sobota, 27 listopada 2021

Od Serafina cd. Isidoro

Nie zrozumiał każdego słowa, które padło, ale zrozumiał dość, by orientować się w sytuacji. Ta wydała mu się dość niepokojąca. Po pierwsze – trzech ludzi o wciąż nieznanych zamiarach stanowiących jawną konkurencję. Po drugie – niezbyt zadowolony tubylec, który nijak nie potrafił pogodzić się z prawdą zapisaną w kościach, a przywołaną do żywych przez Isidoro. Po trzecie zaś i najważniejsze – ktoś zdecydowanie interesujący, a przez to także zdecydowanie niebezpieczny. Serafin w milczeniu przyglądał się podchodzącemu do zbiegowiska mężczyźnie, obserwował jego spokojne, gładkie ruchy. Na oko dałby mu nie więcej niż czterdzieści lat, ale przecież mógł się pomylić. O sto lat, chociażby.
Książę zmrużył oczy.
― Spokojnie, panowie ― napomniał złudnie łagodnym tonem swoich podwładnych, przez wąskie wargi przemknął suchy uśmiech darowany tubylcowi. ― Jeśli moi ludzie ci w czymś zawinili, to proszę wybacz im ― prośba wypłynęła gładko, bez zająknięcia, a sztuczna troska malująca się w spojrzeniu mężczyzny budziła zaufanie. Serafin zaczynał rozumieć, dlaczego miejscowi dali się nabrać.
Ruszył się w końcu, stanowczo, acz bez nadmiernej siły odsunął Isidoro, schował go za swoimi plecami. Starszy mężczyzna spojrzał na niego zagadkowo, skłonił głowę. Drażnił go tą swoją uprzejmością, drażnił podejściem. Przede wszystkim zaś drażnił go podejrzaną, nieznaną mu wcześniej aurą. Moc, która go otaczała była… nie do opisania. Tak po prostu, najzwyczajniej w świecie. Serafin nigdy wcześniej nie natknął się na takie zjawisko i nie miał żadnego pojęcia, co o obcym powinien sądzić.
― Czy i wam narazili się moi ludzie? ― spytał, spojrzenie skupił na moment na kawałku granatowego płaszcza. Serafin nie zrozumiał jednego słowa, ale wyciągnął odpowiednie wnioski. Milczał jednak, nie chcąc się zbłaźnić. Patrzył jedynie z góry jak to miał w zwyczaju; patrzył i oceniał. ― Chłopcze ― obcy wyraźnie wziął Isidoro za zdecydowanie młodszego ― czy twój towarzysz nie potrafi mówić?
― Kim jesteś? ― wypalił Serafin, nim astrolog zdążył cokolwiek odpowiedzieć. ― Albo raczej, czym?
― Jedynie skromnym posłańcem bogów. Wypełniam ich wolę.
Serafin zrozumiał jeszcze mniej niż poprzednim razem, ale wnioskując po tym oszczędnym ukłonie i zdradliwie wygiętych wargach, obcy pierdolił coś o bogach. Pamiętał te miny, kiedy jeszcze za młodu rozmawiał z sallandirskimi astrologami. Wtedy, kiedy jeszcze nie miał do czynienia z magią. Pamiętał te ich pobłażliwe uśmiechy, oszczędne ukłony i okrągłe zdania. Ten tutaj, mimo wszystko, wyglądał jak jeden z nich. Książę prychnął, co poskutkowało kolejnym, tym razem krzywym, uśmiechem ze strony przywódcy. Obcy skinął na swoich głową, potraktował ich nieznoszącym sprzeciwu spojrzeniem i odeszli, pozostawiając ich samym sobie. Serafin długo spoglądał za nimi, pogrążony we własnych myślach.
― W porządku? ― usłyszał w końcu zaniepokojony głos Isidoro. Obejrzał się nieznacznie, astrolog wychynął mu zza pleców, stał teraz tuż obok. Serafin uniósł dłoń, ułożył ją na głowie astrologa. Pat.
― Nie ― odpowiedział mu, zaskakująco miękkim tonem. ― Musimy znaleźć sanatorium ― dodał po chwili, cofnął dłoń.
Isidoro go nie poprawił.
― Chodź, znajdziemy wodza. Powiemy mu o wszystkim.
Serafin skinął głową, rozumiejąc wyjątkowo wszystko co się do niego mówiło. Ruszył w ślad za astrologiem, obejrzał się przez ramię na tubylca zbierającego kości. Zdecydowanie interesujące. Zdecydowanie niepokojące.
― Spytaj go o sanki.
― Sanki? ― pytanie uleciało w eter, nim Isidoro domyślił się, że to kolejna przekręcona nazwa określająca sanktuarium. Czarnoksiężnik wyraźnie się zmarszczył, niezadowolony. A już tak dobrze mu przecież szło.
― San… sankura…
― Sank-tu-arium ― pomógł mu astrolog, uśmiechając się łagodnie. Serafin poruszył bezdźwięcznie wargami, próbując zapamiętać trudne słowo. Cholerny kolczyk i cholerna antymagia.
― Sank-tu-arium ―powtórzył, całkiem zadowolony, że idzie mu tak dobrze.
― Sanktuarium ― wymówił całe słowo Isidoro.
― Sanatorium.
Isidoro go nie poprawił.
Strażnik wrócił z wnętrza sporej chaty, skinął im głową, zezwalając na wejście. Kiedy zniknęli we wnętrzu lichego budynku, otoczył ich zapach palonego drewna, suszonych ziół i mięsa. Wódz siedział na solidnym krześle zdobionym skórami i kościanymi ozdobami, nie podniósł się na widok dwójki obcych, choć skinął im głową z namaszczeniem.
― Wielki wodzu ― odezwał się Isidoro ― byliśmy właśnie świadkami oszustwa, którego próbowali się dopuścić obcy.
― Oszustwa?
― Jeden z twoich łowców poprosił o odczytanie wróżby z kości, a oni go okłamali, zmyślili wszystko. Doszłoby do kłótni, gdybyśmy nie interweniowali.
― To niepokojące ― zgodził się wódz, poskrobał po brodzie.
― Źle się dzieje w wiosce, wodzu. Musimy dostać się do świętego miejsca, tylko w ten sposób możemy usunąć przyczynę gniewu bogów i wrócić dawny spokój.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz