poniedziałek, 29 listopada 2021

Od Lei cd. Hotaru

Hotaru miała duszę artystki - nawet jeśli zajmowała się przede wszystkim tańcem, byłam zdania, że wszystkie gałęzie sztuki łączą się ze sobą w czasem może skomplikowanych, ale pięknych wzorach. Nie chodziło przecież tu o same kwestie techniczne, na ile ktoś został wyszkolony w posługiwaniu się pędzlem - chodziło o samą myśl, o tę wyjątkową aurę, dostęp do pewnego wycinka rzeczywistości niedostępnego zmysłom. Nie mogłam się już doczekać, by zobaczyć smoka, który wyjdzie spod jej rąk, absolutnie przekonana, że podbije niebiosa Tirie.
Palce wybijały sobie tylko wiadomy takt na udzie, podczas gdy farby wciąż leżały rozstawione na stole, cierpliwie oczekując na wykorzystanie. Cała gama barw oferowała niemal nieskończone możliwości ich łączenia, ale jak na złość, żadna konkretna nie chciała przyjść mi na myśl.
— Sama nigdy za dobrze nie malowałam — przyznałam, pozwoliłam na chwilę opaść niesfornemu kosmykowi na czoło i zakryć twarz, nim zgarnęłam go ponownie za ucho. Gdy wywinął się ponownie, zostawiłam już go w spokoju, uznając to łaskoczące zrządzenie losu lub grawitacji. — To zawsze była raczej działka Miśki. U mnie wychodziły zwykle jakieś esy i floresy, przeróżne linie albo plamy. Czasem chodziłam z nimi do dziadka i zgadywał, co takiego miałam na myśli — parsknęłam śmiechem. Był jedną z tych osób w rodzinie, zaraz po wujku, z którymi rozmawiałam najwięcej, i często, nawet gdy sama nie umiałam dobrze zdefiniować frapującego mnie problemu, był w stanie mnie zrozumieć. — ale sztuka abstrakcyjna to chyba też nie to, w czym mogłabym zaistnieć. Zazwyczaj nie trafiał
— Mówi się, że artystów jest trudno pojąć. A esy i floresy brzmią obiecująco, będą niepowtarzalne — zapewniła mnie tancerka. — Takie trochę... kolorowe smugi, jakby rozmył je wiatr. Na pewno będą ładnie wyglądać w czasie lotu.
— Smok podobnie — uśmiechnęłam się szeroko, spojrzałam na nasze wysłużone, sponiewierane życiem płótna, na których oczami wyobraźni już odmalowałam barwne wzory. — Może nawet zainspiruje któregoś malucha, bo to bardzo przyjemna zabawa, a rzadko widuję, by je tu puszczano.
— W Brittlebury często to robiliście?
— Pod koniec lata — przyznałam, na chwilę urywając. — Co prawda, nie każdego roku, ale jak już, to mieliśmy z tym masę frajdy, nawet jeśli nie wszystko się udawało. Dziadek miał ze mną sporą przeprawę, kiedy pierwszy mi kompletnie nie wyszedł...
— Trening czyni mistrza.
Zaśmiałam się, ale nie mogłam nie przyznać kobiecie racji - nie było lepszego sposobu nauki niż po prostu ćwiczyć. A potem ćwiczyć, ćwiczyć, i raz jeszcze ćwiczyć, wszystko to tylko po to, żeby móc jeszcze więcej... cóż, ćwiczyć. W ten sposób nauczyłam się strzelać z łuku; tylko gdy na własnych opuszkach doświadczałam cięciwy, niemal wszystkich warunków pogodowych i byłam w stanie nawet we śnie wyobrazić sobie tor lotu strzały, robiłam postępy. Przeszkolenie teoretyczne poczynione przez wujka trwało w porównaniu do tego mrugnięcie okiem, zapamiętałam z niego głównie "To jest łuk, a tu masz strzały. Ma się wbić tą ostrą częścią". Dlatego gdy tylko wyobraziłam sobie, jak barwna płachta wzbija się w przestworza i łapie kolejne podmuchy wiatru, staje się coraz mniejszym i mniejszych punktem na tle nieba, byłam absolutnie pewna, że sprawa jest tego warta.
— Właściwie to opowiadanie o tym nasunęło mi pewną myśl — zaczęłam ostrożnie. Pomysł raczej nie był zbyt twórczy, ale gdy Hotaru zachęciła mnie delikatnym skinieniem głowy, bez większych oporów go objaśniłam. — Chodziliśmy puszczać latawce na jakieś łąki, gdzie było miejsce, żeby się dobrze rozpędzić. Pamiętam, że mama często potem narzekała, że mamy całe ubrania pokryte niełupkami. Że są gorsze od rzep, bo tamte są chociaż większe i łatwiej je usunąć — parsknęłam śmiechem. — Ale rosło ich tam naprawdę mnóstwo, i to był niesamowity widok: jedna osoba biegnie, unosi się za nią latawiec, a dookoła fruwa tysiące białych puszków. Och, chociaż białe nie będą zbyt dobrze widoczne...
— Możesz zrobić różnokolorowe — zaproponowała Hotaru. — Łatwo poznać po kształcie, a całość od razu będzie weselsza.
Zapaliłam się od razu do pomysłu, wszelkie obawy rozpierzchły się jak... cóż, dmuchawce - myśl szczerze przypadła mi do gustu, miałam ochotę już chwytać za pędzel. Nie musiałyśmy oddawać rzeczywistości co do joty, nie musiałyśmy zupełnie nic. Przecież na tym właśnie polega sztuka.
— Zatem postanowione!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz