chwilą wygraną w tej krótkiej, ale jakże przyjemnej partii pewność siebie. Rzucono na stół karty mocniejsze.
Zmalała nagle pod wzrokiem czarodzieja, kto wie, czy nie próbując ukryć się w białej sukni, rozpłynąć, niby duch, pod jasnością materiału. Pstryknąć, błysnąć, zniknąć. Ponownie stać się ulotną Apolonią, której nikt nie mógł zrozumieć, a gdy starał się pochwycić wdzięczną kobietę w swe palce, by przyjrzeć się niby muzealnemu eksponatowi bliżej, ta wymykała się spomiędzy opuszków jak woda.
Teraz nie było jednak gdzie uciec. Papieros niedopalony, a barierka tuż za plecami. Zerknęła przez swe ramię. By skakać również za daleko, choć na pewno uratowałoby ją to przed niektórymi z ciążących na barkach problemów. 
 A więc jednak ją pochwycono, znalazła się w potrzasku, w którym pan profesor na spokojnie mógł studiować swój obiekt badawczy, przyglądać się szczegółom – drżącej, dolnej wardze, przymrużonym oczętom schowanym za wachlarzem rzęs, palcom nerwowo zaciskającym się na barierce. Perfekcyjny obrazek perfekcyjnym już nie był. Piękną rzeźbę stworzoną przez wybitnego artystę właśnie roztrzaskano o podłogę; pozostawało tylko zbierać jej resztki. Ten ładny polik. Któryś z palców, może wskazujący. Fałdę białej sukni poświadczającej o oczywistej niewinności w sprawie, załóżmy, każdej. Kawałek zgrabnego uda, przy którym odnaleźliby i wyrwaną stronę z księgi rachunkowej przytrzymywaną za pomocą bardzo zbereźnej, koronkowej podwiązki.
— Jest pani bardzo ulotnym zjawiskiem. — Drgnęła ponownie, komplement jej się spodobał. Topaz ocząt pochwycił ten drobny gest przy rękawiczkach, dziecinną zabawę przy paskach. Wargi rozchyliły się delikatnie, a umysł uspokoił; ponownie kontrolowała sytuację, rozdając karty. Położyła swego asa, odchylając odrobinę główkę, wyciągając szyję, gdy cudzy oddech połaskotał skórę. — I myślę, że to, razem zresztą z pierwszym zaskoczeniem, kiedyś panią zgubi. — Szept zatańczył na tym ciemnym loku, który uciekł ze skrzętnego, ale w rzeczywistości niezwykle prostego upięcia.
Uśmiechnęła się, odwróciła twarz ku niemu. Oddech zatańczył niebezpiecznie blisko cudzych warg, oboje jednak wiedzieli doskonale, że nic z tego – ona by mu po prostu nie pozwoliła, a on by po prostu nie chciał.
— Wiem. — Uśmiechnęła się, odrzucając od siebie papierosa. Na pożegnanie nie odpowiedziała.
Balkon opuściła tuż po nim. I rozpłynęła się w powietrzu, i z nikim się nie żegnała, jak to miała w swym zwyczaju, i pozostał po niej tylko nikły zapach konwalii. Ona – zjawa. Ona – duch. 

[ dziękujemy za wątek <3 ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz