Zdążyłam
utworzyć już wokół siebie wcale nie tak małe poletko nagiej ziemi -
oczekując na powrót Antaresa, nerwowo skubałam źdźbła trawy, co
zaowocowało zaskakująco równym kwadratem. Odszedł poza zasięg zarówno
wzroku, jak i słuchu, i nawet jeśli z całej siły wytężałam swoje zmysły,
nie docierał do mnie nawet strzępek rozmów, które zapewne prowadził
teraz z Jesperem.
Zerknęłam
na Lily. Kobieta przysiadła na zwalonym pniaku i oddychała głęboko.
Dolne fałdy spódnicy zdążyły już niemal zupełnie przesiąknąć błotem, ale
zdawała się tego nie zauważać - zgarnęła tylko materiał na bok i teraz
wpatrywała się z wyraźnym oczekiwaniem w stronę, w którą odszedł Antares
- mogłam tylko przypuszczać, jaka burza szleje teraz w jej sercu.
—
Coś długo — mruknęłam pod nosem. Byłam przekonana, że tych słów nikt
nie podchwycił: burmistrz na wpół leżał, przymknął oczy i oparł się o
pień sosny, nie zważając na rozsiane wszędzie szyszki. Adam z kolei stał
ze skrzyżowanymi na piersiach rękami, wzrok miał utkwiony w jakimś
niedookreślonym punkcie - gdziekolwiek przebywał myślami, było to raczej
odległe miejsce. Lily jednak drgnęła i odwzajemniła moje spojrzenie - w
błękitnych oczach błysnęły troska i trwoga, ale zmęczoną twarz
rozjaśnił cień uśmiechu.
— Od dawna się znacie?
Pokręciłam przecząco głową. Oplotłam kolana dłońmi, oparłam o nie podbródek, usiłując policzyć.
—
Raptem kilka dni. To moja pierwsza misja, odkąd dołączyłam do gildii,
Antares jest już w niej dłużej. Wcześniej mieszkałam w Ethiji.
— Och — na jej twarzy odmalowało się pewne zaskoczenie. — Nie zgadłabym.
Roześmiałam
się - krótko, co prawda, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu. Mnie
samej również trudno było uwierzyć, że to tak niewiele: dni, wypełnione
misją i tyloma wrażeniami, zlewały się ze sobą i tworzyły jedno długie
pasmo.
—
Burmistrz mówił, że znacie się od dziecka — zagaiłam z kolei, nie do
końca pewna, czy bezpiecznie będzie poruszać ten temat. — Od kiedy
jesteście razem?
Lily zawinęła na palec pasmo złotych loków, na buzię wkradł się rumieniec.
—
Od dwóch lat, od święta sianokosów. Ale oświadczył mi się dopiero
niedawno. Jeszcze trochę i pewnie sama bym musiała... — urwała na
moment, zauważyła, że mój wzrok uciekł ponownie w stronę śladów. Palcami
miękko musnęła wierzch mojej dłoni. — Jeśli chcesz, to idź po niego,
zaczekamy tu. To nie ja tu jestem damą w opałach.
— Zostanę. Nic mu nie będzie. Nikomu.
Kobieta
skinęła głową. Wydawała się być już bardziej rozluźniona, choć jej
ciało dalej wyraźnie się spinało, jakby instynktownie rwało się w stronę
ukochanego. Zapewne jeszcze chwila i usiłowałaby znów wziąć sprawy w
swoje ręce, zwłaszcza gdy do naszych uszu dotarło wycie - bez wątpienia
Jespera. Sama miałam już ochotę tam pędzić, przekonana, że coś jednak
poszło nie tak.
Ale
krótko później wrócił Antares. Skinął twierdząco głowę w stronę Lily, a
ona nie potrzebowała ani słowa: podwinęła materiał i hardo zaczęła
pokonywać kolejne metry, a nam nie pozostało nic innego, jak ruszyć za
nią.
— Wszystko z nim w porządku? — dopytywała. — Pozna mnie?
Antares starał się jej odpowiadać, cierpliwie potwierdzał i zdawał relację z krótkiego spotkania.
— Czeka na ciebie.
Wyszliśmy
na małą polankę - niedźwiedź wyraźnie nas wyczekiwał. Olbrzymia
sylwetka zasłaniała niemal całą ścianę lasu za nim, ostre łuski lśniły w
blasku słońca, kolce groźne wyglądały zza kłębów futra.
— Och, bogowie... — jęknął burmistrz. Cofnął się o krok, pobladł.
Adam
wziął głęboki wdech. Zastanawiałam się, czy wiedział, jaki dokładnie
efekt miała jego klątwa, czy widział osobiście postać Jespera, czy też
znał ją tylko z relacji innych, ale w jego twarzy nie mogłam znaleźć na
to odpowiedzi. Drugi mężczyzna mruknął tylko coś do niego i zielarz
niemrawo uniósł rękę w geście pozdrowienia, ale zatrzymał się najdalej,
jak mógł.
W
przeciwieństwie do Lily - gdy tylko dostrzegła postać, w jej nogi
wstąpiły jakby nowe siły. Niemal przefrunęła ponad splątanymi korzeniami
i w okamgnieniu znalazła się przy ukochanym - ten wydał z siebie nie do
końca zdefiniowany, ale przepełniony radością dźwięk, zniżył możliwie
łeb, a na ogromnym nosie został złożony czuły pocałunek. Jesper na
chwilę obnażył kły w próbie uśmiechu.
—
Ale zębów to dawno nie myłeś — skrzywiła się, cała wypowiedź została
okraszona perlistym śmiechem. Nie padło nawet słowo na temat jego nowej
postaci: nawet jeśli ten widok rozdzierał serce Lily, schowała ten ból
na dnie serca i cieszyła się spotkaniem po tak długiej rozłące.
Przysiadła na ogromnej łapie, wtuliła się w sierść i jej drobna sylwetka
niemal zginęła w odmętach futra. Jesper przysiadł na ziemi możliwie
ostrożnie, nawet oddychał płycej, byleby tylko nie skrzywdzić ukochanej
drobinki.
—
Mam ci tyle do powiedzenia, skarbie — podjęła. I zaczęła opowiadać
swoje historie, ale już ciszej, słowa płynęły tylko do uszu tego, dla
kogo były przeznaczone. Czułam się jak nieproszony gość, jak złodziej,
który podgląda przez uchylone zasłony niczego nieświadomych kochanków.
Adam zwiesił głowę i chyba robił wszystko, byleby tylko stać się głuchym
na całą scenę.
Zerknęłam
na Antaresa. Rycerz również przystanął w taktownej odległości od pary,
by zapewnić im możliwie dużo swobody - kusiło mnie, by zapytać, jak
poszło wcześniej, ale nie był to odpowiedni moment. Tamci zapomnieli już
chyba o całym świecie, pochłonięci sobą, ale przed nami dalej było
wiele do zrobienia.
— Cieszę się, że nic ci nie jest — bąknęłam w końcu.
Lily
opowiadała, Jesper co jakiś czas starał się coś dodać - zgadywała, co
mógł mieć na myśli, a trafiała zwykle bardzo szybko, nawet jeśli zbitka
samogłosek mogłaby pasować do wielu innych słów. Ich dusze wybiegły już
sobie na spotkanie, mając kompletnie za nic powłoki, w których przyszło
im funkcjonować. Spółgłoski nie były im wcale do szczęścia potrzebne.
— A...a... i... e.
Adamie.
Tutaj
niedźwiedź oderwał wreszcie wzrok od ukochanej, wpatrywał się w naszą
grupkę z wyraźnym oczekiwaniem. Wyglądał zupełnie inaczej niż wczoraj:
nawet w tej formie łatwo można było dostrzec, że się uśmiecha, cokolwiek
nieporadnie. Wcześniej czarne ślepia rozgrzewał teraz blask, i nie
ulegało wątpliwości, kto stał za jego wznieceniem. Nawet jeśli każda
kolejna sekunda miała sprawiać, że bliżej było mu do bestii niż
człowieka, w tym momencie czas chyba się cofnął.
Lily
odwróciła głowę, zaszczyciła wreszcie spojrzeniem zielarza. Jesper z
tej perspektywy nie miał szans dostrzec wyrazu jej oczu; dla starego
przyjaciela nie zachowały już ani krzty ciepła, którym tak jeszcze przed
chwilą emanowały. Bynajmniej nie zapraszały do wspólnej pogawędki, ale
rozkazywały podejść i brać udział w teatrzyku. Wywołany zacisnął wargi -
dotąd starał się możliwie unikać wzrokiem pary, ale nie było już rady.
— Chodź do nas. Jestem pewna, że też masz wiele do powiedzenia Jesperowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz