Leo
Smith i Jack White. Mama Nicka i tylu jego krewnych, począwszy od
Theodorusa Verdama, zginęli przez kaprys demona. Ich śmierci nie można
było wyjaśnić żadnym racjonalnym argumentem, nie było dla niej żadnego
sensu, żadnego konkretnego powodu. Jedynym pojęciem, które w zamian
otrzymaliśmy, był czyn karalny, ale w kontekście całej tej
sytuacji ten termin, mimo przynależności do ścisłej terminologii
prawniczej, brzmiał dla mnie mętnie, niejasno. Jaką karę może ponieść
demon? To w ogóle możliwe?
—
Mocniejszy kwas wypiera słabszy, oczywiście — Sophie zmarszczyła brwi,
błękitne oczy uważnie studiowały glify. Paskudnie czerwone, jakby
upiorna zapowiedź tego, do czego doprowadził kontrakt, który został nimi
zwieńczony.
Otworzyłam
usta, ale nie padło z nich ani jedno słowo. Zdecydowanie nie przemawiał
do mnie pomysł przywoływania demona, niezależnie od motywacji,
niezależnie od tego, jaką pozycję w hierarchii zajmował. Mieliśmy już
problem, jak poradzić sobie z jednym, a nasza obecna lokalizacja była
tego najlepszym dowodem. Dobrowolne i w pełni świadome spotkanie z
jeszcze potężniejszym wydawało mi się co najmniej ryzykowne, tym
bardziej, że nie mieliśmy pewności, jak potoczą się dalej wypadki.
Wierzyłam szczerze w umiejętności i wiedzę Nicka, ale dział
rozemocjonowany i pod presją czasu. Oczy pałały niezdrowym blaskiem,
drżące ręce raz po raz wertowały stronice kontraktu. Mógł przeoczyć
choćby jeden przecinek, który zmieniał sens całego paragrafu - ba,
umowy! - i gdyby okazało się to w trakcie konfrontacji, bylibyśmy
zgubieni.
Poza
tym, bałam się. Zwyczajnie i po ludzku, nogi miękły mi na samą myśl o
podobnym spotkaniu. Krew szumiała w uszach jak wodospad, serce
rozpaczliwie waliło jak gong i zastanawiałam się, jakim cudem nie słyszą
tego Sophie ani Nick - ale może zagłuszyły to ich własne organizmy,
własne pędzące serca. Nie byłyśmy na to przygotowane żadną miarą, gdy
wyruszałyśmy do Ravenglen, ale nie mogłyśmy się wycofać, zwłaszcza
teraz. Nie tylko z poczucia obowiązku - miałam paskudne przeczucie, że o
nasze życie w tym momencie również toczy się gra. I miała rozstrzygnąć
się w przeciągu raptem kilku godzin.
—
Jest kolejny problem — nie wypowiedziałam swoich obaw na głos. Sami
mieli ich z pewnością bez liku, w dodatku zapewne bardzo zbliżone. —
Jeśli już mielibyśmy... cóż, przyzwać demona przełożonego, jak to
zrobimy? Nie mamy raczej żadnych potrzebnych składników ani niczego
takiego. Chcesz udać się do wiedźmy?
Na ostatnie zdanie Nick parsknął gniewnie.
—
Nie zamierzam angażować w to więcej osób niż to konieczne, zwłaszcza
babuszki. Już i tak wystarczająco się narażała. Nie chcę o tym nawet
słyszeć.
—
Zatem masz jakiś pomysł? — wtrąciła alchemiczka. — Jesteśmy przy
ołtarzu, kapliczce. Nie jestem pewna, czy to odpowiednie środowisko dla
demona.
—
Jak mówiłem, studiowałem również demonologię — sama nazwa wywołała u
mnie ciarki, ale mężczyzna wypowiedział to najbardziej naturalnym tonem
na świecie. — I, cóż, wiele zależy od tego, komu poświęcony został
ołtarz... Chociaż te rezydencja jest tak zapomniana przez bogów, że
choćby był dla Erishii, raczej nie można by liczyć na boską interwencję.
O ile można w ogóle — urwał na chwilę. — W każdym razie, mamy wszystko,
co jest potrzebne. Zapisane imię. Trzykroć prosić trzeba.
Żadnych ofiar z kurczaków ani tym bardziej z ludzi, możecie być
spokojne, tym bardziej, że musiał już tu być przy zawieraniu kontraktu.
Wystarczy tylko chcieć i zawołać, a z pewnością przybędzie. Ludzie
doprawdy nie doceniają, ile mogą.
— Często też jednak przeceniają.
Mężczyzna westchnął tylko, obrzucił mnie badawczym spojrzeniem.
— Wiem o tym lepiej niż ktokolwiek, zaręczam.
— Ale trudno uwierzyć, by to mogło być tak... cóż, proste — Sophie pokręciła głową.
—
Prawda? I to demon z człowiekiem, nie człowiek z człowiekiem. Jestem
bardzo ciekawy, czy kiedyś ludzie będą w stanie kontaktować się ze sobą
równie szybko bez względu na odległość. Acz przypuszczam, że tu już
zostawię pole do popisu innym. Transire suum pectus mundoque potiri
— skinął głową w stronę alchemiczki. — Jesteście już gotowe? Ostatnie
lata nauczyły mnie cierpliwości, ale wolałbym zbytnio nie tracić czasu.
—
Nicolasie — skrzyżowałam ręce na piersiach, spojrzałam w oczy
mężczyzny. Ciemne oczy i cienie pod oczami sprawiały, że w tym miejscu
ziały jakby bezdenne studnie, niemniej udało mi się wytrzymać kilka
długich sekund — jesteś absolutnie pewien, że to najlepsze rozwiązanie?
Pokręcił głową.
— To jedyne rozwiązanie.
—
A jeśli ten... wyższy demon nie zechce przyznać ci sprawiedliwości? Sam
wtedy wskażesz temu drugiemu, gdzie jesteś. Tak mamy szansę pomyśleć o
innych rozwiązaniach.
—
Gdyby jeszcze jakieś były, z pewnością bym o nich pomyślał. Jeśli nie
teraz, to przez ostatnie kilkanaście lat — westchnął głęboko, przejechał
dłońmi po twarzy. — Uwierzcie mi, ja naprawdę próbowałem wszystkiego.
Nie mogę się teraz wycofać, bo to jest strasznie. Mam jakąś szansę, w
przeciwieństwie do pozostałych, i zamierzam ją wykorzystać.
Wykorzystałbym ją, choćbym miał zejść po tego cholernego demona do
piekieł, choćbym stał miał zostać demonem. To jest mój, do kurwy nędzy,
pieprzony obowiązek. Muszę ich pomścić.
Odwróciłam
wzrok. Zastanawiałam się, czy tego właśnie chciała jego matka - czy
wiedziała, że sama wkrótce zginie, a w osobie syna widziała swojego
mściciela? Czy raczej miała nadzieję, że przeżyje? Chyłkiem, skryty
gdzieś w cieniu? Czy to nie byłaby lepsza opcja?
Ale
wyobraziłam sobie, co by było, gdyby ktoś zamordował członków mojej
rodziny. Najbliższych i najdroższych mi ludzi, za którymi tęskniłam bez
przerwy, gdy byli po prostu daleko - ale byli. Nie wyobrażałam sobie
nawet sytuacji, w której tak po prostu pozwoliłabym mordercy nie ponieść
żadnej odpowiedzialności.
Poza
tym - Nick ukrywał się już wystarczająco długo. Z pewnością używał
innego nazwiska, równocześnie jednak cały czas musiał być boleśnie
świadomy tego, kim jest, i jakie są konsekwencje tego, że w ogóle się
urodził, że należy do rodu Verdamów. Gdyby jeszcze trochę musiał
pozostać w cieniu, zapewne sam stałby się jego częścią.
— Przygotowywałem się do tego przez lata — powtórzył. — Wiem, co trzeba robić.
Nie
dodał, że możemy wyjść, jeśli nie chcemy dalej brać w tym udziału.
Podobnie jak my, wiedział, że nie mamy już innego wyboru. Krótko
popatrzyłyśmy na siebie i kolejno skinęłyśmy głowami. Nie było już sensu
tego przeciągać.
Mężczyzna podszedł do kapliczki i wziął głęboki wdech.
— Azazelu. Proszę, zechciej się zjawić.
Zawiesił
na chwilę głos, z wyraźnym wyczekiwaniem zaczął rozglądać się dookoła.
Otworzył na oścież drzwi, mrok korytarza, wciąż jeszcze dla oczu
pustego, zdawał się zasysać nagromadzone w pomieszczeniu ciepło.
Temperatura gwałtownie spadła, tym razem to moja ręka odnalazła dłoń
Sophie i ścisnęła ją - być może trochę zbyt mocno.
— Trzykroć prosić trzeba.
— Proszę!
— Ja jestem.
— Proszę!
I już nie trzeba było prosić. Z ciemności wyłoniła się smukła, wysoka sylwetka.
Trzykroć prosić trzeba - cytat z Fausta Goethego; sposób przyzwania demona inspirowany był jednym z fragmentów dzieła
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz