niedziela, 28 listopada 2021

Od Jamesa, CD. Małgorzaty

Na tym etapie rozmowy miał już pewność, że Małgorzata nie zdawała sobie sprawy z magicznego pochodzenia Jamesa. Przyjął to z pewną ulgą, bo przynajmniej nie musiał się tłumaczyć w rezultacie, dlaczego jego średnie umiejętności magiczne zbytnio nie pomogą im w tej sprawie. Zapisał sobie w głowie, żeby dalej w kwestii czarodziejstwa i magii trzymać w miarę neutralną narrację. Stukaniem i miarowym drapaniem palcami miał nadzieję, że nieco zamaskuje ich drżenie, widoczne nawet przez nieopinający materiał rękawiczek.
― Słuszna uwaga. Dobrze byłoby zatem, gdyby nie trzeba było nam żadnej pomocy ze strony magów. Więcej z tego wyjdzie szkody niż pożytku, z jednego problemu zrobią się dwa, albo i trzy, sprzątania będzie co nie miara. ― Skinął ze zrozumieniem głową. Nie wątpił, że skoro pani de Verley została wyznaczona do tego zadania, to dużo lepiej od byle jakiego archiwisty orientowała się w arkanach sztuki realizacji spraw poza gildią. Zakładał, że główną ideą było utrzymanie wszystkiego w ciszy, byle maksymalnie zminimalizować straty i miałby nawet może chwilę w tej ciszy, żeby zastanowić się nad tym głębiej, ale prawie odskoczył przy przypadkowym potrąceniu jego kolana. Tyle dobrego, że starał się trzymać nerwy na wodzy, nawet jeżeli teoretycznie nerwowy uśmiech tkwił dumnie na jego twarzy. Poprawił jedną dłonią kołnierzyk koszuli, dając sobie szansę złapać odrobinkę więcej powietrza.
― Może tu nie o dzieci chodzi, a o coś więcej. I dzieci, jakkolwiek brutalnie by to nie zabrzmiało, są tylko zasłoną dymną. Elementem generującym dodatkowy zarobek, lub też składową konieczną do zrealizowania planu. ― Ach, agresywne podejście do zbrodni. Nietrudno było się zastanowić, jak łatwo potencjalnie te dzieci wykorzystać.
― Na litość boską, przejdźmy już na mniej oficjalne tereny, bo jeśli jeszcze raz ktoś zatytułuje mnie dzisiaj panią, to nie ręczę za siebie.
― Pani Małgorzato… ― próbował powiedzieć w trakcie, ale pojedyncze, rugające go prowokacyjnie spojrzenie załatwiło sprawę w ułamek sekundy.
― Dzieci nie żyją, James. Tego jednego jestem prawie pewna. Płaczące i skamlące berbecie to element, który eliminuje się możliwie najszybciej, tuż po utracie przydatności.
I zapadła cisza. Niekoniecznie smutna, ale po prostu ciężka, która zalega człowiekowi na duszy i przy tym jeszcze przeczołga go przez stado niepotrzebnych wspomnień, wrażeń i snów, które w przyszłości będą się powtarzać. Na to nikt nie znalazłby żadnego rozwiązania, bo zwyczajnie i James, i najwyraźniej sama Małgorzata zwyczajnie przeżyli zbyt wiele, żeby teraz być w stanie to wszystko sobie pominąć.
― Czy istnieją jakieś czary w których trzeba ludzkich organów? Chociaż nie, nie odpowiadaj, bo na pewno takowe istnieją. Pytanie tylko jak bardzo są popularne i czy można je powiązać z tymi zjawami.
― Są, są i niestety są całkiem popularne ― przyznał z odrobiną goryczy w głosie, bo zwykle starał się unikać tego tematu. ― Jeden mag jest w stanie zdziałać naprawdę niewiele, dlatego zwykle organizują się w grupy, a tam, gdzie jest grupa, jest potrzeba większej mocy. I większość czarów tego typu bazuje właśnie na dzieciach.
James znał łącznie cztery typu wiązań potencjału magicznego: z narodzenia, niewinności, małżeństwa i śmierci, a niestety dzieci były naprawdę dobrą pożywką dla drugiego typu tej maskarady dobrych intencji
― Być może sprawców, potencjalnie magicznych, dałoby się zastraszyć, lub chociaż wyprowadzić z równowagi, wtedy być może popełniliby błąd. Moglibyśmy cię przebrać za maga, takiego z prawdziwego zdarzenia i zmiękłaby im… no, przestraszyliby się. Znasz chyba piosenkę „Laska maga ma na czubku gałkę”?
Och, słodki boże, miał wrażenie, że gildyjczycy uwielbiali wprowadzać go w stan zawałowy. Małgorzata w przeciwieństwie do takiej pani Apolonii nie bała się sięgać od razu po środki wielkości armaty, gdy próbowała otworzyć dziurkę od klucza.
― Pozwól, że zacytuję: „Laska maga może czynić cuda, bo wszystko nią chyba uczynić się uda. Czasem nawet magii nie trzeba, bo sześć stóp solidnego dębu to jest coś”. Co prawda zawsze mogą nas zdemaskować, ale cóż, jest to pewien pomysł na dobry początek.
― Gosiu ― zaczął z rozżaleniem, które miałoby dużo większe znaczenie, gdyby w tym momencie nie palił go piekielny rumieniec. I jakby w płucach miał wystarczająco dużo powietrza. ― Serce oddałem piosence o jeżu, ale przysięgam, że wydawało mi się, że są to przyśpiewki rozpijaczonych studentów ― wymamrotał niemrawo, zanim odetchnął z desperacją, stwierdzając, że nie ma co się bawić w półśrodki, bo i tak go tutaj wykończą.
― Ale takiego repertuaru nie spodziewałem się z twojej strony. Przysiągłbym, że z takim głosem mogłabyś na spokojnie występować razem z panią Apolonią. ― A ponieważ był bardzo pamiętliwym osobnikiem, nacisk wyraźnie położył na słowa „pani Apolonia”. I mrugnął, bo jak już mieli się nim wszyscy bawić, to mógłby chociaż spróbować na te zagrywki odpowiedzieć w ich języku.
― Już sobie wyobrażam, ciebie w roli głównego sopranu i trzy psie głosy w ramach chórku. Nawet Cervan byłby z was zadowolony ― zastanowił się przez chwilę na głos, zanim parsknął śmiechem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz