— Pani Polu, siedzi szanowna pani nad tym listem już drugi dzień — zauważyła
zza jej pleców Danka, a siedząca przy biurku aktoreczka podskoczyła,
gwałtownością ruchu ryzykując wylanie atramentu z porcelanowego kałamarza. —
Wydawało mi się, że ze wszystkich wyzwań, to będzie dla panienki
najprostszym… — Dłoń starszej, lekko już pomarszczonej kobiety, ale jakże
pełnej wigoru, jakże energetycznej i ciepłej, w roli apoloniowej matki czy
ciotki występującej, dotknęła kobiecego ramienia, pomasowała je lekko,
starając się w troskliwym geście rozmasować ewentualne spięcia.
Apolonia westchnęła ciężko, twarz chowając w dłoniach, a swój polik
przyozdabiając, przypadkiem oczywiście, czarnym atramentem. Rozsmarował się
po skórze, kontrastując z czerwonym, całkowicie naturalnym rumieńcem.
— Nie umiem — załamała się, nie do końca wiadomo, czy nad stanem swoim, czy
nieszczęsnego, pokreślonego okropnie listu, który miał być skierowany
odpowiednio wcześnie do jubilata, by przygotować go na ewentualne
niespodzianki, a raczej dać mu do tego odpowiednią szansę. — Danusiu, nie
umiem. — I w tej okropnej tragedii, tej rozpaczy bez dna, postanowiła
przekreślić kolejne słowo.
Pióro zostało gwałtem ze smukłej dłoni wydarte, aktorka prychnęła bardzo
dziecinnie, zupełnie do siebie niepodobnie.
— Danusiu! — Uderzyła otwartą dłonią w mahoniowy blat biurka, kałamarz
zakołysał się niepewnie. Przez oko błysnęła iskra niepokoju. W końcu miejsca
pracy oraz skupienia zniszczyć nie chciała; za dużo na to biureczko
pieniędzy wydała.
Gospodyni wcale się tym galimatiasem, dziecinnym i zupełnie infantylnym
pseudopuczem nie przejęła; zamiast tego chwyciła za piękną, perfumowaną
papeterię, surowym okiem chcąc ją ocenić. Wargi kobiety wykrzywiły się w
grymasie, już zmarszczone czoło, o dziwo, zmarszczyło się jeszcze bardziej.
Chwilę później Danusia zacmokała, pokręciła głową. Błękitne oczy, cały czas
jednak w matczynej czułości, przeszyły chłodno aktoreczkę.
— Czy panienka nie zarzekała się ostatnio, jak to pana Asparsy znieść nie
może? — syknęła teatralnie. Kiedyż to ona podłapała te zwyczaje?,
zamyśliła się Pola, ściągając brewki. Nie zauważyła nawet, jak jej gospodyni
nachyla się nad nią. Tylko cień rzucił się na biurko, zaginął w hebanowych
włosach. — I że to nadęty błazen, który ze swoimi sztuczkami to tylko do
cyrku by się nadawał, a najlepiej to mu wychodzi irytowanie panienki? I że
go panienka to w rzeczywistości nienawidzi, ale dobrze mieć udobruchanego
czarodzieja u boku do posłużenia się nim w odpowiedniej chwili? — szpila
drążyła i drążyła, coraz mocniej wbijając się w duszyczkę. — Czy takim
planuje się urodzinowe niespodzianki oraz rezerwuje kabaret na wyłączność,
prosząc przy okazji o najstarsze roczniki wina? Czy, wiem, Polusiu, oj, o
tym akurat wiem doskonale, bo nie umknęły mi, gdy zostawiałaś je na biurku,
a żadnych nigdy nie zostawiasz, śle się perfumowane listy? Czy do
zarozumialców, kuglarzy, bawidamków i megalomanów pisze się, och, na miłości
boskie, Polu, uwaga, cytuję:
i kto wie, czy czar tej naszej przyjacielskiej ufności nie powoduje, że
myśl…
— Danuto, wystarczy mi upokorzenia na dzisiaj, dziękuję — chłodne słowa
wyrwały się z krtani aktorki, przerywając w ten sposób wywód gospodyni. Dłoń
schowała nadal zarumienioną nieprzyzwoicie twarzyczkę, czerwony nosek. Uszu
jednak zasłonić się nie udało. — List ten spal, nic z nim nie pocznę,
zresztą, Aherin w tych pokreślonych fragmentach i tak konkretnych słów by
się doszukał. Jak poprzednio.
Gospodyni zmrużyła jeszcze bardziej oczy, Apolonii wydawało się, że nic zza
powiek już nie dostrzeże; a jednak, na nieszczęście aktorki, dostrzegła.
— Mimo przyjemności, jaką odnajduję w pisaniu do ciebie…
— List spalić i zapomnieć! Z pamięci wymazać! Rozkazuję — i co po chłodzie,
który zawierał się w słowach, gdy każdy gest, jak i zdania infantylnością
były przepełnione.
Danuta pokręciła głową, mocniej chwyciła papeterię i zaczęła drzeć ją na
kawałki.
— I proszę też, Danusiu, podaj mi kolejną kartkę papieru.
— Kolejna próba?
— Tym razem napiszę lakonicznie. Krótko. Konkretnie i bez spoufalania się.
— A konwalie?
Apolonia zawahała się, a wahanie to było już w zupełności wystarczającą
odpowiedzią. Słów więc nie użyła, płynnie przechodząc do następnego tematu.
— Danusiu, jeżeli byś mogła i będziesz mieć chwilkę, to wystosuj wszędzie
odpowiednie pisma, urlop biorę na trzy tygodnie, jadę do Gildii. Rezerwację kabaretu odłóż na czas nieokreślony, pójdę z nim kiedy indziej.
Wina też niech nam w piwniczce odłożą, czek odpowiedni wystawię, wszystko
opłacę i niech na nas grzecznie czekają.
Gospodyni westchnęła głośno, domyślając się już, co się święci.
— Co to za nagła zmiana planów? Żeby szanowna panienka tak wokół jednego
mężczyzny skakała! Już się robi, rozumiem, że to wszystko to dlatego, że
listów tajemnica nie obejmuje, bo sprytne oczy Danki pismo wyłapują, to
przynajmniej szepty do uszu nie dotrą?
— Wcale nie skaczę! — uniosła się Pola; i głosem, i ciałem, w końcu wstając
z krzesła. Pięknie wyglądała, gdy czarne, nieposkromione jeszcze ni jedną
wstążką loki spływały po ramionach w akompaniamencie południowego słońca
wkradającego się do pomieszczenia przez wielkie okno. — To wszystko to
pomówienia, te szepty również. Nigdy nic sobie nie szeptaliśmy. — Nie
pamiętała, czy to ostatnie było kłamstwem, czy może jednak nie. — Po prostu
mam… — wahanie, spojrzenie zahaczyło o jedną z półek wypełnionych książkami.
To zatrzymało się na jednym z odrobinę przytartych grzbietów. — Inny pomysł.
Zmiana koncepcji.
— A on kiedy skoczy, Polciu, co? — rzuciła gospodyni, podając aktorce
kolejną kartkę papieru. Brodą wskazała na leżący na biurku sygnet, jeszcze
kilka godzin wcześniej obracany pomiędzy opuszkami pięknej pani. — Sygnet
chyba przydałoby się od panienki odebrać.
Apolonia odetchnęła w końcu głębiej, niedbale wzruszając ramionami. Należało
się uspokoić. Opanować, w moment ponownie wydorośleć i nie dać się ponosić
emocjom, jak to chwilę temu się wydarzyło.
— Skoczy, to skoczy. Nie skoczy, to wyślę jakiś list w jego imieniu, kredyt
na niego wezmę, mieszkanie kupię, wyślę list poparcia dla jakiejś fundacji
na rzecz antymagów. Przecież pismo całkiem nieźle potrafię podrabiać, a on
może się nauczy. — Topazy ocząt błysnęły po raz pierwszy tego dnia, tak
łobuzersko, tak szelmowsko. — A teraz, Danusiu pozwolisz, nadal jednak mam
ten niefortunny list do napisania. Czy jak skończysz to poprzednie
nieszczęście palić i kwiatki podlewać, to przyniesiesz mi troszeńkę laku? —
zapytała, sięgając po sygnet. Podrzuciła ten w dłoni, by na palec wskazujący
chwilę później go nasunąć. Delfin, potwierdzając swą gotowość do działania,
błysnął w słońcu wpadającym do pomieszczenia. Danuta skinęła głową, gdy
Apolonia, nie zauważywszy tego gestu, już rozsuwała szuflady, przeskakując z
jednej do drugiej w poszukiwaniu któregoś z aherinowych listów. Coś
znalazła, coś trafiło na biurko, topazowe oczęta zmrużyły się, uważnie
literek szczegóły studiując, każdy z zawijasów zapamiętując. Krzesło
zaszurało, kobieta ponownie zasiadła przy biurku; tym razem ze spokojniejszą
głową, czystym umysłem. Sięgnęła po swoje pióro, usta musnęły lotkę w czułym
geście.
— Musisz się postarać, bycie magicznym piórkiem to wymagające zadanie —
szepnęła, zamoczywszy dutkę w czarnym atramencie.
Zaczęła pisać.
Zarezerwuj wieczór dziewiętnastego. Po osiemnastej. Prześpij się
wcześniej. Ubierz się ładnie.
Dłoń zawisła nad papeterią, Apolonia ściągnęła brwi w konsternacji. W końcu,
niby w beznadziei i całkowitym poddaniu się, westchnęła, pióro ponownie
zaczęło sunąć po papierze.
Pola
PS Uważaj, żebym w Twoim imieniu nie zaczęła listów wysyłać.
List przypieczętowany został za pomocą sygnetu d’Estrees.
I choć miejsce zarezerwowała im dosłownie na ostatnią chwilę – w końcu plany
na urodzinowy prezent zostały zmienione w sposób niezwykle gwałtowny,
zupełnie do aktoreczki niepodobny – tak, musiała sobie bardzo skromnie
przyznać, trafiła doskonale. Przywitało ich przede wszystkim ciepło, a to
istotnym było, gdy na zewnątrz listopadowy marazm i spleen, całkiem
przyjemny, elegancki wystrój w odpowiednim smaku, czystość, wcale taka
nieoczywista we wszelakich karczmach, oraz zapach pysznego jedzenia
wymykający się z kuchni. I co z tego, że w przydrożnej austerii
Grosik tłumów nie było. Kto wie, czy nie powodowane było to, pomimo
tej bardzo zwodniczej nazwy, dosyć wygórowanymi cenami – ale w końcu mieli
świętować, bawić się, dlatego też Apolonia na liczbę, którą zaproponowała
jej gospodyni, okiem nawet nie łypnęła, od razu i bez zająknięcia wykładając
na blat szynkwasu odpowiedni pieniądz, nim jeszcze do Gildii dotarła.
Ich stolik znajdował się na uboczu, przy bujnej, egzotycznej roślinie. Jej
liść próbował przedostać się na drewniany blat w lubieżnej zabawie,
aktoreczka jednak ten pochwyciła, by następnie wygiąć go odrobinkę, mając
przy tym nadzieję, że krzywdy piękności nie wyrządzi, i zahaczyć
odpowiednio, by przy posiłku jednak zbytnio im nie wadził.
— Apoloniu, zastanawiam się — zagaił czarodziej, gdy aktorka nadal siłowała
się z rośliną.
— Nad czym, Aherinie? — zdziwiła się szczerze tak nagłym wyznaniem, brew
uniosła.
— To post scriptum w twoim ostatnim liście… — mruknął nisko, kręcąc
kieliszkiem w pobliżu swoich ust. Czerwony płyn leniwie się w nim przelewał.
— To groźba?
Kobieta wzruszyła w niedbałym geście podkreślonymi czarną koronką ramionami,
uśmiechając się; dosyć tajemniczo, oczywiście.
— Może tak. Może nie — stwierdziła, lekko nachyliwszy się nad stołem.
Niezwiązane, wyjątkowo jakkolwiek nieupięte włosy spłynęły, okalając twarz.
Dzięki bogom, że jeszcze nie podano im jedzenia, a loki nie zanurzyły się w
pikantnym, pomidorowym sosie. — A chciałbyś? — zapytała, jakieś wyzwanie
dało się usłyszeć w słowie, jak gdyby aktorka rzuciła na arenę pełną lwów
swoją skórzaną rękawiczkę, teraz schowaną w futrzanej czapce zahaczonej o
wieszak przy skrywającym ich stolik łuku. — Uważaj, Aherinie, nie wywołuj
wilka z lasu. Kąsa.
Płomień świecy zakołysał się niebezpiecznie, spłoszonym będąc ciepłym
oddechem kobiety. Karmazyn zatańczył w tęczówkach, podkreślając ich barwę;
teraz błyszczały szczęśliwie. Bo i jakże nie być szczęśliwą? Grzaniec
słodyczą muskał podniebienie, rozgrzewał zmarznięte ciało, cicha, łagodna
muzyka rozchodziła się po pomieszczeniu, a właściciele rozpalili na prośbę
pięknej pani, która oczywiście odpowiednio zapłaciła z góry, w kominku.
Czarodziej uśmiechnął się, przed chwilą trzymany w jego dłoniach kieliszek
teraz zawisł w powietrzu, podczas gdy mężczyzna splótł ręce na klatce
piersiowej, zakołysał się na krześle, przerzuciwszy nogę przez nogę.
Przeszył ciemnym spojrzeniem kobietę, uważnie ją studiując, a ona w
odpowiedzi uśmiechnęła się, lubiąc być przecież studiowaną, niby niezbyt
skromne dzieło sztuki. Poruszyła ramieniem, bródkę oparła o dłoń. Odsłonięty
obojczyk lubieżnie się wyciągnął, zarysowując swą strukturę pod skórą.
— Pewnaś się zrobiła. Ty też uważaj, nosił wilk razy kilka, ponieśli i
wilka.
Apoloniowe ustka rozchyliły się w szoku, na twarzyczkę jednak prędko
powrócił uśmiech; a więc rękawicę podniesiono.
— Kto by pomyślał. Już to głód, gdy wilk wilka kąsa, nieprawdaż? —
zauważyła.
— Ach! — prychnął, kieliszek w powietrzu zakołysał się wraz z mężczyzną
siedzącym na krześle. — Ślicznotko, lepsze ukąszenie jednego wilka niż
dziesięciu psów.
— A stary wilk igraszką dla… młodego? Bez sensu. — Na twarz wymsknął się
zagubiony grymas, aktoreczka pokręciła głową, stwierdzając, że tym razem
tronu należało odstąpić; czysto kurtuazyjnie, wypadało w końcu, gdy jej
przeciwnikiem był jubilat. — Ach, powiedzmy, że wygrałeś — stwierdziła w
końcu, biorąc łyk swojego grzańca. — Nie jadłam prawie cały dzień, a przy
pustym żołądku nie da się myśleć. — Przy pustym żołądku nie powinno się
także pić, jednak najwidoczniej oboje stwierdzili, że tę kwestię należy z
uprzejmości, kurtuazyjnie przemilczeć.
Aherin w końcu skinął głową w zrozumieniu, ciemnym spojrzeniem omiótł salę.
— Szkoda, miałem jeszcze kilka w zanadrzu. — Oczy czarodzieja wyłapały
zmierzającą ku nim kelnerkę z talerzami wypełnionymi jedzeniem; iście boską
ambrozją. — O patrz. O wilku mowa, a wilk tu.
Apolonia zakrztusiła się winem. Gwałtownie chwyciła za materiałową serwetkę
i zasłoniła nią twarzyczkę w obawie, że grzaniec poszedł jej wręcz nosem.
Przez twarz czarodzieja przebiegło przerażenie, w końcu, gdy aktoreczce
udało się na dobre odkaszleć nieszczęśliwy trunek oraz odetchnąć głębiej,
odrobina rozbawienia.
— Poklepać?
Topazowe oczęta zgromiły mężczyznę, sprowadziły momentalnie do parteru;
kobieta miała przynajmniej taką nadzieję. Aherin jednak wydawał się nic a
nic z groźnego spojrzenia sobie nie robić. Po prostu przechwycił lewitujący
w powietrzu kieliszek, napił się spokojnie i bez pośpiechu wina, a gdy tylko
postawiono przed nimi fantazyjne i pięknie pachnące dania, szkło ponownie
trafiło w przestrzeń. Apolonia musiała przyznać; to drobne przedstawienie
obserwowała z przyjemnością, nawet umyślnie nie zauważając – a może po
prostu pozwoliła mu na ten niezbyt elegancki gest – oczka puszczonego w kierunku
młodej kelnereczki o dekolcie niepozostawiającym czegokolwiek kwestii
wyobraźni. Ale w końcu to były jego urodziny. Aktorka sięgnęła po sztućce.
Nagle jednak coś przerwało ich miłą, bezpospieszną sielankę. Czarodziej
ściągnął brwi.
— Coś się stało? — zapytała, w gotowości będąc, by wołać po kelnerkę. Czy
włos w zupie? Czy sztućce okazały się brudnymi? A może to niedokładnie
wytarty talerz był prowodyrem frasunku?
— Polu — drgnęła, gdy tak ładnie powiedział to wcale nie należące do niej
imię; przez następne kilka dni miała łamać sobie nad tym momentem głowę,
przeklinać ciało, które tak okropnie zdradziło swą właścicielkę — czy ty
zasugerowałaś, że jestem stary?
Uspokoiła się odrobinę, pokręciła z rozczarowaniem głową. Cmoknęła.
— Na miłości, i właśnie to wyłapałeś z przysłowia, jak gdybyś nie był
świadom, że kończysz dzisiaj dziewięćdziesiąt dziewięć lat? Zresztą, nic w
tym pejoratywnego, czyste stwierdzenie faktycznego stanu rzeczy. Przecież
nie rozsypujesz się przede mną na pył, wręcz przeciwnie — zauważyła, brewkę
podnosząc. Może puściła mu oczko. Ale tylko może. — Zawiodłeś mnie, panie
Asparsa.
— A więc co, szanowna pani, powinienem był wyłapać, by jednak oczekiwań damy
nie zawieść? Nie śmiałbym.
W brązowym oku błysnęło, mężczyzna nachylił się odrobinę nad stołem; na
szczęście uważał na mankiety swej koszuli. Nie chcąc przybrudzić ich
pomidorową zupą-krem, uniknął w ten sposób tragedii. Aktorka uśmiechnęła się
lekko, zadarła brodę, pozwalając wybrzmieć niewypowiedzianemu, ciszy osiąść
subtelnie na barkach. Sięgnęła po grzaniec, kubek zatańczył przy
niepodkreślonych tego wieczoru jakąkolwiek szminką wargach. Nigdy na pytanie
nie odpowiedziała.
Do powoli zamykającej się, bezimiennej (a może po prostu nikt już nie
pamiętał jej nazwy?), a przede wszystkim jedynej karczmy w Tirie przybyli za
pomocą telepiącego się wozu jednego z mieszkańców wsi, który szczęśliwie
okazał się jechać w kierunku Gildii lub, ewentualnie i bardzo
prawdopodobnie, został przekupiony odpowiednią sumą, ponownie wyłożoną
oczywiście przez Apolonię. Szarpnęło mocno, stanęli pod budynkiem, jakże
pomocny mężczyzna zerknął na nich niecierpliwie, chcąc się swych pasażerów
czym prędzej jednak pozbyć.
Kobieta zakołysała się niebezpiecznie, jednak gładko, pomimo ciemnej,
krępującej ruchy sukni oraz zrezygnowawszy z pomocy czarodzieja, którego
dłoni może po prostu nie zauważyła, wyskoczyła z bryczki. Cały czas mocno
ściskała zapakowany w ozdobny papier przedmiot, nie chcąc go przecież w tak
głupi, niefortunny sposób zgubić; zbyt cennym był i zbyt wiele też przeżył,
by w niefortunnym wypadku zniszczonym zostać przez koła rozklekotanego
wozu.
Aktorka uśmiechnęła się szeroko i dumną będąc ze swojego akrobatycznego
popisu, dygnęła teatralnie. Aherin pokręcił głową, ponownie proponując swe
ramię. Tym razem je dostrzegła, tym razem bardzo chętnie z niego
skorzystała. Wcześniej wypite wino w końcu znajomo ciążyło w klatce
piersiowej, każda pomoc w postawieniu kolejnego kroku miała zostać
docenioną.
— Kiedy zasłużę na swój prezent? — cudzy oddech połaskotał ucho wymykające
się zza ciemnych włosów. Czarodziej swym spojrzeniem zahaczył o wspomniany
przedmiot, teraz przyciskany do kobiecej klatki piersiowej. Kilka godzin
wcześniej udawała jeszcze, że w ogóle owego nie posiada; teraz zbyt wiele
alkoholu krążyło w krwiobiegu, by podejmować się prób odgrywania
jakiegokolwiek, nędznego teatrzyku.
Parsknęła cichym śmiechem, chowając zawiniątko za swoimi plecami.
— Ach, a co to za podglądanie? — zapytała. Czółko zmarszczyła w oburzeniu,
nie do końca wiadomym było, czy prawdziwym, czy może jednak ironicznym. —
Aherinie, nie godzi się dżentelmenowi.
— Polu. — Drgnęła i ponownie tego wieczoru nie odpowiedziała.
Przepuścił ją w drzwiach, te kilka sekund póżniej trzasnęły za nimi.
Aktorka miała wrażenie, że chwila moment, a przykleją się do szynkwasu – nie
wiedziała, czy ten kiedykolwiek przetarty był choć wilgotną, starą szmatą.
Nie było to miejsce godne wręczania tak drogocennych przedmiotów, tak samo
jak i niegodnym trunkiem do świętowania było, lekko ujmując, średniej
jakości piwo czy jeszcze gorsza wódka w poszarzałym kieliszku. Innego jednak
nie mieli, a przekazywanie prezentów, gdy na zewnątrz panował listopadowy
chłód, wcale się Apolonii nie uśmiechało. W dodatku miała ochotę jeszcze się
napić, nie wina, nie grzańca, a właśnie – wódki.
Odchrząknęła, poprawiając się na stołku i krzyżując swe nogi w kostkach.
Zawiniątko jeszcze przez chwilę przyjemnie ciążyło w dłoniach, skórę jednak
połaskotał już poznany przez nią chłód, swąd magii uderzył w nozdrza. I
zniknęło, by zaraz pojawiło się przed czarodziejem. Spłoszone magiczną
interwencją okiennice trzasnęły, nikt z gości karczmy, prócz siedzącej przy
szynkwasie dwójki, tego nie zauważył. Znużeni byli bowiem alkoholem, a może
pomylili to z kolejnym ekscesem północnicy z któregoś z pobliskich pól.
— Co ty mi tu przygotowałaś… — mruknął, bardziej do siebie niźli do niej.
Kobieta uśmiechnęła się, nachyliła się w kierunku czarodzieja, nie chcąc, by
jakiekolwiek z jego poczynań umknęło uważnym topazom; a to, mając na uwadze
cienie, które na człowieczy wzrok kładł alkohol, było przecież tak bardzo
prawdopodobne. Polik oparła o swą dłoń, kilka ciemnych loków opadło na twarz
aktoreczki.
Wstążka rozwiązała się samoistnie, poleciała w powietrze, wylądowała na
drewnianym blacie. Ozdobny papier poskładał się bardzo zgrabnie i porządnie,
w schludnym akcie zaraz to dołączył do swojej poprzedniczki.
Kto wie, czy nie była to jedyna chwila, w której czarodziej ukazał się jej
bez tego doskonale poznanego, wyrytego już w pamięć szelmowskiego uśmiechu.
Ciemne tęczówki błysnęły, ale nie tak jak zawsze, nie kokieteryjnie, nie
figlarnie. Aherin Emaen Asparsa spoglądał to raz na siedzącą tuż obok
Apolonię, to raz na trzymaną w dłoniach książkę, prędko przerzucając jej
strony. Ręcznie, wyjątkowo nie posługując się magią.
— Oryginał. I rękopis — uprzedziła jego jeszcze niewyartykułowane pytanie.
— Och — zawahał się przez chwilę, czarodziejskie czoło zmarszczyło się. — Będąc szczerym... Wydawało mi się, że spłonął — szepnął szczerze, obracając w dłoniach dzieło,
o którym była mowa. Srebrne litery układające się w imię i nazwisko autora
błysnęły w świetle świec. — Wszystkim się wydawało.
— Rękopisy czarodziejów nie rozsypują się na proch, więc tym bardziej dlaczego
miałyby płonąć? — prychnęła, równie cichutko co on i poprawiła się odrobinę
na stołku, orientując się nagle, że z niego zjeżdża. — Nie uczyli was tego
na tym waszym, jakże wybitnym uniwersytecie?
Czarodziej opuścił lekko brwi. Westchnął w końcu, a
Traktat o cząsteczkach nietrwałych magicznie oraz ciałach magoastralnych
i ich wpływie na proces przenoszenia obiektów większych z załamaniem
ciągłości istnienia na przykładzie większego obiektu architektonicznego
autorstwa Emaena Von Sennheina przez chwilę unosił się nad niewytartym
blatem, by ostatecznie jednak wylądować na aherinowych kolanach. Drewniany
szynkwas niegodnym był jednak, nawet chwilowego, stykania się z tak ważnym
dla każdego szanującego się czarodzieja dziełem.
— Dziękuję.
Apolonia skinęła głową, bo gest ten dla niej nie był przecież
niczym wielkim. Z dzieła przecież nic by nie wyniosła, nie
wykorzystałaby jego potencjału choć w promilu. Nie miała nawet możliwości
unieść piórka za pomocą własnej, dosyć silnej w jej mniemaniu, woli, nie
wspominając nawet o wielkim pałacu. Tekst więc marnowałoby się na jednej z
półek z książkami w jej mieszkaniu, zbierając jedynie kurz.
Nie była ani swoim ojcem, ani swoją siostrą, ani żadnym ze swoich przodków,
choć oni, jak mgliście pamiętała, interesowali się prędzej sztuką
załamywania obrazu, psychomagią czy samą historią magii oraz jej etycznym
aspektem, niźli emaenową telekinenzą.
— Polu, powiedz mi, jak ty to w ogóle zdobyłaś?
I po raz ostatni tej listopadowej nocy, po prostu nie odpowiedziała,
pozwalając ciszy wybrzmieć w głowach, w przestrzeni, w jesiennym powietrzu.
Czarodziej zaśmiał się miękko, pokręcił głową. W ciemnym oku może i coś
błysnęło, kto wie, ewentualna iskra jednak zaginęła w nocnych ciemnościach;
Apolonia i tak by jej nie wyłapała, wcześniej na chwilkę przymknąwszy
powieki. Była zmęczona, alkohol nadal ciążył w ciele, a chłód zaczął powoli,
ale niepostrzeżenie wsuwać się pod poły długiego, ciężkiego płaszcza, nie
wspominając nawet o zimnie otulającym nagą szyję. Swój szalik musiała gdzieś
zostawić; czy to w Grosiku, czy w bezimiennej karczmie.
— Wszystkiego najlepszego, Aherinie — szept zaginął w przestrzeni, porwanym
będąc przez listopadowy wiatr; tak jak reszta cichych słówek, chichotów,
liści szeleszczących pod coraz bardziej niewygodnymi obcasami.
W pewnym momencie chciała je zdjąć, pozbyć się i niedbale rzucić w jakieś
mijane przez nich krzaki; bucików jej szkoda nie było, choć prawdopodobnie
wzbudziłyby niemałą, miejscową sensację, kto wie, czy nie będąc wziętymi za
dowód jakieś straszliwej zbrodni. Porwania niewinnej dziewicy przez leśne
diabły, morderstwa nieznanej nikomu, bogatej panienki. Ach, ileż emocji by
to wzbudziło, jakie tragiczne pieśni można by było na tym motywie napisać!
Pan Asparsa jednak, będąc doskonale wychowanym dżentelmenem, powstrzymał ją
przed tym nierozważnym czynem, stwierdziwszy, że to bardzo głupi,
prawdopodobnie podjudzany alkoholem pomysł pomysł. Westchnął ciężko.
Przystanął, podał kobiecie książkę. Ta, zmarszczywszy brwi, otworzyła usta,
przygotowała krtań, bo kto to słyszał, by tak po grubiańsku oddawać
prezenty, zwłaszcza te urodzinowe. Rękopis jednak przechwyciła i ścisnęła
mocno jego okładkę, czyniąc to oczywiście z rozczarowaniem i smutkiem
chowającym się za topazami tęczówek. Prezent wydawał się jej przecież
trafionym, przemyślanym i… Nie minęła chwila, a panna nagle została porwaną
przez czyjeś silne dłonie. Apolonia – prawdopodobnie pierwszy raz od dawien
dawna – pisnęła. Głośno, płosząc jakieś nocne stworzenie z pobliskich
krzaków. Energii by wszczynać jakąkolwiek scysję jednak nagle zabrakło, bo
pozycja okazała się całkiem przyjemną, zapewniała również ochronę przed
listopadowym, nocnym wiatrem uderzającym w ich dwójkę z pobliskiego pola;
kto wie, czy ten nie był powodowany tą przebrzydłą północnicą, nawet jeżeli
północ wybiła dobre kilka godzin temu.
Głowa aktoreczki ostatecznie opadła bezwładnie na ramię czarodzieja, powieki
ponownie przykryły oczy, a oddech w przejawie owczej łagodności połaskotał
aherinową szyję. Uspokoiwszy się po tej gwałtownej i zupełnie
niespodziewanej dla błędnika zmianie pozycji, zanuciła ciche
dwieście lat – w końcu do stu było mu tak blisko.
[ wszystkiego najlepszego panie Asparsa ;) ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz