poniedziałek, 15 listopada 2021

Od Mattii cd. Michelle

Zwierzątko, które kicało sobie radośnie wśród opadłych, jesiennych liści, do złudzenia przypominało uroczego pluszaka, a nie realną, żywą istotę. Zając popatrzył chwilę na dwójkę jeźdźców, znów poruszył wąsami, a że nie wyczuł w nieznajomych ani niczego ciekawego, ani żadnego zagrożenia, po chwili czmychnął serią zwinnych susów w głąb lasu. Przez pewien czas było go jeszcze widać, jako białą plamkę przemykającą szybko przez poszycie, a potem zniknął do reszty wśród zarośli.
— Czeka nas chyba podążanie za białym królikiem — zauważył Mattia, znów zwracajac uwagę na wahadełko. To zakołysało się ponownie, wskazując w przybliżeniu kierunek, skąd przybył zając.
— W takim razie chodźmy — odparła Michelle, ruszając przed siebie.
Tak, jak zapowiedziała, rozglądała się również wśród koron drzew, Mattia zaś skupiał się w największej mierze na swoim wiernym ametyście. Wahadełko kołysało się, zastanawiało, ale prowadziło dwójkę gildyjczyków w mniej więcej tym samym kierunku.
Michelle zatrzymała się na moment, wskazała dłonią między gałęzie.
— To chyba gronostaj.
Mattia też się zatrzymał, podążył za jej wskazaniem. Faktycznie wśród gałęzi majaczyło coś niezbyt dużego, w jakimś bliżej niesprecyzowanym kolorze. Astrolog uniósł brew.
— Zmienia sierść — wyjaśniła Michelle. — Chyba z białej, zimowej, na letnią, brązową.
— Logika podpowiadałaby, by zrobić na odwrót.
— Tak, ale dla nich jest jeszcze za wcześnie na zmianę z letniej na zimową.
Gronostaj zszedł nieco niżej, łypnął na nich oczkami czarnymi i błyszczącymi, jak dwa węgielki. A potem również czmychnął gdzieś do lasu.
Słońce minęło już zenit, wahadełko wciąż prowadziło dalej i dalej, w głąb lasu. Mattia co jakiś czas zerkał w stronę nieba, patrzył po drzewach, ale nie - nie kręcili się w kółko. Martwił się tym nieco, astrologiem był średniego kalibru, na duże odległości wahadełko potrafiło zmylić szlak, jednak tym razem wszystko wskazywało na to, że podążają jednak w dobrą stronę. Choć do celu było widać dość daleko.
Zrobili niewielki postój, posilili się prowiantem wziętym z karczmy. Konie odpoczęły nieco od ściśniętych popręgów, z leniwym zaciekawieniem trącały pyskami wciąż zieleniejące się liście wielkich paproci. Jesień postępowała nieubłagalnie, w lesie coraz mniej było jakichkolwiek zielonych spłachetków.
Ruszyli, mijał czas, przekroczyli jakiś strumień. Mattia zauważył, że wahadełko wychyla się z coraz większą pewnością, że kołysze się coraz mocniej.
— Wydaje mi się, że chyba do czegoś się zbliżamy — powiedział, obserwując artefakt. — Mam nadzieję, że cokolwiek to jest, uda się nam rozwiązać tę sprawę.
— Oby — westchnęła Michelle, marszcząc nieco brwi i z większą intensywnością wpatrując się w drogę przed sobą.
Trudno powiedzieć, kiedy dokładnie dotarli na miejsce. Las w pewnym momencie zaczął się przerzedzać, było mniej drzew, więcej poszycia, podłoże stało się nieco kamieniste. Podłoże pękało miejscami, odsłaniając pryzmy szarych skał. Jeszcze trochę, jeszcze kawałek, i dotarli do jakiegoś masywu - szary blok skały wyrastał wprost z ziemi, usiany od czasu do czasu jakimiś pojedynczymi krzakami, które rozpaczliwie czepiały się garstek gleby wciśniętych między kamienie. Nie dało się tego nazwać górą, skała miała może trochę więcej, niż typowa kamienica w Sorii, nie dało się tego też nazwać pagórkiem - podejście było strome, niemal pionowe, ostre skały zapewniały tylko rany, a nie oparcie palcom czy stopom.
— Nie wygląda na coś bardzo niezwykłego — powiedział Mattia, ogarniając wzrokiem masyw i zerkając na wahadełko, które intensywnie wskazywało na obiekt przed nimi jako źródło wszystkich tutejszych problemów.
— W środku może być jakaś jaskinia lub inne podobne miejsce. Ktoś mógłby się tam ukryć. Powinniśmy być ostrożni. — Michelle wskazała dłonią. — Spróbujemy obejść te skały, może z drugiej strony jest coś ciekawego.
Mattia skinął jej głową, podążył konno za kobietą. Może był już nieco zmęczony, może to była kwestia coraz późniejszej pory, ale wydawało mu się, że zrobiło się nieco chłodno.
Okrążyli masyw. Astrolog złowił wzrokiem jakąś białą plamę siedzącą wśród krzewów. A potem kolejną. I jeszcze następną.
— Tam coś jest — Michelle ponownie wskazała dłonią, Mattia dostrzegł pęknięcie w skale, które zaraz okazało się wejściem do jaskini.
— Czyli jednak — mruknął astrolog, znów zerkając na wahadełko, choć już właściwie tego nie potrzebował. Schował je do futerału, futerał zaś wylądował w jukach.
— Zostawmy konie i spróbujmy sprawdzić, co tam się dzieje — Michelle instynktownie zaczęła mówić nieco ciszej. Mattia przytaknął, oboje zsiedli z koni.
Nie wiedzieli, na co natkną się w jaskini, musieli więc zachować czujność. Szli ostrożnie, Mattia uważnie patrzył pod nogi, by nie strącić butem żadnego kamienia i nie poślizgnąć się na skale. Wejście do jaskini ziało jakimś podejrzanym zimnem, astrolog poczuł, jak drętwieją mu palce. Oprócz tego charakterystycznego zapachu wilgotnej skały, w jaskini czuć było jeszcze jeden zapach, który mężczyźnie kojarzył się z rodzinnym domem.
— Śnieg — mruknął cicho, Michelle zerknęła na niego kątem oka. — Czuć lodem i śniegiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz