wtorek, 16 listopada 2021

Od Sophie cd. Lei - Misja

Studia Sophie nie obejmowały akurat demonologii, ale zaraz po przybyciu do Gildii dowiedziała się, że demon wcale nie musi być rogatym potworem, że nie musi mieć kopyt, ogona, żadnych tam wideł w garści, ani wielkich, skórzastych skrzydeł. Że nie musi na pierwszy rzut oka wyglądać przerażająco, by jego obecność mroziła krew w żyłach, by oblicze potem śniło się po nocach i sprawiało, że człowiek budził się z krzykiem, zlany zimnym potem.
Alchemiczka poczuła ściskającą jej dłoń rękę, również ścisnęła dłoń Lei, starając się dodać jej otuchy. To ona w końcu powinna być tutaj podporą i ostoją, nie zamierzała się cofać i kulić. Bała się, to prawda. Ludzką rzeczą jest się bać, szczególnie czegoś nieznanego, złego i groźnego, a do tych trzech kategorii na pewno należał demon. Do tego taki, który był potężniejszy od tego, który sprowadził zagładę na Verdamów. I choć strach był naturalny, Sophie nie zamierzała dać mu się panoszyć w swoim sercu. Po jej stronie stała w końcu żelazna logika i chłodna kalkulacja, a takiego połączenia nic nie mogło w jej mniemaniu przebić.
Ciemność w korytarzu zdawała się upiornie gęsta i lepka. Nienaturalna, kryła tylko sam korytarz, niczym nożem odcinała go od reszty pomieszczenia. Z głębi tej ciemności - kroki. Leniwe, wystudiowane, do bólu rytmiczne. I postać. Z pozoru taka, którą można byłoby przypisać człowiekowi. Bo oto w pomieszczeniu pojawił się szlachcic odziany w dopasowany, modnie skrojony, czerwony dublet, złotem bramiony. To te wysokie buty tak stukały o posadzkę. Kogucie pióro lśniło przy kapeluszu, u boku zaś kołysała się szpada - ot, dla animuszu. Mężczyzna - młody, o gładko ogolonym obliczu i starannie zaczesanych włosach - uśmiechnął się uśmiechem, który nie sięgał oczu. Czerwonych niczym krew, o tęczówce żółtej jak u potwora, z nieprzyjemnie zwężoną, pionową źrenicą.
— O, tak to lubię! — wymruczał demon, obejmując swym spojrzeniem grupę. — Czymże mogę służyć, skoro grono, które mej prezencji sobie zażyczyło, z tak nadobnych person się tu składa…
— Twój podwładny złamał kontrakt — wpadł mu w słowo Nick.
Azazel urwał, rzucił Nicolasowi niepokojąco powłóczyste spojrzenie. Przechylił głowę. Uśmiechnął się.
— A więc - interesy. — Zmrużył oczy, postąpił dwa kroki. — Widzę, że szanowny nie znajduje przyjemności w prowadzeniu rozbudowanej konwersacji, niemniej jednak stosownym byłoby się przedstawić, skoro szanowny zawezwał mnie do tego jakże przytulnego przybytku po imieniu. — Uśmiech poszerzył się, błysnęły ostre zęby, demon wyciągnął dłoń. — Czy mógłbym poprosić szanownego o jego imię?
— Nie próbuj ze mną swoich sztuczek — warknął Nick, nad wyraz agresywnie. — Nie dam ci mego imienia. Ale możesz na mnie wołać Nick.
— Ach, widzę, że mam do czynienia z kimś edukowanym w trudnej sztuce… dyskusji z demonami — Azazel splótł dłonie.
Sophie mgliście domyślała się, że sformułowanie „poproszę szanownego o imię" nie było bezcelowe. Chociaż pozbawiona była daru magii, to jednak jej studia obejmowały również zagadnienia związane z magią. I co prawda była to głównie magia żywiołów oraz transmutacja, alchemiczka była jednak świadoma tego, że imię miało w tej dziedzinie szczególne znaczenie. Kto znał imię, miał władzę nad daną rzeczą czy osobą, w myśl zasady że nazwać znaczy zrozumieć, zawładnąć. I dokładnie o taką władzę demon poprosił podstępnie niemalże w pierwszym wypowiedzianym zdaniu. Alchemiczka zacisnęła wargi - demonologia była jej obca, widziała już jednak, że cała rozmowa z Azazelem to będzie jedno wielkie pole minowe, toteż postanowiła zapobiegliwie nie odzywać się, jeśli nie będzie ku temu wyraźnej potrzeby.
— A co z pięknymi damami, które tak dzielnie ci towarzyszą? Czy natura pozbawiła je daru mowy? — Azazel spojrzał wprost na Leę. — Włosy niczym gorące płomienie uchodzą w mych stronach za najpiękniejsze. Jak cię zwą, nadobna damo?
I Nick, i Sophie, instynktownie zrobili te pół kroku, by zasłonić Leę, jednak dziewczyna nie pozostała dłużna demonowi. Głos nieznacznie jej drżał, gdy się odezwała, ale w oczach błyszczała determinacja.
— Jeśli chcesz, możesz wołać na mnie Lea — powiedziała, ściskając dłoń Sophie.
Azazel roześmiał się tubalnie, w śmiechu tym nie było za grosz wesołości. Zwrócił swój upiorny wzrok na Sophie.
— A druga z pięknych dam? Złotowło…
— I niebieskooka — przerwała mu Sophie. — Błękit to kolor nieba, nie powinien być ci wraży?
Demon znów się roześmiał i znów - w jego śmiechu nie było wesołości. Był tam tylko chłód.
— Cóż, nie pozostawiają mi państwo w takim razie wyboru — westchnął. — Słucham. Co takiego się wydarzyło, że szanownym wydaje się, że jakikolwiek kontrakt został złamany? Jeszcze przez jednego z mych wielce kompetentnych i niezawodnych podwładnych.
— Nie wydaje nam się — Nick nie ustępował. — Przeciw mojej rodzinie zostały poczynione kroki, które można nazwać jedynie karalnymi. I których kontrakt zakazuje.
— Interesujący zarzut, niebywale mnie ciekawi, na jakiej podstawie został postawiony — głos Azazela, pozornie spokojny, niósł w sobie jakąś niewypowiedzianą groźbę. — O ile ta podstawa w ogóle istnieje…
— Istnieje, mam na to dowody — Nicolas przemógł się i podszedł do Azazela. Otworzył kontrakt, wskazał paragraf. — Moja rodzina… — głos mu się załamał, ale tylko na krótki moment. — Moja rodzina zginęła z ręki demona, który miał jej służyć i ją chronić. Zaatakował bezprawnie, szukał zemsty, gdzie nie powinien był tego robić. Podniósł rękę…
Azazel przerwał mu gestem. W ruchu jego dłoni było coś takiego, że Nick się cofnął. Demon podszedł jeszcze kawałek, wziął z jego dłoni kontrakt. Zapachniało siarką.
— Proszę pozwolić spojrzeć mi fachowym okiem. Pańskie zarzuty są nad wyraz ciężkie, nie mogę wydać żadnego werdyktu nieprzeczytawszy ponownie kontraktu.
I wczytał się w dokument.
Początkowo na jego twarzy wciąż błąkał się ten pewny siebie uśmieszek, powietrze wokół Azazela zdawało się nienaturalnie zimne. Ale w miarę, jak demon czytał, było coraz gorzej. Zdawało się, że posadzka zaraz pokryje się szronem, brwi Azazela zmarszczyły się, a wzrok nabrał jakiejś nieludzkiej surowości.
— Intrygujące zarzuty — warknął, jego głos nie miał już w sobie za grosz tej nuty, którą nosił jeszcze chwilę temu. — Powiada pan, że mój podwładny podniósł rękę na pańską rodzinę? Verdamów? Z którymi to zawarł ten kontrakt.
— Dokładnie tak było.
Azazel westchnął ciężko.
— Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak wezwać tu samego oskarżonego. Borutę.
Demon odłożył kontrakt, a następnie złożył dłonie w jakimś czarnomagicznym geście. Jego nieludzkie oczy rozjarzyły się upiornym blaskiem, w powietrzu zaczęło cuchnąć już nie tylko siarką, ale i paloną smołą. Lea skrzywiła się, Sophie nie drgnęła - nie takie smrody już wąchała w swej pracowni.
— Boruta! — zawołał władczo Azazel. — Przybądź na wezwanie!
Kłąb czarnego dymu wybuchł w środku pomieszczenia, wyłoniła się z niego nowa postać. Tym razem nie przypominała jednak do końca człowieka - o posadzkę zastukały kopyta, głowę zdobiły olbrzymie rogi, sam mężczyzna zaś - sięgał czołem pod powałę. U jego boku kołysał się paskudnie wyglądający rapier. Demon spojrzał wokół siebie, z pogardą popatrzył na Nicolasa, Leę i Sophie, ale jego wzrok zaraz zmiękł, gdy tylko padł na Azazela.
— Czy wzywałeś mnie, panie?


homeopatyczna ilość nawiązań do Fausta, bom literacki kołek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz