wtorek, 16 listopada 2021

Od Lei cd. Antaresa

Zdążyłam utworzyć już wokół siebie wcale nie tak małe poletko nagiej ziemi - oczekując na powrót Antaresa, nerwowo skubałam źdźbła trawy, co zaowocowało zaskakująco równym kwadratem. Odszedł poza zasięg zarówno wzroku, jak i słuchu, i nawet jeśli z całej siły wytężałam swoje zmysły, nie docierał do mnie nawet strzępek rozmów, które zapewne prowadził teraz z Jesperem.
Zerknęłam na Lily. Kobieta przysiadła na zwalonym pniaku i oddychała głęboko. Dolne fałdy spódnicy zdążyły już niemal zupełnie przesiąknąć błotem, ale zdawała się tego nie zauważać - zgarnęła tylko materiał na bok i teraz wpatrywała się z wyraźnym oczekiwaniem w stronę, w którą odszedł Antares - mogłam tylko przypuszczać, jaka burza szleje teraz w jej sercu.
— Coś długo — mruknęłam pod nosem. Byłam przekonana, że tych słów nikt nie podchwycił: burmistrz na wpół leżał, przymknął oczy i oparł się o pień sosny, nie zważając na rozsiane wszędzie szyszki. Adam z kolei stał ze skrzyżowanymi na piersiach rękami, wzrok miał utkwiony w jakimś niedookreślonym punkcie - gdziekolwiek przebywał myślami, było to raczej odległe miejsce. Lily jednak drgnęła i odwzajemniła moje spojrzenie - w błękitnych oczach błysnęły troska i trwoga, ale zmęczoną twarz rozjaśnił cień uśmiechu.
— Od dawna się znacie?
Pokręciłam przecząco głową. Oplotłam kolana dłońmi, oparłam o nie podbródek, usiłując policzyć.
— Raptem kilka dni. To moja pierwsza misja, odkąd dołączyłam do gildii, Antares jest już w niej dłużej. Wcześniej mieszkałam w Ethiji.
— Och — na jej twarzy odmalowało się pewne zaskoczenie. — Nie zgadłabym.
Roześmiałam się - krótko, co prawda, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu. Mnie samej również trudno było uwierzyć, że to tak niewiele: dni, wypełnione misją i tyloma wrażeniami, zlewały się ze sobą i tworzyły jedno długie pasmo.
— Burmistrz mówił, że znacie się od dziecka — zagaiłam z kolei, nie do końca pewna, czy bezpiecznie będzie poruszać ten temat. — Od kiedy jesteście razem?
Lily zawinęła na palec pasmo złotych loków, na buzię wkradł się rumieniec.
— Od dwóch lat, od święta sianokosów. Ale oświadczył mi się dopiero niedawno. Jeszcze trochę i pewnie sama bym musiała... — urwała na moment, zauważyła, że mój wzrok uciekł ponownie w stronę śladów. Palcami miękko musnęła wierzch mojej dłoni. — Jeśli chcesz, to idź po niego, zaczekamy tu. To nie ja tu jestem damą w opałach.
— Zostanę. Nic mu nie będzie. Nikomu.
Kobieta skinęła głową. Wydawała się być już bardziej rozluźniona, choć jej ciało dalej wyraźnie się spinało, jakby instynktownie rwało się w stronę ukochanego. Zapewne jeszcze chwila i usiłowałaby znów wziąć sprawy w swoje ręce, zwłaszcza gdy do naszych uszu dotarło wycie - bez wątpienia Jespera. Sama miałam już ochotę tam pędzić, przekonana, że coś jednak poszło nie tak.
Ale krótko później wrócił Antares. Skinął twierdząco głowę w stronę Lily, a ona nie potrzebowała ani słowa: podwinęła materiał i hardo zaczęła pokonywać kolejne metry, a nam nie pozostało nic innego, jak ruszyć za nią.
— Wszystko z nim w porządku? — dopytywała. — Pozna mnie?
Antares starał się jej odpowiadać, cierpliwie potwierdzał i zdawał relację z krótkiego spotkania.
— Czeka na ciebie.
Wyszliśmy na małą polankę - niedźwiedź wyraźnie nas wyczekiwał. Olbrzymia sylwetka zasłaniała niemal całą ścianę lasu za nim, ostre łuski lśniły w blasku słońca, kolce groźne wyglądały zza kłębów futra.
— Och, bogowie... — jęknął burmistrz. Cofnął się o krok, pobladł.
Adam wziął głęboki wdech. Zastanawiałam się, czy wiedział, jaki dokładnie efekt miała jego klątwa, czy widział osobiście postać Jespera, czy też znał ją tylko z relacji innych, ale w jego twarzy nie mogłam znaleźć na to odpowiedzi. Drugi mężczyzna mruknął tylko coś do niego i zielarz niemrawo uniósł rękę w geście pozdrowienia, ale zatrzymał się najdalej, jak mógł.
W przeciwieństwie do Lily - gdy tylko dostrzegła postać, w jej nogi wstąpiły jakby nowe siły. Niemal przefrunęła ponad splątanymi korzeniami i w okamgnieniu znalazła się przy ukochanym - ten wydał z siebie nie do końca zdefiniowany, ale przepełniony radością dźwięk, zniżył możliwie łeb, a na ogromnym nosie został złożony czuły pocałunek. Jesper na chwilę obnażył kły w próbie uśmiechu.
— Ale zębów to dawno nie myłeś — skrzywiła się, cała wypowiedź została okraszona perlistym śmiechem. Nie padło nawet słowo na temat jego nowej postaci: nawet jeśli ten widok rozdzierał serce Lily, schowała ten ból na dnie serca i cieszyła się spotkaniem po tak długiej rozłące. Przysiadła na ogromnej łapie, wtuliła się w sierść i jej drobna sylwetka niemal zginęła w odmętach futra. Jesper przysiadł na ziemi możliwie ostrożnie, nawet oddychał płycej, byleby tylko nie skrzywdzić ukochanej drobinki.
— Mam ci tyle do powiedzenia, skarbie — podjęła. I zaczęła opowiadać swoje historie, ale już ciszej, słowa płynęły tylko do uszu tego, dla kogo były przeznaczone. Czułam się jak nieproszony gość, jak złodziej, który podgląda przez uchylone zasłony niczego nieświadomych kochanków. Adam zwiesił głowę i chyba robił wszystko, byleby tylko stać się głuchym na całą scenę.
Zerknęłam na Antaresa. Rycerz również przystanął w taktownej odległości od pary, by zapewnić im możliwie dużo swobody - kusiło mnie, by zapytać, jak poszło wcześniej, ale nie był to odpowiedni moment. Tamci zapomnieli już chyba o całym świecie, pochłonięci sobą, ale przed nami dalej było wiele do zrobienia.
— Cieszę się, że nic ci nie jest — bąknęłam w końcu.
Lily opowiadała, Jesper co jakiś czas starał się coś dodać - zgadywała, co mógł mieć na myśli, a trafiała zwykle bardzo szybko, nawet jeśli zbitka samogłosek mogłaby pasować do wielu innych słów. Ich dusze wybiegły już sobie na spotkanie, mając kompletnie za nic powłoki, w których przyszło im funkcjonować. Spółgłoski nie były im wcale do szczęścia potrzebne.
— A...a... i... e. 
Adamie.
Tutaj niedźwiedź oderwał wreszcie wzrok od ukochanej, wpatrywał się w naszą grupkę z wyraźnym oczekiwaniem. Wyglądał zupełnie inaczej niż wczoraj: nawet w tej formie łatwo można było dostrzec, że się uśmiecha, cokolwiek nieporadnie. Wcześniej czarne ślepia rozgrzewał teraz blask, i nie ulegało wątpliwości, kto stał za jego wznieceniem. Nawet jeśli każda kolejna sekunda miała sprawiać, że bliżej było mu do bestii niż człowieka, w tym momencie czas chyba się cofnął.
Lily odwróciła głowę, zaszczyciła wreszcie spojrzeniem zielarza. Jesper z tej perspektywy nie miał szans dostrzec wyrazu jej oczu; dla starego przyjaciela nie zachowały już ani krzty ciepła, którym tak jeszcze przed chwilą emanowały. Bynajmniej nie zapraszały do wspólnej pogawędki, ale rozkazywały podejść i brać udział w teatrzyku. Wywołany zacisnął wargi - dotąd starał się możliwie unikać wzrokiem pary, ale nie było już rady.
— Chodź do nas. Jestem pewna, że też masz wiele do powiedzenia Jesperowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz