niedziela, 28 listopada 2021

Od Serafiny CD. Serafina

— Spałeś coś w ogóle, braciszku?
— Przecież wiesz, że nie.
Spojrzała na Serafina ukosa – z niespodziewanym oburzeniem wręcz. Założyła ramiona na piersi, wydęła śniade ustka w wyraźnym i bardzo sugestywnym akcie niezadowolenia uzyskaną odpowiedzią.
— Serah-a-dinie. To było pytanie r e t o r y c z n e. — fuknęłą głosem co najmniej ganiącym, w jedynie czarnoksiężnikowi znanym akcencie, bo w przypływie tego rozczarowania zdecydowała się sięgnąć jego prawdziwego, sallandirskiego imienia. Spodziewać się odrobiny wdzięczności po bracie, to tak jakby zacząć oczekiwać od koguta, że zacznie jaja składać. — Przecież wiem, że nie. — powtórzyła słowo w słowo za bratem; bo bardzo za nim powtarzać lubiła, bo przez te dwadzieścia cztery już jej takie powtarzanie w nawyk weszło. Przecież wcale nie bez powodu nazywał ją swoim cieniem – faktycznie nim była. I co więcej, właśnie przypomniała sobie, że zawsze bardzo lubiła nim być. — Skoro tak szybko zasnąłem poprzedniej nocy, no i pewnie spałeś jakoś do południa, to znaczy, że… — zamyśliła się na moment — ...następnym razem uda ci się za jakieś dwa i pół dnia, może na siedząco w trakcie czytania. Ale nie przejmuj się, braciszku, bo ja się wtedy zatroszczę, żebyś ty się bezpiecznie w swoim nowym, wygodnym i na własność łóżku znalazł! — skwitowała radośnie, uśmiechając się uroczo, jak to już na nią przystało. Pomimo zwad i różnic ich dzielących, pomimo wszelakich problemów im przez Dziwkę Fortunę rzucanych, nie potrafiła długo pozostawać przygnębioną w obecności Serafina.
Bywały momenty, takie właśnie jak ten, kiedy to całe anty-gadulstwo Serafina bardzo jej pasowało, bo przynajmniej w spokoju i bez obaw mogła uzewnętrznić wszystko to, co na dnie jej poczciwego serduszka leżało. Ale to tylko momenty. Wyjęte z ogólnej reguły głoszącej, że na co dzień tę samą małomówność uważała za skrajnie nudną. Bo ileż można wytrzymać, kiedy to się ciągnie i ciągnie przez pięć lat z rzędu? Pogawędki z Kuskusem i ba!, Hummusem nawet, nigdy nie były w stanie zastąpić prawdziwej, porządnej rozmowy ze starszym bratem, wzorem do naśladowania i autorytetem, które ku nieszczęściu samej księżniczki, stosunkowo rzadko się odbywały.
— Nie, nikt mi się nie naprzykrzał. Zdziwiłbym się, gdyby ktokolwiek się odważył, krokodyl był w pobliżu.
— To wspa… och, krokodyl. — zmarszczyła ciemne brewki, nagle wyraźnie zmarkotniała. — Serafinie, a co jeśli on gildyjne zwierzątka wszystkie pozżera? Przecież oni mogliby nas wtedy z gildii wyrzucić, a ja bym bardzo nie chcia... — przerwała w połowie zdania, bo oto przejęta poważnym (i uzasadnionym zresztą) zmartwieniem potknęła się o gałąź, która bardzo niefortunnie pod nóżkę się nawinęła. Negatywne skutki chodzenia tyłem. Zawahała się, w ostatnim momencie odzyskała równowagę, dumnie uniosła podbródek naprzeciw sceptycznemu spojrzeniu Serafina. — Ale znaleźć to ty go musisz. I wbić do tego małego, krokodylego móżdżka, że zwierzątka w gildii nie są do zabijania. — spoważniała, obdarzyła braciszka spojrzeniem niemal błagającym, bardzo miękkim i bardzo perswazyjnym. Nie, żeby wciąż naiwnie wierzyła, był podatny na wszelkie prośby i namowy, ale próbować zawsze było warto. — Proszę. To dla mnie bardzo ważne.
— Powiedz mi, czego się dowiedziałaś o tej organizacji i jej członkach. Pewnie dużo tego nie ma, ale jakieś pierwsze wrażenia, poza ciepłym przyjęciem, zapewne masz.
Nie umknęła księżniczce nieprzystępnie uniesiona przez czarnoksiężnika brew. Odwróciła się na pięcie, zrównała kroku z bratem, objęła spojrzeniem niewyraźne mury budynku, nieśmiało rozjaśnione przez światło księżyca; byli już blisko, wkroczyli na teren błoni. Uśmiechnęła się leciutko, czającą się na dnie onyksu dumą, z czającym się na dnie onyksu zadowoleniem. Mogło się mu nie podobać, mógł wyrażać swoje zniechęcenie i dezaprobatę, ale był tutaj z nią i to było najważniejsze. Zamilkła, zamyśliła się, dokonując wstępnej selekcji informacji, które Serafina mogłyby zainteresować i które niekoniecznie. W końcu zawsze tak było; ona była od zbierania danych i przeszpiegów, on od podejmowania decyzji i wydawania rozkazów, które posłusznie wdrażała w życie.
— Masz rację. Dużo tego nie ma, ale... — znów powtórzyła słowo w słowo, tym razem jednak całkiem nieświadomie — z tego co zdążyłam zauważyć, są ugrupowaniem dosyć osobliwym. To znaczy, każdy wydaje się być tam inny – jakby ze swojego własnego świata wyrwany. A jednak w jakiś przedziwny sposób, kiedy popatrzy się na nich z samego rana, podczas wspólnego śniadania… sprawiają wrażenie jedności. Rodziny. — przerwała, zawahała się jakby, a później ni stąd ni zowąd otrzeźwiała. Nie chciała znów poruszać tego tematu, nie po ostatniej kłótni. — Dysponują całkiem pokaźną biblioteką oraz salę alchemiczną, a każdemu jest przydzielany osobny pokój. — ograniczyła się do informacji wybiórczych, za bezsensowne uznając dzielenie się z Serafinem nowiną o sali wspólnej, gdzie razem z pozostałymi gildyjczykami można było spędzać czas. Znała go dobrze i wątpiła, że będzie to robił. — Do członków wracając: Mistrz gildii, Cervan, sprawia wrażenie nieco nieogarniętego, ale za to charyzmą nadrabia. Jest tam dwóch astrologów, choć ich nie udało poznać mi się jeszcze osobiście, są bardowie i krawiec, zielarka, skrytobójcy, uczeni… ostrzegano mnie nawet przed żabą, ale nie mam pojęcia o co chodzi. — zmarszczyła brewki. — I magowie. Jest tam również kilku magów. Alice, Tadeusz, Tallulah, Aherin i Naga. — wymieniła, zerkając na brata. W końcu zawsze tak było; podczas badaniu terenu głównie interesowało ją to, co najbardziej mogłoby interesować Serafina. Nawet tym razem, kiedy nie mogła mieć pewności, że on jeszcze kiedykolwiek do niej dołączy.
— Ja zgłosiłam się do straży nocnej. — dodała po krótkim namyśle. Nie sądziła, że ta wiadomość mogła także Serafina ciekawić. Ale bardzo ucieszyłaby się, gdyby jednak tak było. — W zasadzie, za niedługo zaczyna się moja pierwsza zmiana. A skoro wiemy już, że nie będziesz spał tej nocy, to może chciałbyś mi potowa... — przerwała, zatrzymała się w połowie kroku, ostrzegawczo uniosła dłoń do góry, zaalarmowany Serafin również kroku zaprzestał.
Coś w krzakach nieopodal zaszeleściło, niebezpiecznie i podejrzanie. Może zwykła zwierzyna nocna – może niekoniecznie. Księżniczka nigdy takich znaków nie ignorowała.
— Jesteś pewien, że nikt cię nie śledził? — zaalarmowana niepokojącym szmerem ściszyła głos, zerknęła na brata, następnie w kierunku pobliskich krzaczorów. Znów zaszeleściło, onyksowa tęczówka rozszerzyła się znacznie. — Bariera, Serafinie. Teraz!
Metalowy grot bełtu zabłyszczał złowieszczo w świetle księżyca, przecinając powietrze, wycelowany w kierunku rodzeństwa. Zaraz kolejny. I kolejny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz