środa, 24 listopada 2021

Od Apolonii cd. Adonisa


Z czarami z dziedzin kobiecych przesadzać nigdy nie należało – ich odbiorcom bowiem bardzo często te nudziły się, stawały się monotonnymi oraz zupełnie pozbawionymi tego pierwotnego dreszczyku ekscytacji, który owe miały właśnie podbijać, niby na wzór tych ciągnących się przez wieczność, czyli jakieś pięć godzin, nie wliczając w to antraktów, przedstawień. Kokietować powinno się uważnie, z odpowiednim wyczuciem; to jednak wypracowuje się latami praktyki, a z praktyką zawsze wiążą się porażki. Mniejsze, większe, nadal jednak porażki, drobne potknięcia, których prawdopodobnie dałoby się uniknąć, gdyby posiadałoby się odpowiednią wiedzę.
A Apolonia, a i owszem, od dawna ją posiadała – dumną była z tego, że wyciągała, jak jej się przynajmniej wydawało, odpowiednie wnioski ze swoich błędów, wszystkich potknięć oraz porażek, które dane jej było przeżyć. Wystarczająco wiele razy splunięto prosto w kobiecą twarz, w metaforze i nie, by nauczyła się, że nie zawsze należy dociskać do końca. Czasami była taka możliwość, na niezbadanych jeszcze terenach należało być jednak w stu procentach uważną. Dlatego też kokietowania w odpowiednim momencie zaprzestała, widząc, jak czerwień zaczyna przyozdabiać uszy szanownego pana Nykvista, jak mężczyzna peszy się odrobinę, a ona, gnąc się na wzór kotki w rui, zabierała mu całą przestrzeń, pozbawiała powietrza z płuc i kto wie, czy nie przysparzała o, nie daj bogowie, bóle głowy.
— A więc życzę sobie… — zawahała się przez chwilkę, paluszek uniosła ku własnej żuchwie, by tam opuszkiem zastukać dwa, a może trzy razy. Nie cztery, bo to już za dużo. — Byś zaczekał cudowny Adonisie, u mnie, w mieszkaniu. To nieeleganckie tak wypraszać nawet najbardziej niespodziewanego gościa, a żebyś czekał na mnie przed kamienicą, gdy jeszcze muszę się spakować… Sumienie by mnie gryzło — zauważyła, uśmiech oczywiście odwzajemniła. — Proszę sobie zrobić herbatę. Albo napić się chociaż wody i zagryź to jabłkiem lub czymkolwiek, co usatysfakcjonuje — poprosiła, topazem oka zlustrowała stojącą na salonowym stoliczku misę owoców. — A przede wszystkim proszę się rozgościć i czuć się jak u siebie w domu, o ile stan taki w ogóle jest możliwy. Musisz być jednak zmęczony po podróży z Tirie, z tego co w głowie mi świta, to dosyć długa droga. W dodatku okropnie monotonna — prychnęła, zmarszczywszy czółko.
Opuściła mężczyznę na pięć kroków, niecałe półtora metra, zerknęła na niego przez ramię. Ulotnie, prędko i nieuchwytnie, pozostawiając wrażenie, że wcale nigdy nie spojrzała – bo przecież nigdy nie oglądała się za siebie, nie na innych, nie na mężczyzn, przed którymi dopiero co się gięła, w kierunku których puszczała oczka, mamiła słodkimi słówkami czy nagim obojczykiem. Loki okoliły buźkę, kontrastując z zarumienionymi, nie wiadomo czy to w emocjach, czy może po prostu w jeszcze porannym zawirowaniu, polikami.
— Herbata w drugiej szafce po lewo. Proszę się nie krępować — i z tymi słowami na ustkach, zniknęła w swej sypialni, chcąc się do ich wielkiej podróży przygotować.
List pozostał w kuchni, niepilnowany, nęcąc i kusząc, by pochwycić go, po czym zniknąć na zawsze. Niedopatrzenie ze strony aktoreczki, a może jednak doskonale przemyślana decyzja, umożliwiająca zrealizowanie wielce romantycznego planu – pogoń za, w rzeczywistości, ale przecież szanowny pan Nykvist wcale nie musiał tego wiedzieć, nic nie wartym papierkiem.
Prawdziwy, ten znaczący list, po który prawdopodobnie zjawił się mężczyzna, bowiem wyciągała właśnie zza rękawa swego futrzastego robdeszanu.

[ <3 ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz