piątek, 19 listopada 2021

Od Marty cd. Tassariona

— Ja wiem, Tasiu, ja też lubię improwizować, ale w takiej sytuacji, to jednak wypadałoby mieć jakikolwiek plan na to, jak ciebie poskładać — prychnęła bardzo ciepło, wsuwając się za mężczyzną do pokoju. Przemykając się pomiędzy ledwo uchylonymi drzwiami, pochwyciła za klamkę, pociągnęła za sobą – zamek kliknął, poświadczając, że te zostały zamknięte, a oni schowali się w bezpiecznej przystani i tylko to rozbite na korytarzu lustro mogło świadczyć o nocnej niesubordynacji.
Uważnie lustrując każdy ruch Tassariona, nie przyglądała się meblom w pokoiku, nie zerknęła nawet w to lustro, w którym ujrzałaby jedynie własną sylwetkę – bo i po co, gdy każdy detal skrywały nocne ciemności; modre oczka nie pochwyciłyby więc nawet jednego.
Dziewczę zmarszczyło czoło, zauważywszy dosyć nieporadną, z góry skazaną na porażkę, walkę Tassariona z jego lekką zbroją.
— Ts, ts, ts, Tasiu. Przecież pomogę — szepnęła miękko, w kilku krokach znajdując się przy ledwo siedzącym na materacu wampirze. Co z tego, że potknęła się o własne stopy, zmierzając ku niemu. Co z tego, że w ciemnościach, pod którymi skrywał się cały pokój, nie rozpoznawała praktycznie kształtów, rzeczy, a jedynym punktem odniesienia wydawał się być mężczyzna o szkarłatnych oczach – te i tak, będąc zmęczonymi, ledwo w cieniach błyskały, tak niepewnie, tak wcześniej nieznajomo.
Stanęła przed nim, nie przejmując się wcale swym popisowym potknięciem, czy tym, że koszula nocna lekko zjechała z ramienia, odpuszczając sobie tę konkretną wartę oraz przyzwoitkową obronę przed ciekawskim, czerwonym spojrzeniem. Obojczyk wyjrzał zza materiału, ale na jakże krótko, gdy zaraz przykryć miały go nieuczesane, ogniste loki.
Palce sięgnęły ku pierwszej ze sprzączek, zatańczyły na niej, chcąc przyzwyczaić się do chłodu, którym ta je obdarowała, przywitała. Przejechały powolutku na skórzany pasek. Pociągnęły, na początku lekko, później mocniej, orientując się, że przecież nie miała tu do czynienia z kokardkami wiążącymi gorset, spódnicę czy inny kobiecy atrybut. To była zbroja, a zbroja musiała być stabilną. Trzymać się dobrze i nie opuścić swego posterunku, będąc spłoszoną błahym powiewem wiatru – nie miała wyglądać ładnie, nie miała się też tak łatwo zdejmować, co na pewno w niektórych sytuacjach mogło być jedynie uciążliwą przywarą.
Naramiennik oraz reszta lekkiej zbroi jednak chwilę później poleciały na podłogę, w tak zupełnie niedbały sposób potraktowanymi przez Martę, która nawet nie drgnęła na brzdęk i hałas. Już i tak nahałasowali, dźwięki dochodzące zza zamkniętych drzwi do wampirzego pokoju nie powinny więc nikogo dziwić – choć podejrzewała, że rano ktoś puści w ich kierunku oczko, ktoś uśmiechnie się ze zrozumieniem.
Bywało, a zbroję przecież można zawsze pozbierać rano.
Łóżko skrzypnęło. Wspięła się na nie bez pytania, wzdychając jedynie cicho, zastanawiając się w chwili olśnienia, w co ona nieszczęsna, ona biedna i ona głupiutka w ogóle się wpakowała. Myśl jednak zbyła, prędko o swej rozterce zapomniała, gdy, uklęknąwszy tuż nad wampirem, poczuła cudzy oddech na swym poliku. Gdy chłód połaskotał łobuzersko, nawet jeżeli nie było w tym zjawisku jakiejkolwiek tego typu intencji, skórę. Marciuszka uśmiechnęła się, jak to w swym zwyczaju miała, bardzo ciepło, bardzo ciepłą dłonią również oparła na wampirzej żuchwie. Opuszek pogładził bladą skórę.
— Trzeba się tobą zająć, gwiazdeczko — szeptem połaskotała chłodne wargi.
Marciuszkowe dłonie nagle znalazły się na Tassarionowych biodrach. Marciuszkowe dłonie wyjęły brudną, zakrwawioną koszulę zza pasa spodni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz