środa, 10 listopada 2021

Od Małgorzaty cd. Mattii

― Antonina? Naprawdę? ― zielone oczy z pewną dozą znudzenia i niedowierzania spojrzały na Borisa. Sługa wzruszył nieznacznie ramionami, poprawił doklejonego żywicą wąsa.
― Zawsze mogli cię nazwać jakąś Jacqueliene, czy inną Angélique ― przy drugim imieniu mężczyzna miał wyraźne problemy z wypowiedzeniem zdradziecko zapowiadającej się końcówki. Wybrnął z kłopotów zwycięsko, uśmiechnął się nerwowo.
― Czy ja ci wyglądam na Antoninę, Boris? ― fuknęła, wachlarz stuknął o kobiecy obojczyk z pretensją. ― Nie lubię działać pod cudzym imieniem. Albo, co gorsza, pod tożsamością kompletnie zmyśloną. Co im się wszystkim nie podoba w Małgorzacie?
― Chyba źle to odbierasz…
― Ach, wiem przecież ― machnęła ręką, trzy pierścionki zdobiące lewą dłoń zamigotały nikle w świetle zachodzącego słońca. ― Marudzę po prostu, mam dziś dzień na narzekanie. Wiesz, wchodzę w rolę ― mrugnęła do Borisa zaczepnie, przez chwilę zachowując się tak, jak zawsze. Niezwykle lekko, jakby całe to zadanie, czy całe jej życie, było jedną, wielką zabawą w kotka i myszkę.
Służący, będący również całkiem dobrym przyjacielem, uśmiechnął się. Zdecydowanie weselej niż jeszcze parę minut temu. Poprawił okrągłe okulary wierzchem dłoni, odruchowo oklepał tułów i wszystkie kieszenie, sprawdzając, czy jest gotowy na każdą możliwą ewentualność.
― Szkoda, że pchełki muszą zostać ― westchnęła po raz kolejny jadowniczka. Trzy psy, stłoczone w przejściu z salonu do gabinetu, obserwowały ją czujnie. Nowy zapach perfum zbijał z tropu, niecodzienny ubiór i zachowanie tym bardziej. Psy wiedziały, że coś się święci i sprawiały wrażenie bardzo niezadowolonych z tego, że to coś je omija. Wisielec, jakby na potwierdzenie tych przypuszczeń, zaburczał coś pod nosem, Gnatołam podłapał i zawył. Nisko i krótko.
― Nie, nie, proszę mi nie łamać serca takim wyciem ― pogroziła bestiom palcem. ― I patrzeć jak trzy porzucone szczenięta też nie wolno. No na litość boską, przecież do was wrócę!
Psy, niby trzy czarne posągi, milczały, nie zaszczycając jej odpowiedzią, ewidentnie zaniepokojone i obrażone zarazem.
Małgorzata, zgodnie z założeniami Mattii, przybyła stosownie spóźniona, gwarantując sobie tym samym początkowe ściągnięcie uwagi. Mało kto spóźniał się do Mortena na bankiety, a jeszcze rzadziej zdarzało się, by spóźnioną była osoba towarzystwu bliżej nieznana. Towarzystwo, żywe zainteresowane, spragnione plotek i nowinek, jak żywo podjęło temat. Tematem był zaś nieco zbyt odkryty obojczyk, głębszy dekolt i przypudrowane włosy, w blasku świec i magicznych ogników sprawiających wrażenie całkiem białych, ułożone w misternej, modnej fryzurze. De Verley gruntownie przemyślała sprawę z ubiorem i nowym zestawem zachowań i choć zagrywka wydawała się ryzykowna, to w jej opinii warta świeczki. Pierwotnie chciała pozostać jedynie szarą, niezbyt widoczną myszą, ale im dłużej to wszystko omawiali, im dłużej wałkowali plan, tym bliżej była stwierdzenia, że drobna, lekka kontrowersja może im tylko pomóc. Ściągnie na siebie część uwagi, resztę pola odda dawno niewidzianemu na salonach hrabiemu. Potem odstawią szopkę na parkiecie, a kiedy już znaczna część gości będzie myśleć głównie o tym, żeby przetańcować biednego Mattię, ona wcieli w życie drugą część planu.
Uśmiechnęła się kokieteryjnie do mijanego mężczyzny w średnim wieku, zielone oko bezwstydnie oceniło mieniące się na jego palcach pierścienie. Trzasnął rozwinięty wachlarz, niejaka Antonina Cailloux skryła za nim wyraz twarzy, spuściła wzrok. Spojrzeniem ułowiła Mattię i z zadowoleniem stwierdziła, że dopisanie go na listę osób zdecydowanie wartych jej uwagi było bardzo dobrym ruchem, poczynionym jeszcze podczas Parady.
Wmieszała się płynnie w towarzystwo, odbyła parę nudnych rozmów o niczym. Uśmiechała się i czarowała spojrzeniem, dotykała w trosce pokrytego różem policzka, kiedy sytuacja tego wymagała. Obiecała jednemu, czy drugiemu po tańcu, podjęła temat dotyczący wychowania psów myśliwskich, a zapalony miłośnik polowań, baron Esben Smidt, z dobroci serca wprowadził ją dalej w towarzystwo. Szczęśliwie dla Małgorzaty, towarzystwem w jakie wprowadził ją w pierwszej kolejności, było niewielkie skupisko ludzi towarzyszące astrologowi. W stosownym momencie ją przedstawił, niejaka Antonina dygnęła miękko, jadeit zawiesił się na osobie D’Arienzo, zdradzając cień zainteresowania.
― Och, czy nie jest pan czasem członkiem tej elitarnej grupy, którą reprezentuje znak z kotem? ― spytała, żywo zainteresowana, jakby rzeczonej grupy nigdy w życiu na oczy nie widziała.
― W rzeczy samej, miła pani ― teoretycznie świeżo poznany hrabia odpowiedział miękko, grzecznie. Małgorzata mogłaby przysiąc, że w jasnobłękitnym oku dostrzegła iskierkę rozbawienia.
― Proszę nam opowiedzieć: jak to jest być gildyjczykiem, panie hrabio?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz