czwartek, 25 listopada 2021

Od Michelle cd. Mattii

 — Lodem i śniegiem — powtórzyła, ciemna brew wygięła się w łagodnym łuku. — Mój nos chyba zaczyna to czuć. Mam wrażenie, że zaraz odpadnie.
Nawet jeśli na tę konkretną część ciała nie miała najlepszego podglądu, odczuwała, że wrażliwa skóra wykrywa i zbiera chłód, powoli staje się wściekle czerwona. Kichnęła raz, potem drugi, całą siłą woli powstrzymała trzeci. Gdy oddychała, z jej ust ulatywał mały obłoczek pary, krótko później rozbijał się o niskie sklepienie.
Słyszała jeszcze przez chwilę rżenie Melady i Aldebarana, konie zaraz jednak ucichły, zajęte zapewne skubaniem tych pojedynczych kępek trawy, którym udało się znaleźć choć okruchy gleby. Miała nadzieję, że wyprawa nie zajmie im zbyt wiele czasu - na powierzchni udało jej się, co prawda, dostrzec tylko mniejsze zwierzęta, ale sytuacja mogła się w każdej chwili zmienić.
Im dalej szli, tym chłodniej i ciemniej się robiło. Kobieta przesunęła dłonią po kamiennych ścianach, zaraz jednak cofnęła dłoń i energicznie potarła nią o materiał ubrania. Miejsce ewidentnie nie było dostosowane do możliwości organizmów ludzkich, zwłaszcza takich, których skóra na co dzień obficie karmiła się słońcem.
— Ale to dość niesamowite, że wahadełko nas tu przyprowadziło. Najpierw prowadzi nas to zająca, a potem bum! - jaskinia. Może schroniła się tu jakaś większa grupa? — podjęła. Marzły jej palce, nos i dosłownie wszystko poza wargami - te, rozgrzane ciągłym ruchem, podobnego problemu doświadczały doprawdy rzadko.
Zastanawiała się, o co mogło chodzić przyrządowi - zając zdążył czmychnąć dawno temu, ale jeśli inni arktyczni goście szukali tu ochłody, silne źródło mogło zachęcić kamień, który z kolei zaprowadził ich tutaj. Tylko wciąż nie rozumiała, skąd ten chłód. Nie był naturalny na tej głębokości, zdążyli przejść raptem kilkanaście metrów, grunt opadał stosunkowo łagodnie.
— Bardzo możliwe. Zwłaszcza biorąc pod uwagę temperaturę, wydaje się być najbardziej dostosowana do ich warunków.
— Ale wątpię, że spakowały na drogę lód.
— W jaskini zapewne roztapia się dużo wolniej niż na powierzchni. Tylko pozostaje pytanie, skąd się wziął.
— Licho wie — westchnęła. Robiło się stopniowo coraz ciemniej i węziej, Michelle musiała mrużyć oczy, by rozróżniać majaczące się przed nimi kształty. Zwierzęta, których słuch i węch były daleko lepiej rozwinięte, miały tu nad nimi zdecydowaną przewagę. I nawet jeśli jaskinia przypominała wielką norę, szczerze wątpiła, by na jej końcu mieli spotkać królika.
— Niedługo będziemy musieli się wrócić. Światło tu prawie nie dociera — zauważył astrolog. Kobieta słyszała jego niepewne kroki, jak bada każdą kolejną nierówność, nim przeniesie ciężar ciała.
— Raczej nie jest zbyt głęboka. Stracimy za dużo czasu, chyba nie mamy jak zrobić pochodni — odparła, choć nie była do końca pewna, na czym swoje słowa opierała. Wnętrze było niepozorne, ale już przecież mniejsze potrafiły zadziwić swoimi rozmiarami. Być może chodziło o echo - ich głosy nie niosły się zbyt daleko, wciąż je przecież ściszali, ale miała wrażenie, że wracały do nich dość szybko, jakby nie miały zbyt długiej drogi do pokonania. Zapewne lepszy efekt dałoby podniesienie tonu, chociaż mogłoby zwrócić uwagę potencjalnych mieszkańców jaskini, a tego póki co woleli uniknąć. Idea jaskini niepokojąco kojarzyła jej się z niedźwiedzimi gawrami, i nawet jeśli Michelle te puchate stworzenia uwielbiała choćby z racji zdrobnienia swojego imienia, wolała unikać bezpośredniego spotkania.
— Powiem ci, że czuję kuchnię pani Iriny — stwierdziła, dłonie znalazły chwilowe oparcie na biodrach. Wciąż mogli przemieszczać się swobodnie, ale musiała już przygarbić ramiona i opuścić głowę, nie mogłaby też swobodnie rozłożyć rąk, a przypuszczała, że będzie tylko coraz węziej. 
— Wierzę, że sobie poradzisz.
— Dzięki — parsknęła.
I wtedy usłyszeli coś.
Myśląc coś, dokładnie to Michelle przyszło na myśl - nie była w stanie dopasować dźwięku do żadnej znanej jej istoty. Był to dźwięk przykry dla uszu, zarówno przez piskliwy ton, jak i sam jego charakter - miał w sobie coś z zawodzenia; przypominał kwilenie, które wydawały głodne pisklęta. Być może była to kwestia akustyki, ale kobieta miała wrażenie, że aby dźwięk był równie głośny, pisklęta, które przyszły jej na myśl, musiałyby być co najmniej kilkadziesiąt razy większe.
— Przypomina ci to coś?
Nie była w stanie dostrzec twarzy Mattii, ale wyobraziła sobie, jak kręci przecząco głową.
— Może to jakiś arktyczny gatunek?
— Stawiałabym na bardzo głodnego pingwina. Chyba nie jest daleko.
Pojedyncze promienie towarzyszyły jeszcze ich wędrówce, nawet jeśli polegali teraz bardziej na dotyku i słuchu. Do nosa Miśki chyba dotarł też wreszcie zapach śniegu i lodu, o którym wspominał Mattia. I gdy jej stopa wylądowała w czymś miękkim i bardzo zimnym, cichutko skrzypiącym, nie potrzebowała zbyt długiej chwili, by połączyć fakty - i jeszcze krótszej, by gwałtownie odstawić nogę, nawet jeśli but częściowo zdążył już przesiąknąć wilgocią.
Zaklęła pod nosem, kamienne ściany zaraz podchwyciły, roznosząc między szczelinami szept, za który babcia pewnie pogroziłaby jej palcem. Odgarniając grzywkę, Michelle pomyślała, że zamiast tak bezwiednie powtarzać, mogłyby tak informować o podobnych zagrożeniach - skoro był tu śnieg, lada moment mogli natknąć się i na lód, a to znacznie utrudniłoby dalszą drogę, nawet jeśli raptem kilkumetrową.
Kwilenie rozległo się po raz kolejny, tym razem dużo bardziej wyraźne, ale i dłuższe, na wyższych tonach. Palce Michelle natrafiły na załom w dotąd niemal prostym korytarzu i skręcili w odnogę, z której dobiegał tajemniczy dźwięk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz