piątek, 19 listopada 2021

Od Williama cd. Antaresa

    — Zostawiłeś nas — warknęła Kristy, w momencie, gdy już siedzieli w powozie i ruszyli w drogę.
William spojrzał na nią wzrokiem pełnym niezrozumienia. Kompletnie nie wiedział, o co chodziło dziewczynie.
— Naprawdę nie wiesz, o co chodzi? Nie pamiętasz nic — jakby mogła, to zabiłaby kogoś samym wzrokiem.
— No pomyśl. Will. Dzień zakończenia naszej nauki w akademii. Mieliśmy się spotkać potem. Wieczorem. W pewnym miejscu — głos Ariela był przesadnie słodki.
— Prze… Przepraszam, ale naprawdę nie wiem, o co chodzi. Jednak jeżeli naprawdę mieliśmy się spotkać, to szczerze przepraszam. Musiałem najwyraźniej zapomnieć o tym albo wypadło mi coś. Jeszcze raz przepraszam — zastanawiało go, dlaczego bliźniaki wspomniały akurat o tym konkretnym dniu. Nie kojarzył, aby wtedy działo się coś ważnego.
— Ten jeden raz. Ten pierdolony raz. Poprosiłem. Poprosiłem cię, abyś był. A ty obiecałeś. Zarzekłeś się, że na pewno nie zapomnisz. Że pojawisz się — szorstkie słowa wychodziły przez mocno zaciśnięte zęby Ariela.
— A ciebie nie było. Nie pojawiłeś się — głos Kristy wydawał się teraz bardziej zawiedziony niż zły.
— Naprawdę przepraszam. Widzę teraz, że to było dla was coś ważnego, a mnie wtedy przy was nie było. Jakbym mógł cofnąć czas, zmieniłbym to i przyszedł — poruszył lekko nadal związanymi z tyłu rękoma, czując, jak zaczynają one drętwieć.
— Co mi dadzą twoje cholerne przeprosiny?! — czarnowłosy od zawsze był tym bardziej porywczym i emocjonalnym z dwójki rodzeństwa. — Nie było cię na pogrzebie naszego ojca. Nie dość, że nikt nie wiedział dokładnie, dlaczego zginął to jeszcze jedyna osoba, którą uważaliśmy za przyjaciela, której ufaliśmy, nawet nie raczyła się pojawić.
— Mało tego, nie było cię też później. Kiedy odebrano nam wszystko. Zmuszono wręcz do żebrania na ulicy — Kristy prychnęła.
Niebieskowłosego zatkało w tym momencie. Nigdy w życiu nie podejrzewałby, że nie dość, że chodziło wtedy o pogrzeb ojca bliźniaków, to jeszcze potem działy się takie rzeczy. Do tej pory myślał, że jakoś dają sobie radę. Co prawda nie pochodzili ze szlachetnej rodziny, ale pieniędzy mieli wystarczająco. Nigdy nie skarżyli się na problemy finansowe. Także nie słyszał, aby mieli jakichś wrogów. Zawsze wydawali mu się być dość bezkonfliktową rodzinę. Przez najbliższe kilka minut nie potrafił z siebie wykrztusić z siebie ani słowa.
— Ja… Nie wiedziałem… — w końcu udało mu się odezwać.
— Oczywiście, że nie wiedziałeś. W końcu nie było cię tam, a potem jedyne czego się dowiedzieliśmy to tego, że wyjechałeś. Porzuciłeś nas bez słowa pożegnania — głos Ariela ociekał jadem.
— Ja… Nie zostawiłem was bez słowa, nie porzuciłem was — zmarszczył brwi. — Co prawda nie miałem czasu pożegnać się osobiście, ale zostawiłem wam list. Także regularnie wysyłałem wam takowe. Jednak po pewnym czasie gdy nigdy nie dostałem odpowiedzi, przestałem. Uznałem, że może po prostu nie chcecie utrzymywać dalej kontaktu.
— No pomyślmy. Wiesz może, co to znaczy, że zabrano nam wszystko? Że aby przeżyć musieliśmy początkowo żebrać na ulicy? Dom też nam odebrano idioto. Nie mieliśmy gdzie mieszkać. Ale oczywiście ty nic nie wiedziałeś. Jakbyś chociaż trochę zainteresował się tym, dlaczego te twoje durne listy pozostają bez odpowiedzi, a nie z góry zakładał nie wiadomo co. Wtedy może odkryłbyś, że nawet nigdy nie trafiły w nasze ręce.
— P… — miał zamiar ponownie przeprosić, ale stwierdził, że to na nic. To za mało. Ariel miał rację. Jakby z góry nie zakładał rzeczy, to może dowiedziałby się o wszystkim. Może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej. Nie prowadziliby teraz tej rozmowy, a siedzieli razem i na przykład śmiali się przy herbacie. Mimo wszystko miał nadzieję, że uda mu się „uratować” rodzeństwo. Nie wiedział jeszcze w jaki sposób, ale jakiś na pewno znajdzie.
— A nie zastanawiałeś się może, dlaczego wymieniliśmy cię za Sonyę? Dlaczego odpuściliśmy zabranie jej, chociaż to był początkowy plan? — William spojrzał skonsternowany na mówiącą kobietę. — Postanowiliśmy dać ci drugą szansę — uśmiechnęła się szeroko. — Zostaw tę jakąś gildię. Dołącz do nas. Znowu będziemy tak blisko, jak kiedyś. Przydałby nam się ktoś taki jak ty. Inteligentny, a zarazem zabójczy, jeżeli ma łuk w dłoniach. Razem, w trójkę, zemścimy się na Magnusie — jak początkowo mogła mu przejść przez myśl ochota zastanowienia się nad propozycję, to po ostatnim zdaniu, wiedział, że nie ma szans. Nie zrobi tego.
— Przykro mi, ale nie mogę się na to zgodzić. Nie skrzywdzę nikogo — powiedział pewnie.
— On zabił naszego ojca! Jak możesz chcieć oszczędzić kogoś takiego! Wszystkie ślady prowadzą do niego! — krzyk rozniósł się po okolicy.
— Nawet jeżeli to prawda… Nie skrzywdzę go. Tak się nie robi. Jeżeli faktycznie to zrobił, to należy go zaprowadzić przed oblicze sprawiedliwości, a nie samemu ją wymierzać.
— Jeszcze zmienisz zdanie. Złamiesz się — po tych słowach, Kristy uderzyła chłopaka w tył głowy uchwytem sztyletu, przez co kolejny już raz padł nieprzytomny.

Antares?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz