środa, 17 listopada 2021

Od Hotaru cd. Lei

Kobiety wróciły do swojego stanowiska, gdzie starały się poskładać latawce. Szczapki drewna leżały tak, jak je pozostawiły, podobnie rzecz się miała z naciągniętym na nie płótnem, które przez ten krótki czas nie zmieniło w żaden sposób barwy. Niedokończone latawce wciąż straszyły brzydką, ni to zielonkawą, ni to brunatną barwą, oraz podejrzanymi zaciekami i plamami, których pochodzenie zatarło się już wśród licznych prób ich sprania.
— Hm, pomyślmy — odezwała się Lea, patrząc krytycznym okiem na otrzymane farby. — Właściwie, co maluje się na latawcach w twoim kraju?
— W Yamato? Och, hm… — Hotaru zawiesiła głos, wracając wspomnieniami do swojej ojczyzny.
Tam rodzajów latawców było bez liku. Ludzie puszczali je z okazji wielu świąt - urodzin dziecka chociażby, kiedy szyto z materiału wielkie ryby okryte łuskami, które miały symbolizować dorastanie. Na innych, w święto wiatru, malowano tańczące na wietrze liście i płatki kwiatów. Wiele było też latawców malowanych tylko jedną barwą, bądź zdobionych w jakiś wybrany, geometryczny wzór. Wyobraźnia nie stawiała tutaj żadnych ograniczeń, ludzie malowali na latawcach wszystko to, co chcieli.
— Właściwie to przypomina mi się taka jedna historia — zaczęła kobieta, niepewna, czy może się tu aż tak rozgadać.
Jednak Lea tylko uśmiechnęła się zachęcająco, w jej oczach zabłysło zaciekawienie. Lubiła opowieści z dalekiego i egzotycznego Yamato, Hotaru opowiedziała jej kilka krótkich, dziewczynie zdecydowanie się podobały.
— Chodzi o to… To taka historia, którą opowiada się dzieciom, żeby bardziej się starały i lepiej uczyły — powiedziała, uśmiechnęła lekko.
— To chyba uniwersalna bajka - wszędzie opowiada się dzieciom jakiegoś straszaka, żeby bardziej się starały, lepiej uczyły i były grzeczne.
— Tak, prawda. Ale tym razem… to nie straszak. Bardziej motywacja.
— O, to w takim razie tym bardziej mi opowiedz — Lea wsparła się mocniej na blacie, na którym leżały niedokończone latawce.
Hotaru wróciła myślami do swoich stron - do zalanych wodą pól ryżowych, do zielonych gajów bambusowych i zapachu rozkwitłych kwiatów wiśni.
— Dawno, dawno temu był sobie staw, a w stawie tym żyły ryby. Były to karpie koi, barwne i piękne, przyciągały wzrok. Długo żyły szczęśliwie i spokojnie w swoim stawie, aż stawu tego nie odnalazł wielki pelikan. On wypatrzył sobie ryby i zaczął na nie polować. Karpie koi mają piękne ubarwienie, dobrze widać je w wodzie - są białe, czasem mają rude łatki. I dlatego pelikan dobrze je widział - co rano przylatywał nad staw i łowił tyle karpi, ile tylko chciał, one zaś nie potrafiły się przed nim ukryć. Widząc, że same sobie nie poradzą, karpie wybrały spośród siebie przedstawiciela, ten zaś popłynął w górę wpadającej do stawu rzeki, by u jej źródła odnaleźć smoka i to jego prosić o ratunek. Smok jednak był zajęty - obiecał pomoc, ale zwlekał. Cały czas wymawiał się innymi obowiązkami, zaś każdego dnia ze stawu znikały kolejne wyłowione karpie. Nie mogąc dłużej tego znieść i nie chcąc dalej czekać na smoka, przedstawiciel karpi sam przemienił się w wielkiego, barwnego smoka, i przepłoszył pelikana. Od tego czasu jego pobratymcy mogli żyć w spokoju, żaden drapieżny ptak im już nie zagrażał.
— To ciekawa historia — odpowiedziała Lea w zamyśleniu.
— Mówi o dorastaniu. Kiedy przychodzi dla dziecka moment, że nie może już prosić dorosłych o ratunek, ale musi wziąć sprawy we własne ręce — dodała tancerka, a następnie zmierzyła wzrokiem latawce. — Chciałabym namalować smoka na latawcu, ale… naprawdę wątpię w swe umiejętności. Nigdy nie byłam zbyt dobra jeśli chodzi o posługiwanie się pędzlem — przyznała.
— Nie jest tak, że te latawce będziemy zabierać na jakiś konkurs — Lea wzruszyła ramionami. — Możesz spróbować, a jeśli nie wyjdzie to… cóż, trudno. Najwyżej zamalujesz. — Uśmiechnęła się pokrzepiająco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz