sobota, 20 listopada 2021

Od Jamesa, CD. Isidoro

Mimo szczerych chęci nie spotkał się jeszcze z Sophie, zupełnie nie po dżentelmeńsku, ale zwalał swoją opieszałość na nadmiar obowiązków. Co prawda nie było ich zbyt wiele, a po prostu te obecne wydawały się mnożyć swoją objętość, gdy przyszło do ich wypełnienia. Tu problem z kolejnymi zapiskami archiwalnymi, które zgubiły się w toni czasu. Tam ktoś sfałszował podpis Cervana na jakimś dokumencie i Cala zarzekała się na wszystkich bogów, w których nie wierzyła, że to nie ona świsnęła mu pióro, a w ogóle to czemu się akurat jej czepiają. Dodatkowo porządnie posprzątał kilkukrotnie własny pokój, archiwum i gabinet, przestraszony widokiem Marty, która wypowiedziała wojnę brudowi. Zawsze starał się utrzymywać porządek, ale pod naporem kobiety bał się rozlania choćby kropelki kawy czy herbaty, które pobudzająco podtrzymywały go na duchu nocami.
Nie wysypiał się, ale za to pisał listy. Wszelakie. Do dzieci, z których większości i tak nie był w stanie wysłać, bo tylko sprawiłoby im to nadmierną przykrość. Powoli tworzyły własne życia i nie potrzebowały przypominania im o bezużytecznych koligacjach rodzinnych. Bazylian odpisywał zdawkowo, Omen, trawiony wciąż gorączką, wcale, Hilda słała pięknie napisane, pełne błędów poematy, których główna wartość artystyczna leżała w eleganckim, fantazyjnym piśmie. Szczególną finezją wykazała się za to Maleficia, przestawiając bogate w wątki rozwleczone na kilkanaście stron historie o niczym, pełne zachwytów w sprawie szlachty Marmurowego Miasta czy planów na przyszłość.
No i był jeszcze Isidoro, który robił za swego rodzaju ewenement. W zasadzie miejscami nawet element komediowy, gdy tak siedzieli wspólnie czasem z Sophie, czasem sami, próbując dojść do ładu i składu w kwestii tworzonej przez astrologa prezentacji. Tak dużo rzeczy do zrobienia, tak mało czasu.
— Zanim zaczniemy, miałbym do pana sprawę. — Uśmiechnął się grzecznie, podchodząc do siedzącego Antaresa. Usiadł na krześle obok, nie chcąc wywierać na rycerzu presji różnią wzrostów, tym bardziej, że planował omówić nieco delikatny temat.
Wyciągnął schowany za pazuchą poradnik. Książka małej objętości, za to równie małej czcionki, zwieńczonej kilkoma ładnymi obrazkami, które miały czytelnikowi ułatwić zrozumienie tematu. Okładkę dumnie zwieńczał złoty tytuł „Sztuka kokieterii” wraz z kilkoma rysunkami ładniejszych kwiatów i subtelnych pociągnięć pędzla ułożonych w kształty niewiadomej korelacji z tematem.
Wcisnął książkę w ręce mężczyzny, który jednocześnie nadął się, zaczerwienił i zamarł. James miał wrażenie, że mógł nawet dostrzec kropelkę potu, która spłynęła wzdłuż szyi w stronę karku.
— Bazując na pewnych osobistych doświadczeniach, stwierdziłem, że panu przyda to o wiele bardziej — wytłumaczył ciepło, starając się utrzymać łagodny ton głosu. Bał się ewentualnie rozmówcę swojego urazić, nieco nastroszony potencjalnym odrzuceniem prezentu. Ale, na Bogów! I bogów! Niektóre ślamazarne żółwie szybciej pokonywały założoną trasę i przeszkody na ich drodze stojące. Żółwie! Już wstydził się patrzeć na nieporadne zaloty rycerza, spotykane raczej z niezrozumieniem czy zdezorientowaniem, mimo widocznie otwartego serca rudowłosej niewiasty. Aż się człowiekowi przykro na samą myśl o tym robiło.
Antares wydawał się rozmawiać sam ze sobą, jak zawsze momentami, gdy jego gałki oczne skakały w różne strony, próbując złapać kontakt z powietrzem czy inną fatamorganą. Niezrażony brakiem odpowiedzi James odwrócił się na bok, mówiąc krótko, że o całej sprawie można zapomnieć, ale on z głębi serca życzy Antaresowi powodzenia.
Tak osuszeni potencjałem ciągnącej się nie-rozmowy, w ciszy patrzyli na kłębiącego się na prowizorycznej scenie Isidoro.
— Dzisiaj, drogi panie, proszę o taką wersję, jaką chciałby pan zaprezentować już na samej konferencji. Proszę pamiętać o zachowaniu prawidłowej postawy ciała i utrzymaniu dobrego tonu rozmowy. Jestem pewien, że sobie pan poradzi — dodał ostatnie słowa otuchy, licząc, że panika w oczach geniusza chociaż ociupinkę zmaleje.
— Tak jak to ćwiczyliśmy. — Zachęcił mężczyznę do mówienia jednym, pociągłym gestem dłoni i otworzył przed sobą bramy. Jeszcze tylko nie wiedział czy piekła, czy nieba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz