sobota, 20 listopada 2021

Od Ayrenn cd. Antaresa

― Misja? ― Ayrenn ściągnęła jasne brwi, ewidentnie zaskoczona zwrotem akcji. Antares skinął głową i poprawił okulary.
― Tak, Mistrz wysyła nas w góry, do wioski Krośnica. Mamy wybadać sytuację, bo podobno pojawiły się…
― Ririny ― wtrąciła z westchnieniem elfka. Westchnęła cicho, przejęła od rycerza zwitek papieru i jeszcze raz przeleciała go spojrzeniem. Billy zabębnił palcami o blat stołu, spojrzał to na jedno, to na drugie, ale się nie odezwał. ― Wygląda na to, że całkiem przytomnym zagraniem było zabranie całego ekwipunku. ― Uśmiechnęła się do Antaresa. ― Nie musimy teraz wracać do Gildii, tylko od razu ruszyć w trasę.
― Tak po ciemku chcecie jechać? ― Zaniepokoił się starszy wioski.
― Nie, nie. Skorzystamy z gościny jaką nam zaoferowaliście, ale trzeba będzie ruszyć w trasę tuż po pierwszym pianiu. To daleka droga, sprawa wydaje się poważna, więc dłużej zwlekać nie możemy.
― Ja… ― Billy sięgnął karku, potarł go w nerwowym geście. ― Przepraszam za tamto przy spichlerzu. Nie chciałbym, żebyście nas opuścili mając na mój temat złe wrażenie.
Antares uniósł wzrok znad kopy ziemniaków, Ayrenn uśmiechnęła się nieznacznie, choć w ciepłym tonie. Odłożyła wiadomość na stolik, a ta zwinęła się samoistnie w rulonik z cichym szelestem.
― Nic nie szkodzi. Pozory potrafią czasem zmylić. Ważne, że wszystko rozeszło się po kościach i nikt nikogo ostatecznie nie musiał wrzucać do gnojówki ― utrzymała przyjazny wyraz twarzy, ale w oku mignęła niepokojąca iskra. Billy zakrztusił się naparem z ziół.
Zgodnie z zapowiedzią, wyruszyli skoro świt. Antares ponownie w pełnym rynsztunku bojowym, na swoim równie bojowym rumaku i Ayrenn, zdecydowanie mniej bojowa i równocześnie zdecydowanie bardziej elfia. Pogoda, o tej porze roku zdecydowanie kapryśna, zdecydowała się im sprzyjać, a przynajmniej przez pierwszą godzinę jazdy. Zdążyli oddalić się nieznacznie od siedziby Gildii, podążyli szerokim gościńcem. Od czasu do czasu mignął im jakiś kupiec, czasem przejechali chłopi z wozem, zapewne kierując się na targ do najbliższej mieściny. Bambi, jak zwykle, wzbudzał najwięcej zainteresowania, co zdawało się nie do końca podobać Favellusowi, który jako epicki rumak bojowy, powinien ściągać na siebie wszystkie spojrzenia oraz wszystkie możliwe ochy i achy.
― Obawiam się, że nie było mnie na tych ziemiach, kiedy ririny były… chodliwym tematem ― zaczęła niepewnie Ayrenn, w dłoniach trzymając rozłożoną mapę i studiując ją wzrokiem. ― Wiesz coś może o nich? Bo nie wiem na co się szykować.
Antares poprawił się nieznacznie w siodle, Favellus parsknął.
― Z tego, co słyszałem, to małe stworzenia, których charakterystyczną cechą jest kolec jadowy. Żyją w ciemnych miejscach, są wrażliwe na światło i ogień. Bardzo szybko się rozmnażają, przez to trudno je zwalczyć tak do końca. Podobno wszystkie wytępiono podczas tamtej Katastrofy, tym dziwniejszym jest podejrzenie, że przetrwały tyle czasu i nikt o nich nie słyszał, ani nie widział.
― Hm, faktycznie. ― Ayrenn zamyśliła się. ― Skoro są takie płodne, to raz-dwa przejęłyby tamtą kopalnię i w ogóle całą okolicę… ― Przekrzywiła mapę pod innym kątem, porównała z tym, co widziała przed sobą i zmarszczyła brwi.
Za plecami rozległo się głośne ujadanie, Bambi podskoczył w miejscu, Ayrenn prawie spadła z grzbietu, zaskoczona nagłym ruchem. Obejrzała się przez ramię, ale psów nie było widać. Nie miała pojęcia, czy to jakieś dzikie egzemplarze, czy może jakieś wilcze mieszanki. Poczuła chłodny niepokój muskający kark, na wszelki wypadek przywołała w pamięci parę zaklęć na ogłuszenie i zamrożenie, ale już po chwili okazało się, że całkiem niepotrzebnie. Trzy wielkie, czarne psy wypadły zza zakrętu i dogoniły ich w trymiga. Elfka rozpoznała wesołą kompanię należącą do Małgorzaty i parsknęła. Niestety, ani Bambi, ani Favellus nie byli zbyt zachwyceni nowym towarzystwem, choć to przestało ujadać.
― Hej, spokojnie. ― Antares ściągnął wodze swojego rumaka, ewidentnie zapobiegając ewentualnej katastrofie. Gnatołam szczeknął na niego wesoło, a farfocel klejącej się śliny przykleił się do psiej kufy. Na właścicielkę pchełek nie trzeba było wcale długo czekać, Belladona z Małgorzatą na grzbiecie pojawiły się ledwie parę minut po psach.
Bambi, wyjątkowo skrępowany kręcącym się przy nim Wisielcem, stuknął kopytkiem o uklepaną drogę, Ayrenn poklepała go po szyi, przeniknęła magią do jego umysłu, uspokajając.
― Podobno jedziecie na wycieczkę ― zagadnęła wesoło Małgorzata, Belladonna przeszła płynnie do kłusa, choć wcale jej się ta zmiana szybkości nie podobała. Klacz parsknęła z irytacją, uderzyła mocniej kopytami, zatańczyła w miejscu.
― Na bardzo poważną misję, Gosiu ― poprawiła Ayrenn, siląc się na poważny ton, ale uśmiech zdradzał elfkę. W towarzystwie Małgorzaty czuła się zdecydowanie pewniej, a i sprawy wagi ciężkiej, jakby na tej wadze traciły.
Małgorzata ułowiła spojrzenie Antaresa, skinęła mu głową na powitanie i odgarnęła błąkający się po czole złoty lok.
― Gnatołam! ― upomniała psa ostro, kiedy ten z wielkim zainteresowaniem zbliżył się nadto do Favellusa. Po raz kolejny do katastrofy nie było daleko. Pies, na szczęście, odpuścił i z lekko podkulonym ogonem wycofał się do Belladonny. ― Co to za wycieczka? Cervan wysłał mnie za wami, ale nie zdążył powiedzieć mi za dużo.
― Pod górami podobno znowu grasują ririny ― wyjaśniła gładko Ayrenn. ― Trzeba to sprawdzić.
― I pewnie dużo rozmawiać z wieśniakami? Kogoś do czegoś przekonać?
― W rzeczy samej.
― To już wiem, dlaczego mnie za wami posłał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz