piątek, 12 listopada 2021

Od Sophie do Serafina

Pora była obłąkana.
Ale taki już los naukowca, że jeśli synteza musi trwać dwadzieścia godzin i być w całości wykonana pod czujnym okiem alchemika, to ostatnia faza wypadnie o nieludzkiej porze. Sophie zerknęła tylko na nieprzeniknione ciemności za oknem, zerknęła też na wiszący na ścianie zegar. Pięknie. W sumie - zanim sprzątnie, zanim zabezpieczy odczynniki, będzie już poranek, a rano miała jechać do Tirie po jakieś drobne sprawunki. Może nic by się nie stało, gdyby pojechała jeszcze następnego dnia - nie zabrakłoby jej niczego przez ten jeden dzień - ale obiecała, że się stawi, nie chciała więc łamać raz danego słowa.
— Jak się położę, to nie wstanę — mruknęła pod nosem, zmarszczyła brwi.
Nie było innej opcji, tej nocy Sophie postanowiła się w ogóle nie kłaść. Halucynacji dostawała dopiero po dwóch zarwanych nocach z rzędu, toteż alchemiczka stwierdziła, że może sobie na to pozwolić i nawet nie zamierzała odpuszczać sobie eksperymentów zaplanowanych na następny dzień.
Sophie krzątała się po laboratorium, słoiczek z oczyszczonymi kryształami powędrował karnie na półkę, zaś brudne kolby i chłodnica wylądowały w zlewie. Alchemiczka wzięła się za zmywanie. Nienawidziła tej czynności - konieczność mechanicznego powtarzania nieskomplikowanych ruchów doprowadzała ją do pasji. Sophie nie pogardziłaby jakimś asystentem, który chociaż zmywałby probówki. Nawet nie musiałby być jakoś bardzo ogarnięty.
Tuż nad horyzontem pojawiła się cienka, jaśniejsza obwódka. Alchemiczka westchnęła - oczy same jej się już zamykały, a samą silną wolą sobie nie poradzi. No dobrze, może by sobie poradziła, gdyby sytuacja tego wymagała, ale kobieta nie zamierzała trwonić sił tam, gdzie nie musiała. Przyszedł czas na to, by uciec się do pomocy tak ukochanej przez nią alchemii.
Laboratorium Sophie było podzielone na dwie części - jedna z nich, ta główna, była miejscem, gdzie alchemiczka prowadziła wszystkie swe eksperymenty. Druga zaś, o wiele mniejsza i starannie od tej pierwszej oddzielona, przeznaczona była do jednego celu - mianowicie procesu ekstrakcji pod wysokim ciśnieniem za pomocą gorącej wody. Stały odczynnik do tego procesu był tylko jeden - starannie palone ziarna kawy.
Sophie podeszła do przedziwnego urządzenia zalegającego na całym stole, poklepała czule obudowę. Następnie zaś wyjęła zapałki i zapaliła niewielki, wystający knotek. Ogień pyknął, westchnął, w środku maszyny zaburczało, gdy gdzieś wewnątrz zapaliło się coś jeszcze. Alchemiczka wprawnym ruchem otworzyła klapę, nalała wody do zbiornika. Następnie otworzyła inną klapę, nasypała więcej ziaren kawy. Zamknęła obie klapy, uważnym uchem nasłuchiwała, jak maszyna warcze i terkocze coraz głośniej. Wyjęła z szafki jakąś zlewkę, podstawiła pod wystający kranik. Maszyna kichnęła brudną wodą, a gdy ostatnie krople wody pozostałej po przemyciu wnętrza wszystkich rurek i zbiorników znalazły się w roboczej zlewce, Sophie podmieniła ją na inną - ładną, taką z uszkiem.
Młynek zawarczał zmielił solidną porcję ziaren. Woda wrzała już w zbiorniku, tłoki pracowały, w końcu zaś do zlewki zaczął ściekać niemal czarny płyn.
Po całym laboratorium rozniósł się intensywny zapach świeżego, gorącego espresso - tak intensywny, że on sam byłby w stanie postawić na nogi nieboszczyka. Zapach ten, kierowany jakby własną wolą, wymknął się przez na wpół otwarte drzwi laboratorium i podreptał korytarzem, wabiąc do pracowni niespodziewanego gościa.
Sophie, cudownie nieświadoma poczynań owego kawowego aromatu, stała właśnie, oparłszy się biodrem o szafkę. W dłoniach trzymała swoją zlewkę, gorąca kawa przyjemnie grzała kobiecie ręce. Alchemiczka upiła niewielki łyk, parząc nieco język, a następnie jej wzrok powędrował w stronę drzwi laboratorium.
Te nie były tylko lekko uchylone, ale otwarte na oścież.
W drzwiach - postać.
Obleczona w nieprzeniknioną czerń przełamaną złotym akcentem, niemożliwie wysoka, z tym charakterystycznym, złotym szponem zdobiącym lewą dłoń.
— No witam — mruknęła Sophie, niewzruszona. — Kawy?
Czarnoksiężnik wkroczył do laboratorium, alchemiczka zmierzyła tylko wzrokiem te powiewające rękawy, które aż prosiły się o to, by o coś zahaczyć i przynieść zgubę swemu właścicielowi. Na szczęście jednak laboratorium było już posprzątane na błysk - gdzie jak gdzie, ale w labie Sophie zawsze miała porządek.
Serafin zmierzył wzrokiem kubek Sophie, alchemiczka upiła kolejny łyk morderczo mocnej kawy, czekając na odpowiedź księcia.
— Nie pogardziłbym.
— I to jest dobra odpowiedź. Nie zgasiłam jeszcze ekspresu — odpowiedziała, odstawiając swoją zlewkę na szafkę, a następnie zdejmując kolejną, identyczną, z jednej z półek.
Wprawnym ruchem podstawiła ją pod kranik, kilka pociągnięć za wajchę i obrotów korby później ekspres znów zawarczał, mielił ziarna. Prychnął parą, zlewka napełniła się gorącą kawą. Sophie zerknęła kątem oka na Serafina, wychwyciła charakterystycznie wyciągającą się w stronę ekspresu złotą rękawicę.
— Całkowicie niemagiczny. Nie ma co sprawdzać — powiedziała, a szpony wróciły na przedramię.
Książę uśmiechnął się kątem ust, uśmiech ten nie sięgał oczu.
Fascynujące. To twoje dzieło?
— Owszem.
Serafin sięgnął dłonią, podkręcił z namaszczeniem wąsa.
— Widzę, że niemagowie też potrafią być przydatni. Czasem.
Bycie niemiłym dla osoby, która szykowała jedzenie albo napój było słabą inwestycją. Sophie zerknęła przelotnie na mężczyznę, zastanawiając się, ile razy jakiś kucharz napluł mu w potrawę.
— Mleka nie mam, ale mogę zaoferować cukier albo syrop do tej kawy.
Na słowo „syrop" brwi Serafina nastroszyły się nieco.
— Cukier mi wystarczy.
— Naprawdę? — Sophie się zdziwiła, wysunęła nogą niski stołek, jednym krokiem stanęła na siedzisku i sięgnęła w stronę wyższych półek. — Miałam właśnie wymieniać wszystkie syropy, które mam.
— To zbędne, nie potrzebuję jakichś… udziwnień.
Tymczasem Sophie zdjęła z półki niewielką butelkę, odkręciła ją, wyciągnęła w stronę Serafina. Jeszcze tylko trochę dalej wyciągnęłaby tę rękę i można byłoby powiedzieć, że podstawiła mu butelkę niemalże pod nos. W pomieszczeniu rozszedł się przyjemnie ciepły, cynamonowy aromat podszyty delikatną nutą goździków, anyżu i miodu.
— Cukier jest na dolnej półce, tej przy samej ziemi, tam. Poczęstuj się. — Wskazała oszczędnym gestem. — A syrop mam tutaj. Może jednak udziwnienie o poranku?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz