czwartek, 25 listopada 2021

Od Sophie cd. Serafina

Sophie uśmiechnęła się w duchu - kolejny dowód na poparcie hipotezy, że kawa łagodziła obyczaje, właśnie użył swej bezcennej magii, by zmusić zlewkę do bycia samodzielną i umycia się z resztek kawy. Alchemiczka była przekonana, że książę odstawi naczynie gdziekolwiek, zrzucając na nią konieczność zmywania, a tu proszę - zaskoczenie. Miłe, trzeba było przyznać. Do tego jeszcze nazwanie wykładowcy chujowym. Sophie zawsze darzyła sympatią ludzi używających dosadnych określeń, wydawali jej się bardziej szczerzy i bezpośredni, a to była ważna cecha. Przynajmniej człowiek wiedział, na czym stoi, zaś Sophie, będąc w duszy naukowcem i ceniąc sobie twarde, jednoznaczne dane numeryczne, bardzo lubiła wiedzieć, na czym stoi.
Gdy usłyszała o krokodylu, co artefakt pożarł, jej brwi powędrowały w górę, alchemiczka wydała z siebie nieco zaskoczone „huh?".
— I to jest ten krokodyl, który tak chętnie tu za tobą chodzi? — Upewniła się, a Serafin skinął oszczędnie głową. — Stawiałam raczej na dwie inne opcje - pierwsza, że to twój wielce egzotyczny i ekstrawagancki chowaniec…
Serafin parsknął, podkręcił wąsa.
— Gdybym zdecydował się na chowańca, wybrałbym coś bardziej użytecznego. A druga opcja?
— Hm, biorąc pod uwagę to, że nazywa się Magister, pomyślałam, że może postanowiłeś zmienić swego doktoranta w krokodyla.
— Tak, niech czołga się pod stołem — kącik ust Serafina zadrżał w rozbawieniu. — Rozważyłbym, gdyby kiedyś naszła mnie fantazja i przyjąłbym jakiegoś ucznia.
— Niemniej jednak — podjęła alchemiczka, wracając do nieco poważniejszego tonu. — Cała historia aż prosi się o jakieś rozszerzenie. Chętnie bym jej wysłuchała.
Czarnoksiężnik westchnął, oparł się biodrem o blat stołu i schował dłonie w rękawach szaty.
— Tak, to porywająca historia, której autorką jest nie kto inny, jak sama dziwka Fortuna — mruknął, wrócił wzrokiem do alchemiczki. — Widzisz, zdarzyło mi się trafić do ukrytej oazy w Sallandirze, gdzie miałem zamiar znaleźć i wejść w posiadanie pewnego artefaktu. W oazie przebywała garść krokodyli, zupełnie normalne zjawisko, jednak jeden z owych krokodyli bardzo upodobał sobie moją osobę i postanowił wszędzie za mną chodzić.
Sophie pokiwała głową, przyjmując fakty i zastanawiając się jednocześnie, cóż takiego może być dla krokodyla atrakcyjne w osobie Serafina. Gdyby Sophie była krokodylem, zdecydowanie preferowałaby kogoś bardziej przy kości.
— Powinienem był się go pozbyć, ale wyjątkowo nie miałem tego dnia nastroju, toteż zwyczajnie odsyłałem go z powrotem do bajorka, z którego wylazł. I jak to zwykle bywa, ta pozornie nic nieznacząca decyzja doprowadziła do tego, że gdy ja byłem zajęty walką ze strażnikiem artefaktu, Magister zwyczajnie połknął mój artefakt — zakończył.
Alchemiczka westchnęła głęboko.
— Więc to tak wyglądało — mruknęła, zamyśliwszy się. — Straciłeś więc obiekt badań, nim chociaż miałeś go w ręku.
— Dziwka Fortuna.
Na moment oboje pogrążyli się w milczeniu, kontemplując to, jak los potrafi pokrzyżować plany ludziom nauki.
— A jakie właściwości miał artefakt?
— Cóż, legendy i zapisy z grobowców mówiły niestworzone rzeczy… — Zaczął, urwał, skinął głową, gdy usta Sophie ułożyły się w subtelne „jeszcze kawy?". Alchemiczka odwróciła się do swej maszyny, skądś wyjechał stołek laboratoryjny, na którego wysokim siedzisku Serafin w ostateczności usiadł. — Autorzy rozpisywali się, jakoby przedmiot zdolny był zbudzić zastępy umarłych oraz sprawiał, że słońce wstaje na zachodzie, jednak każdy człowiek z chociaż ćwiartką mózgu wiedziałby, że to same bzdury — prychnął lekceważąco. — Artefakt miał jakieś powiązania z nekromancją, ale jakie…? Cóż, planowałem się tego dowiedzieć, jednak…
— Dziwka Fortuna — Sophie podsumowała, podsuwając Serafinowi zlewkę z kawą oraz syropy. Tym razem trzy do wyboru. Czarnoksiężnik zainteresował się wyraźnie.
— Tak, cóż… — Pierwsza z buteleczek przechodziła właśnie wnikliwy test, Sophie obserwowała kątem oka. — Będąc w brzuchu krokodyla, artefakt zdaje się mieć kompletnie inne właściwości niż się spodziewałem, o tych z legend już nie wspominając.
— Czyli w sumie to zagadnienie zarówno z dziedziny artefaktów, jak i biologii — Sophie wskoczyła na drugi stołek. — Jak stoisz z wiedzą z biologii?
— Jest wystarczająca, by dowolny egzemplarz tutejszej magicznej fauny nie stanowił dla mnie wyzwania.
Sophie powstrzymała się przed pytaniem, czy była to kwestia faktycznej wiedzy, czy bardziej zaporowej mocy magicznej, zdolnej obrócić dowolnego magicznego zwierzaka w garść pyłu. Serafin zajął się oceną zawartości drugiej buteleczki. Alchemiczka kontynuowała.
— Tu przydałaby się inna kategoria - jak coś żyje, a nie jak to zabić.
— Twoje studia obejmowały takie zagadnienie?
Trzecia buteleczka została otwarta, w laboratorium rozszedł się charakterystyczny, słodki zapach egzotycznego orzecha. Serafin bez namysłu wlał połowę zawartości do swej zlewki. Sophie uśmiechnęła się subtelnie, odnotowując fakt w pamięci.
— Nie - ale znam ludzi, dla których stanowiło to samo sedno studiów. Obecnie zaś stanowi oś całego życia.
— I sądzisz, że mieliby coś ciekawego do powiedzenia?
Alchemiczka uśmiechnęła się.
— Jestem tego pewna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz