wtorek, 9 listopada 2021

Od Antaresa cd. Lei

„Lily jest naszą jedyną bronią, ale jest też najsłabszym ogniwem" zawyrokował mag. „Jak straci panowanie nad sobą, to misiek spróbuje nas wszystkich dojechać, a wtedy ty dojedziesz miśka i koniec tej bajeczki."
„Nie możemy do tego dopuścić."
„No raczej. Ale nie ma obaw - ja już wiem, jak ogarniemy Lily. Ona jest taka sama, jak ty. Logika do niej nie dotrze, nawet nie ma co próbować. Ale jakby ją podejść, żeby zrobiła to czy to »dla Jespera«, to od razu będzie się pilnować. Zobaczysz."
Antares wierzył w słowa tego drugiego. Mag miał nosa do ludzi, potrafił aż zbyt szybko rozszyfrować czyjś charakter. A jeśli chodziło o robienie czegoś dla kogoś… Rycerz przelotnie zerknął w kierunku Lei. Jemu nie trzeba było dwa razu powtarzać, jak skutecznie dodawało to motywacji i siły do działania, jeśli wszystko miało jakiś większy cel, jeśli cały wysiłek był robiony z myślą o konkretnej osobie. Szczególnie bliskiej. Antares zebrał się w sobie i odezwał, zgadzając się z burmistrzem:
— Też uważam, że informacje dla Jespera będzie trzeba podzielić. Nie tylko dlatego, że mógłby się zdenerwować i zrobić niebezpieczny. — Lily próbowała się wtrącić, Antares jej na to nie pozwolił. — Wystarczająco dużo już przeszedł, nie trzeba mu kolejnych wstrząsów. Nasze wczorajsze spotkanie było dla niego męczące, choć na pewno dało mu nadzieję. Jeśli dzisiaj ma zobaczyć też Lily i Adama… Nie zmuszajmy go, by musiał wziąć na siebie jeszcze więcej.
Lily zacisnęła wargi, w jej oczach błysnęła determinacja. Rzuciła jeszcze tylko jedno gniewne spojrzenie Adamowi, ale już się do niego nie odezwała. I nie spojrzała na niego ani razu więcej.


Droga przez las była chyba najdłuższą, jaką Antares odbył w swoim życiu. Atmosferę można było kroić nożem.
Lily parła naprzód, idąc niemal krok w krok za tropiącą Jespera Leą. Kobieta nie była przyzwyczajona do takich leśnych eskapad, co jakiś czas przystawała, odgarniała z czoła grzywkę, oddychała ciężko. Na jej policzkach kwitły już rumieńce, ale Lily nie zwalniała, nie skarżyła się. Jej wzrok wbity był tylko w drogę przed sobą, nie oglądała się za siebie.
Antares podążał nieco dalej, razem z burmistrzem i Adamem. John szedł z trudem - mężczyzna był już fizycznie chyba u kresu sił i jedynym, co pchało go do przodu było poczucie obowiązku. Poprzedniego wieczoru Lea i Antares dali mu aż nazbyt wiele powodów do długich i ciężkich rozmyślań w nocy, zaś tego poranka wcale nie było lepiej. Rycerz naprawdę mu w tym momencie współczuł.
Adam snuł się jak duch. Nie odrywał wzroku od ściółki pod stopami, stawiał krok za krokiem nie patrząc nawet na to, co było dookoła. Nie odważył się podnieść wzroku na Lily, wydawało się, jakby uciekła z niego cała ta buta i bezczelność. Antares zerkał od czasu do czasu na mężczyznę kontrolnie, martwiąc się, czy nic głupiego nie przyjdzie mu do głowy, ale cała wola walki Adama została już pokonana. Znachor szedł jak na ścięcie.
„Jak cię laska nie chce i wiesz że, kurwa, nie masz żadnych szans, to trzeba mieć trochę honoru i nie odpierdalać szajsu. Nie być miękką fają, tylko prawdziwym facetem i znieść to z godnością" prychnął mag. „Gardzę takimi żałosnymi ćwokami."
Antares westchnął ciężko. Nawet nie liczył już, który raz tego dnia.
Zrobili niewielki postój. Lily usiadła na jakimś konarze, zaraz obok klapnął też John. Adam stał tam, gdzie się zatrzymał. Antares podszedł do Lei, stanął tak, by mieć Adama wciąż na oku.
— Jak się trzymasz? — spytał. Tym razem to on postanowił zapytać. Lea nie odpowiedziała od razu.
— Boję się. Chcę, żeby to wszystko już się skończyło, ale jednocześnie boję się, co się stanie. Jak to wszystko przebiegnie — westchnęła. Jej twarz wyglądała na zmęczoną.
— Cokolwiek się wydarzy, dopilnuję, żeby nikomu nie stała się krzywda. Jesperowi także — dodał od razu, choć nie był jeszcze pewien, jak tego dokonać.
„Słowem, chłopie. Dasz radę - durny jesteś, ale chociaż szczery."
Odpoczynek był krótki, nikt nie chciał siedzieć zbyt długo. Ruszyli ponownie, Lea znalazła wciśnięty w jakiś konar kłąb charakterystycznej brunatnej sierści. Ściółka zryta była pazurami, w zagłębieniach w ziemi ledwie zbierała się woda.
— Jest blisko — powiedziała dziewczyna, podnosząc wzrok znad śladów.
— W końcu! — Lily ożywiła się, już chciała iść jak najszybciej, przyspieszać. Antares ją powstrzymał.
— Najpierw ja z nim pomówię. Przygotuję go, by nie zareagował gwałtownie. Potem po ciebie przyjdę…
— Jesper mnie rozpozna, na pewno…
— To będzie dla niego obciążenie. Tyle się nie widzieliście — wyjaśnił jej Antares. — Poczekaj jeszcze chwilę. Dla Jespera.
Lily zacisnęła dłonie w pięści.
— Dla Jespera — powtórzyła.
Antares ruszył we wskazanym przez Leę kierunku myśląc o tym, że choć Lily nie była wojowniczką ani rycerzem, jej serce miało więcej siły, niż czasem można było znaleźć na całym turnieju rycerskim.
Jesper leżał zwinięty w bezkształtny kłębek pod jakimś drzewem. Wiercił się trochę, nie mógł znaleźć sobie miejsca i wygodnej pozycji. Tyle czasu był już w swojej „niedźwiedziej" postaci, ale nadal nie potrafił sobie z nią poradzić. Antaresa chyba nie wyczuł - nie wykonał gestu ani żadnego ruchu, by choć na niego popatrzeć.
— Jesper? — zawołał rycerz.
Mężczyzna drgnął, poderwał się nieskładnie. Ziewnął, prezentując cały garnitur swoich potwornie ostrych zębów.
„Ożeż kurde" mruknął z podziwem mag.
Tymczasem Jesper pozbierał się, rozbudził i podszedł do Antaresa, miażdżąc po drodze jakiś zmurszały pniak i trochę paproci. Rycerz wpatrzył się w jego pysk - wyglądał na zmęczony. Jesper nie spał dobrze w nocy, Antares nie musiał się domyślać, dlaczego.
— Mam wieści — powiedział mu rycerz, nabrał tchu. — Powiedzieliśmy burmistrzowi o twoim stanie i nie wyśle więcej żadnych grup. Możesz być spokojny.
Jesper zamrugał, pysk rozciągnął się dziwnie, oczy nieco zmrużyły. Mężczyzna się uśmiechał.
— I... ę... u... ę.
— To nie koniec.
Jesper nachylił się do rycerza, w purpurowych oczach błyszczało napięcie. Antares odetchnął głębiej, zebrał myśli. Musiał jakoś to przekazać.
— Lily wie o twoim stanie i bardzo się o ciebie martwi.
Jesper wydał z siebie przeciągły, jękliwy dźwięk. Opuścił łeb, usiadł ciężko, zakrywając nos łapą. Próbował coś powiedzieć, ale seria wyciągniętych samogłosek była zbyt długa, by Antares ją zrozumiał.
— Bardzo chciałaby cię zobaczyć.
Mężczyzna znieruchomiał. Popatrzył okrągłymi oczami na rycerza, zastrzygł uszami. A potem gwałtownie potrząsnął głową, wstał, zaczął się cofać.
— Jesper, poczekaj! Posłuchaj mnie — Antares postąpił te dwa kroki w jego kierunku. — Przecież ją znasz.
Jesper znów zaprotestował.
— Twój wygląd jej nie przeszkadza. Sama to mówiła.
Mężczyzna nie chciał tego słuchać. Łeb znów się zakołysał, z krtani uleciał ten bolesny, modulowany dźwięk.
— A gdyby sytuacja się odwróciła? — zawołał za nim Antares. — Nie chciałbyś być przy niej? Przeszkadzałoby ci, jak wygląda?
Na to Jesper dopiero przystanął, zamilkł. Przestał potrząsać głową.
— Lily chce być przy tobie. Myślisz, że ktokolwiek da radę ją zatrzymać?
Przez chwilę panowała cisza, a potem Jesper wydał z siebie dziwne parsknięcie. A potem kolejne. I jeszcze kilka. Brzmiały niemalże jak pełen rezygnacji śmiech.
— I… y… — powiedział, a jego niski, ochrypły głos bestii stał się nagle tak miękki i łagodny.
Jesper usiadł, skinął głową. Antares nie musiał mu mówić, że Lily już tu jest, że tylko czeka kawałek dalej, aż będzie mogła podejść. Oczywiście, że Jesper znał swoją narzeczoną i wiedział, że nie ma takiej siły, która powstrzymałaby jej wolę. Rycerz się uśmiechnął.
— Pójdę po nią. Zaraz wrócę.
To mówiąc skierował swoje kroki z powrotem do lasu, wracając do niecierpliwie oczekującej wieści Lily, do martwiącej się o niego Lei, do zmęczonego całą sytuacją burmistrza i porzucającego resztki nadziei Adama.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz