niedziela, 28 listopada 2021

Od Serafina cd. Isidoro

Następnego dnia o świcie zostali zbudzeni przez łysego akolitę opatulonego skórami. Nie powiedział w zasadzie ani słowa, a jego ślepe oko nie nastrajało Serafina pozytywnie, ale cóż, tym razem wyjątkowo postanowił nie marudzić. Mieli przed sobą próby, dzień zapowiadał się stresująco, w dodatku bolała go głowa i nie znajdował odpowiednich słów, by dostatecznie wyrazić swoje niezadowolenie. Burczał więc tylko sallandirskie przekleństwa, kiedy przedzierali się przez świeżą warstwę śniegu i ignorował rzucane mu od czasu do czasu zmartwione spojrzenia. Gdzieś tam w głębi własnych myśli wiedział, że to przecież nie jest litość, że to nic złego, ale naprawdę nie był w stanie teraz docenić jakiegokolwiek gestu. No, chyba, że nagle ktoś by im powiedział, że oto jest artefakt i mogą wracać. Wtedy nawet by się uśmiechnął.
― Próba pierwsza ― odezwał się łysy mnich, kiedy stanęli nieopodal nieciekawej jamy, w towarzystwie tuzina innych, łudząco podobnych mnichów. Serafin prychnął, nieprzychylnym spojrzeniem ocenił wlot do ciemnej jaskini. No oczywiście, że musiała to być jaskinia, dlaczego on wciąż oczekiwał po ludziach kreatywności? I pewnie w środku był potwór.
― Podejmujecie się zadania, nadal chcecie udowodnić, że jesteście godni wyniesienia? ― spytał Uyarak, zerkając w stronę Isidoro.
― Tak ― odpowiedział z mocą w głosie astrolog. ― Podejmujemy się.
― Zatem tak będzie. Niech bogowie mają was w swojej opiece.
Serafin nie zrozumiał ani słowa, ale po podniosłym tonie i arcyważnej minie uznał, że znowu pierdolą o bogach. Przewrócił oczami, poprawił rękawiczkę, jawnie lekceważąc całe to łyse towarzystwo. Starszy wskazał im wejście do jamy, odprowadził ich na samą krawędź przejścia, dotknął ramienia Isidoro.
― Uważajcie na siebie. Tylko nieliczni zdołali wyjść z tego cało, nim pochłonął ich śnieg i nim chłód wyziębił trzewia. Powodzenia.
― Dziękujemy ― Isidoro skinął głową, obejrzał się na wybitnie niezadowolonego i skwaszonego Serafina. Potem oboje zniknęli w cieniach jaskini, zaś starszy stuknął długą laską o kamień. Zachrzęściły przymocowane do kija czaszki zwierząt, kamień puknął głucho w odpowiedzi. Łysi akolici naparli na głaz obok przejścia, zasunęli go za obcymi, pieczętując jamę.
― Serafinie? ― głos astrologa uleciał w aksamitną, nieprzeniknioną ciemność.
― Jestem ― odezwał się książę tuż za nim. Postąpił ostrożnie krok przed siebie, wsparł się dłonią o lodowata skałę. ― Bardzo ciemno ― dodał po chwili, ozdobił wypowiedź długim, skomplikowanym wywodem po sallandirsku.
― Mam ze sobą zapałki Sophie… ― Isidoro już sięgał do kieszeni płaszcza, Serafin złapał go za nadgarstek. Było zbyt ciemno, by zauważył jak kręci głową.
― Nie teraz. Poradzimy… ― Książę westchnął z irytacją, znów nie mając dobrego słowa. Jeszcze przed chwilą miał je na końcu języka, ale uleciało w eter, zniknęło, wyparowało.
― Tak, rozumiem. ― Isidoro na szczęście sam domyślił się reszty. Nie wiadomo co czekało ich w tej jaskini. Równie dobrze mógł być to jakiś potwór szczególnie interesujący się światłem, rozpalenie ognia, nawet tak małego, mogłoby przykuć jego uwagę i ściągnąć na nich zagładę. Astrolog po krótkiej chwili namysłu również wsparł się dłonią o ścianę. Oboje ostrożnie ruszyli w głąb jamy, polegając jedynie na dochodzących do nich odgłosach i niewzruszonej ścianie.
― Dziwna próba ― orzekł po pewnym czasie Serafin, kiedy tunel zaprowadził ich daleko w głąb jaskini. ― Myślałem, że będzie szybciej. ― Serafin chwilowo porzucił myśli o potworach, uznając, że gdyby to polegało na walce z czymkolwiek, to rzeczone cokolwiek już dawno by się pojawiło. Tymczasem wciąż byli sami i całkiem bezpieczni, w jednym kawałku. Serafin, który na wstępie uznał, że zginą w tej pierdolonej jaskini, uznał, że być może poczynił błąd w obliczeniach.
Na szczęście dla wszystkich, nie znał na tyle języka, by podzielić się tym faktem z szerszym gronem w postaci Isidoro.
― Słyszy? ― odezwał się znów czarnoksiężnik, wyjątkowo rozmowny. ― Kap, kap.
― Słyszę ― Isidoro kiwnął głową, choć nikt nie mógł tego zobaczyć. Wsłuchał się chwilę w otaczającą ich ciszę przerywaną rytmicznym odgłosem spadających kropel wody. ― Chodźmy w stronę echa. Woda musi skądś ściekać, może to tam powinniśmy trafić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz