czwartek, 11 listopada 2021

Od Jamesa, CD. Apolonii

Łza, tak ładnie kryształowa, tak teatralnie pusta, gdy patrzył na to z boku. Nawet nie próbował dociekać, czy było to nagłe wzruszenie, zbyt mocne zaczerpnięcie oddechu do płuc albo może wyćwiczona sztuczka, zalegająca w przestrzeni. O ile z panią Apolonią Jamesowi dyskutowało się naprawdę przyjemnie, o tyle powoli zaczynał zdawać sobie sprawę, jak bardzo problematycznym i nijakim stworzeniem była wobec jego wyobrażeń na jej temat. Ott, człowiek zgubiony własną sławą, fortuną i niewątpliwie problemami, zakopanymi pod górą bardziej lub mniej wysterowanych subtelnie plotek.
— W żadnym wypadku, proszę pani, wspaniałego tancerza można rozpoznać już po jednym wspólnym tańcu — zaprzeczył solennie, momentalnie panikując. Co prawda nie spożył zbyt dużo alkoholu, nie było to też nic cięższego procentu, natomiast zauważył u siebie postępujące rozluźnienie, zarówno ciała, jak i języka. Wobec tego za bardzo nie ważył już swoich słów, a przecież przykrości kobiecie robić nie chciał, wzywając dowolnych bogów na świadków.
Odetchnął ulgą po uspokojeniu go przez Apolonię, musząc przyznać jej rację. Na swoją obronę, nigdy do tańca zbytnio się nie garnął, speszony wizją dotyku, a ostatnimi czasy, głównie przez wzgląd na rękawiczki, obce przecież zasadom kurtuazji przy podaniu dłoni czy tanecznym dotyku. Zresztą zwykle starał się stronić od kontaktu z kobietami. Przynosiły głównie nieszczęście, chwilowe zamieszanie głowy, praktycznie nigdy serca i ich widok tylko kłuł nieprzyjemnie w miejscach, w których przecież nie powinien.
— Myślę, że musiała pani naprawdę wiele przeżyć — zauważył po chwili, próbując wyłapać coś więcej niż tylko bzdury o utrzymywaniu kontroli. Spojrzał na kobietę z dystansem. Ocenił ją wzrokiem. Złagodniał. Nie była pierwszej młodości, ale też nie ostatniej starości. Musiała przejść przez niejedne bagna, brocząc po kolana w mule. Tym zbudowanym krzywdy, bulwersu, agresji i pewnie też z zazdrości, bo przecież tak ładnie wyglądała, nawet bez wielkiego makijażu, dystyngowanie, mógłby nawet powiedzieć szarmancko. Przy tym jednym kosmyku opadłym od strony ucha. Wydatnych, ładnych wargach. Oczach. Błyszczących i pustych jednocześnie w mroku ładnej, jesiennej nocy.
Szkoda było jej pewności siebie. Pewnie wychodzące plany realizowane były bez większych problemów, poskładane jak do teatralnej sztuki, fałszywe, pyszne i nieprzydatne, gdy tak patrzyła na niego z ładnym uśmiechem.
— Jest pani bardzo ulotnym zjawiskiem — powiedział w końcu, spoglądając z delikatnym, pogodnym uśmiechem w oczy kobiety. Jego postawa ciała przestała aż tak skupiać się na utrzymaniu dystansu, gdy dłonie z ulgą lekko zawisnęły nad zaciśniętym paskiem jednej z rękawiczek, lekko je poluźniając od strony nadgarstka. Na tyle, że wgłąb ciężkiego, skórzanego materiału wdarł się podmuch zimnego, nocnego powietrza, kojąc bolesne, zszargane i coraz szybciej wymierające nerwy. Pochylił się nad kobietą, bardziej od strony boku, żeby jego usta znalazły się na wysokości panieńskiego ucha. W odpowiednim oddaleniu, w końcu nie miał zamiaru ingerować fizycznie w jej osobę, jedynie okoliczną przestrzeń, choć i tak naginął ku temu własne zasady i manieryzmy.
— I myślę, że to, razem zresztą z pierwszym zaskoczeniem, kiedyś panią zgubi — wyszeptał.
Odchylił się. Poszerzył uśmiech. Odrzucił na bok papierosa, depcząc go obcasem u buta. Poprawił kołnierzyk. Rękawy koszuli. Przeczesał jeszcze palcami raz czy dwa włosy.
— W tak ładnym wieczorze muszę się niestety już pożegnać. Bardzo dziękuję za taniec i mam nadzieję, że spędzi pani noc miło i bezpiecznie — wyrecytował płynnie, zanim skłonił się ostatni raz, chyląc pokornie czoło i oddalił się z powrotem w stronę środka balu. Pożegnał się z Maleficią, z Feliksem i dał w długą.
To przecież zawsze wychodziło mu najlepiej.

Koniec jednego wątku, zwiastunem innego w przyszłości. Bardzo z Jamesem dziękujemy Poli za mile spędzony wieczór. <3 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz