—
Lodem i śniegiem — powtórzyła, ciemna brew wygięła się w łagodnym łuku.
— Mój nos chyba zaczyna to czuć. Mam wrażenie, że zaraz odpadnie.
Nawet
jeśli na tę konkretną część ciała nie miała najlepszego podglądu,
odczuwała, że wrażliwa skóra wykrywa i zbiera chłód, powoli staje się
wściekle czerwona. Kichnęła raz, potem drugi, całą siłą woli
powstrzymała trzeci. Gdy oddychała, z jej ust ulatywał mały obłoczek
pary, krótko później rozbijał się o niskie sklepienie.
Słyszała
jeszcze przez chwilę rżenie Melady i Aldebarana, konie zaraz jednak
ucichły, zajęte zapewne skubaniem tych pojedynczych kępek trawy, którym
udało się znaleźć choć okruchy gleby. Miała nadzieję, że wyprawa nie
zajmie im zbyt wiele czasu - na powierzchni udało jej się, co prawda,
dostrzec tylko mniejsze zwierzęta, ale sytuacja mogła się w każdej
chwili zmienić.
Im
dalej szli, tym chłodniej i ciemniej się robiło. Kobieta przesunęła
dłonią po kamiennych ścianach, zaraz jednak cofnęła dłoń i energicznie
potarła nią o materiał ubrania. Miejsce ewidentnie nie było dostosowane
do możliwości organizmów ludzkich, zwłaszcza takich, których skóra na co
dzień obficie karmiła się słońcem.
—
Ale to dość niesamowite, że wahadełko nas tu przyprowadziło. Najpierw
prowadzi nas to zająca, a potem bum! - jaskinia. Może schroniła się tu
jakaś większa grupa? — podjęła. Marzły jej palce, nos i dosłownie
wszystko poza wargami - te, rozgrzane ciągłym ruchem, podobnego problemu
doświadczały doprawdy rzadko.
Zastanawiała
się, o co mogło chodzić przyrządowi - zając zdążył czmychnąć dawno temu,
ale jeśli inni arktyczni goście szukali tu ochłody, silne źródło
mogło zachęcić kamień, który z kolei zaprowadził ich tutaj. Tylko
wciąż nie rozumiała, skąd ten chłód. Nie był naturalny na tej
głębokości, zdążyli przejść raptem kilkanaście metrów, grunt opadał
stosunkowo łagodnie.
— Bardzo możliwe. Zwłaszcza biorąc pod uwagę temperaturę, wydaje się być najbardziej dostosowana do ich warunków.
— Ale wątpię, że spakowały na drogę lód.
— W jaskini zapewne roztapia się dużo wolniej niż na powierzchni. Tylko pozostaje pytanie, skąd się wziął.
—
Licho wie — westchnęła. Robiło się stopniowo coraz ciemniej i węziej,
Michelle musiała mrużyć oczy, by rozróżniać majaczące się przed nimi
kształty. Zwierzęta, których słuch i węch były daleko lepiej rozwinięte,
miały tu nad nimi zdecydowaną przewagę. I nawet jeśli jaskinia
przypominała wielką norę, szczerze wątpiła, by na jej końcu mieli
spotkać królika.
—
Niedługo będziemy musieli się wrócić. Światło tu prawie nie dociera —
zauważył astrolog. Kobieta słyszała jego niepewne kroki, jak bada każdą
kolejną nierówność, nim przeniesie ciężar ciała.
—
Raczej nie jest zbyt głęboka. Stracimy za dużo czasu, chyba nie mamy
jak zrobić pochodni — odparła, choć nie była do końca pewna, na czym
swoje słowa opierała. Wnętrze było niepozorne, ale już przecież mniejsze
potrafiły zadziwić swoimi rozmiarami. Być może chodziło o echo - ich
głosy nie niosły się zbyt daleko, wciąż je przecież ściszali, ale miała
wrażenie, że wracały do nich dość szybko, jakby nie miały zbyt długiej
drogi do pokonania. Zapewne lepszy efekt dałoby podniesienie tonu,
chociaż mogłoby zwrócić uwagę potencjalnych mieszkańców jaskini, a tego
póki co woleli uniknąć. Idea jaskini niepokojąco kojarzyła jej się z
niedźwiedzimi gawrami, i nawet jeśli Michelle te puchate stworzenia
uwielbiała choćby z racji zdrobnienia swojego imienia, wolała unikać
bezpośredniego spotkania.
—
Powiem ci, że czuję kuchnię pani Iriny — stwierdziła, dłonie znalazły
chwilowe oparcie na biodrach. Wciąż mogli przemieszczać się swobodnie,
ale musiała już przygarbić ramiona i opuścić głowę, nie mogłaby też
swobodnie rozłożyć rąk, a przypuszczała, że będzie tylko coraz węziej.
— Wierzę, że sobie poradzisz.
— Dzięki — parsknęła.
I wtedy usłyszeli coś.
Myśląc coś,
dokładnie to Michelle przyszło na myśl - nie była w stanie dopasować
dźwięku do żadnej znanej jej istoty. Był to dźwięk przykry dla uszu,
zarówno przez piskliwy ton, jak i sam jego charakter - miał w sobie coś z
zawodzenia; przypominał kwilenie, które wydawały głodne pisklęta. Być
może była to kwestia akustyki, ale kobieta miała wrażenie, że aby dźwięk
był równie głośny, pisklęta, które przyszły jej na myśl, musiałyby być
co najmniej kilkadziesiąt razy większe.
— Przypomina ci to coś?
Nie była w stanie dostrzec twarzy Mattii, ale wyobraziła sobie, jak kręci przecząco głową.
— Może to jakiś arktyczny gatunek?
— Stawiałabym na bardzo głodnego pingwina. Chyba nie jest daleko.
Pojedyncze
promienie towarzyszyły jeszcze ich wędrówce, nawet jeśli polegali teraz
bardziej na dotyku i słuchu. Do nosa Miśki chyba dotarł też wreszcie
zapach śniegu i lodu, o którym wspominał Mattia. I gdy jej stopa
wylądowała w czymś miękkim i bardzo zimnym, cichutko skrzypiącym, nie
potrzebowała zbyt długiej chwili, by połączyć fakty - i jeszcze
krótszej, by gwałtownie odstawić nogę, nawet jeśli but częściowo zdążył
już przesiąknąć wilgocią.
Zaklęła
pod nosem, kamienne ściany zaraz podchwyciły, roznosząc między
szczelinami szept, za który babcia pewnie pogroziłaby jej palcem.
Odgarniając grzywkę, Michelle pomyślała, że zamiast tak bezwiednie
powtarzać, mogłyby tak informować o podobnych zagrożeniach - skoro był
tu śnieg, lada moment mogli natknąć się i na lód, a to znacznie
utrudniłoby dalszą drogę, nawet jeśli raptem kilkumetrową.
Kwilenie
rozległo się po raz kolejny, tym razem dużo bardziej wyraźne, ale i
dłuższe, na wyższych tonach. Palce Michelle natrafiły na załom w dotąd
niemal prostym korytarzu i skręcili w odnogę, z której dobiegał
tajemniczy dźwięk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz