piątek, 19 listopada 2021

Od Apolonii – Rękopisy nie płoną


— Pani Polu, siedzi szanowna pani nad tym listem już drugi dzień — zauważyła zza jej pleców Danka, a siedząca przy biurku aktoreczka podskoczyła, gwałtownością ruchu ryzykując wylanie atramentu z porcelanowego kałamarza. — Wydawało mi się, że ze wszystkich wyzwań, to będzie dla panienki najprostszym… — Dłoń starszej, lekko już pomarszczonej kobiety, ale jakże pełnej wigoru, jakże energetycznej i ciepłej, w roli apoloniowej matki czy ciotki występującej, dotknęła kobiecego ramienia, pomasowała je lekko, starając się w troskliwym geście rozmasować ewentualne spięcia.
Apolonia westchnęła ciężko, twarz chowając w dłoniach, a swój polik przyozdabiając, przypadkiem oczywiście, czarnym atramentem. Rozsmarował się po skórze, kontrastując z czerwonym, całkowicie naturalnym rumieńcem.
— Nie umiem — załamała się, nie do końca wiadomo, czy nad stanem swoim, czy nieszczęsnego, pokreślonego okropnie listu, który miał być skierowany odpowiednio wcześnie do jubilata, by przygotować go na ewentualne niespodzianki, a raczej dać mu do tego odpowiednią szansę. — Danusiu, nie umiem. — I w tej okropnej tragedii, tej rozpaczy bez dna, postanowiła przekreślić kolejne słowo.
Pióro zostało gwałtem ze smukłej dłoni wydarte, aktorka prychnęła bardzo dziecinnie, zupełnie do siebie niepodobnie.
— Danusiu! — Uderzyła otwartą dłonią w mahoniowy blat biurka, kałamarz zakołysał się niepewnie. Przez oko błysnęła iskra niepokoju. W końcu miejsca pracy oraz skupienia zniszczyć nie chciała; za dużo na to biureczko pieniędzy wydała.
Gospodyni wcale się tym galimatiasem, dziecinnym i zupełnie infantylnym pseudopuczem nie przejęła; zamiast tego chwyciła za piękną, perfumowaną papeterię, surowym okiem chcąc ją ocenić. Wargi kobiety wykrzywiły się w grymasie, już zmarszczone czoło, o dziwo, zmarszczyło się jeszcze bardziej. Chwilę później Danusia zacmokała, pokręciła głową. Błękitne oczy, cały czas jednak w matczynej czułości, przeszyły chłodno aktoreczkę.
— Czy panienka nie zarzekała się ostatnio, jak to pana Asparsy znieść nie może? — syknęła teatralnie. Kiedyż to ona podłapała te zwyczaje?, zamyśliła się Pola, ściągając brewki. Nie zauważyła nawet, jak jej gospodyni nachyla się nad nią. Tylko cień rzucił się na biurko, zaginął w hebanowych włosach. — I że to nadęty błazen, który ze swoimi sztuczkami to tylko do cyrku by się nadawał, a najlepiej to mu wychodzi irytowanie panienki? I że go panienka to w rzeczywistości nienawidzi, ale dobrze mieć udobruchanego czarodzieja u boku do posłużenia się nim w odpowiedniej chwili? — szpila drążyła i drążyła, coraz mocniej wbijając się w duszyczkę. — Czy takim planuje się urodzinowe niespodzianki oraz rezerwuje kabaret na wyłączność, prosząc przy okazji o najstarsze roczniki wina? Czy, wiem, Polusiu, oj, o tym akurat wiem doskonale, bo nie umknęły mi, gdy zostawiałaś je na biurku, a żadnych nigdy nie zostawiasz, śle się perfumowane listy? Czy do zarozumialców, kuglarzy, bawidamków i megalomanów pisze się, och, na miłości boskie, Polu, uwaga, cytuję: i kto wie, czy czar tej naszej przyjacielskiej ufności nie powoduje, że myśl… 
— Danuto, wystarczy mi upokorzenia na dzisiaj, dziękuję — chłodne słowa wyrwały się z krtani aktorki, przerywając w ten sposób wywód gospodyni. Dłoń schowała nadal zarumienioną nieprzyzwoicie twarzyczkę, czerwony nosek. Uszu jednak zasłonić się nie udało. — List ten spal, nic z nim nie pocznę, zresztą, Aherin w tych pokreślonych fragmentach i tak konkretnych słów by się doszukał. Jak poprzednio.
Gospodyni zmrużyła jeszcze bardziej oczy, Apolonii wydawało się, że nic zza powiek już nie dostrzeże; a jednak, na nieszczęście aktorki, dostrzegła.
Mimo przyjemności, jaką odnajduję w pisaniu do ciebie
— List spalić i zapomnieć! Z pamięci wymazać! Rozkazuję — i co po chłodzie, który zawierał się w słowach, gdy każdy gest, jak i zdania infantylnością były przepełnione.
Danuta pokręciła głową, mocniej chwyciła papeterię i zaczęła drzeć ją na kawałki.
— I proszę też, Danusiu, podaj mi kolejną kartkę papieru.
— Kolejna próba?
— Tym razem napiszę lakonicznie. Krótko. Konkretnie i bez spoufalania się.
— A konwalie?
Apolonia zawahała się, a wahanie to było już w zupełności wystarczającą odpowiedzią. Słów więc nie użyła, płynnie przechodząc do następnego tematu.
— Danusiu, jeżeli byś mogła i będziesz mieć chwilkę, to wystosuj wszędzie odpowiednie pisma, urlop biorę na trzy tygodnie, jadę do Gildii. Rezerwację kabaretu odłóż na czas nieokreślony, pójdę z nim kiedy indziej. Wina też niech nam w piwniczce odłożą, czek odpowiedni wystawię, wszystko opłacę i niech na nas grzecznie czekają.
Gospodyni westchnęła głośno, domyślając się już, co się święci.
— Co to za nagła zmiana planów? Żeby szanowna panienka tak wokół jednego mężczyzny skakała! Już się robi, rozumiem, że to wszystko to dlatego, że listów tajemnica nie obejmuje, bo sprytne oczy Danki pismo wyłapują, to przynajmniej szepty do uszu nie dotrą?
— Wcale nie skaczę! — uniosła się Pola; i głosem, i ciałem, w końcu wstając z krzesła. Pięknie wyglądała, gdy czarne, nieposkromione jeszcze ni jedną wstążką loki spływały po ramionach w akompaniamencie południowego słońca wkradającego się do pomieszczenia przez wielkie okno. — To wszystko to pomówienia, te szepty również. Nigdy nic sobie nie szeptaliśmy. — Nie pamiętała, czy to ostatnie było kłamstwem, czy może jednak nie. — Po prostu mam… — wahanie, spojrzenie zahaczyło o jedną z półek wypełnionych książkami. To zatrzymało się na jednym z odrobinę przytartych grzbietów. — Inny pomysł. Zmiana koncepcji.
— A on kiedy skoczy, Polciu, co? — rzuciła gospodyni, podając aktorce kolejną kartkę papieru. Brodą wskazała na leżący na biurku sygnet, jeszcze kilka godzin wcześniej obracany pomiędzy opuszkami pięknej pani. — Sygnet chyba przydałoby się od panienki odebrać.
Apolonia odetchnęła w końcu głębiej, niedbale wzruszając ramionami. Należało się uspokoić. Opanować, w moment ponownie wydorośleć i nie dać się ponosić emocjom, jak to chwilę temu się wydarzyło.
— Skoczy, to skoczy. Nie skoczy, to wyślę jakiś list w jego imieniu, kredyt na niego wezmę, mieszkanie kupię, wyślę list poparcia dla jakiejś fundacji na rzecz antymagów. Przecież pismo całkiem nieźle potrafię podrabiać, a on może się nauczy. — Topazy ocząt błysnęły po raz pierwszy tego dnia, tak łobuzersko, tak szelmowsko. — A teraz, Danusiu pozwolisz, nadal jednak mam ten niefortunny list do napisania. Czy jak skończysz to poprzednie nieszczęście palić i kwiatki podlewać, to przyniesiesz mi troszeńkę laku? — zapytała, sięgając po sygnet. Podrzuciła ten w dłoni, by na palec wskazujący chwilę później go nasunąć. Delfin, potwierdzając swą gotowość do działania, błysnął w słońcu wpadającym do pomieszczenia. Danuta skinęła głową, gdy Apolonia, nie zauważywszy tego gestu, już rozsuwała szuflady, przeskakując z jednej do drugiej w poszukiwaniu któregoś z aherinowych listów. Coś znalazła, coś trafiło na biurko, topazowe oczęta zmrużyły się, uważnie literek szczegóły studiując, każdy z zawijasów zapamiętując. Krzesło zaszurało, kobieta ponownie zasiadła przy biurku; tym razem ze spokojniejszą głową, czystym umysłem. Sięgnęła po swoje pióro, usta musnęły lotkę w czułym geście.
— Musisz się postarać, bycie magicznym piórkiem to wymagające zadanie — szepnęła, zamoczywszy dutkę w czarnym atramencie.
Zaczęła pisać.
Zarezerwuj wieczór dziewiętnastego. Po osiemnastej. Prześpij się wcześniej. Ubierz się ładnie.
Dłoń zawisła nad papeterią, Apolonia ściągnęła brwi w konsternacji. W końcu, niby w beznadziei i całkowitym poddaniu się, westchnęła, pióro ponownie zaczęło sunąć po papierze.
Pola
PS Uważaj, żebym w Twoim imieniu nie zaczęła listów wysyłać.
List przypieczętowany został za pomocą sygnetu d’Estrees.

I choć miejsce zarezerwowała im dosłownie na ostatnią chwilę – w końcu plany na urodzinowy prezent zostały zmienione w sposób niezwykle gwałtowny, zupełnie do aktoreczki niepodobny – tak, musiała sobie bardzo skromnie przyznać, trafiła doskonale. Przywitało ich przede wszystkim ciepło, a to istotnym było, gdy na zewnątrz listopadowy marazm i spleen, całkiem przyjemny, elegancki wystrój w odpowiednim smaku, czystość, wcale taka nieoczywista we wszelakich karczmach, oraz zapach pysznego jedzenia wymykający się z kuchni. I co z tego, że w przydrożnej austerii Grosik tłumów nie było. Kto wie, czy nie powodowane było to, pomimo tej bardzo zwodniczej nazwy, dosyć wygórowanymi cenami – ale w końcu mieli świętować, bawić się, dlatego też Apolonia na liczbę, którą zaproponowała jej gospodyni, okiem nawet nie łypnęła, od razu i bez zająknięcia wykładając na blat szynkwasu odpowiedni pieniądz, nim jeszcze do Gildii dotarła.
Ich stolik znajdował się na uboczu, przy bujnej, egzotycznej roślinie. Jej liść próbował przedostać się na drewniany blat w lubieżnej zabawie, aktoreczka jednak ten pochwyciła, by następnie wygiąć go odrobinkę, mając przy tym nadzieję, że krzywdy piękności nie wyrządzi, i zahaczyć odpowiednio, by przy posiłku jednak zbytnio im nie wadził.
— Apoloniu, zastanawiam się — zagaił czarodziej, gdy aktorka nadal siłowała się z rośliną.
— Nad czym, Aherinie? — zdziwiła się szczerze tak nagłym wyznaniem, brew uniosła.
— To post scriptum w twoim ostatnim liście… — mruknął nisko, kręcąc kieliszkiem w pobliżu swoich ust. Czerwony płyn leniwie się w nim przelewał. — To groźba?
Kobieta wzruszyła w niedbałym geście podkreślonymi czarną koronką ramionami, uśmiechając się; dosyć tajemniczo, oczywiście.
— Może tak. Może nie — stwierdziła, lekko nachyliwszy się nad stołem. Niezwiązane, wyjątkowo jakkolwiek nieupięte włosy spłynęły, okalając twarz. Dzięki bogom, że jeszcze nie podano im jedzenia, a loki nie zanurzyły się w pikantnym, pomidorowym sosie. — A chciałbyś? — zapytała, jakieś wyzwanie dało się usłyszeć w słowie, jak gdyby aktorka rzuciła na arenę pełną lwów swoją skórzaną rękawiczkę, teraz schowaną w futrzanej czapce zahaczonej o wieszak przy skrywającym ich stolik łuku. — Uważaj, Aherinie, nie wywołuj wilka z lasu. Kąsa.
Płomień świecy zakołysał się niebezpiecznie, spłoszonym będąc ciepłym oddechem kobiety. Karmazyn zatańczył w tęczówkach, podkreślając ich barwę; teraz błyszczały szczęśliwie. Bo i jakże nie być szczęśliwą? Grzaniec słodyczą muskał podniebienie, rozgrzewał zmarznięte ciało, cicha, łagodna muzyka rozchodziła się po pomieszczeniu, a właściciele rozpalili na prośbę pięknej pani, która oczywiście odpowiednio zapłaciła z góry, w kominku.
Czarodziej uśmiechnął się, przed chwilą trzymany w jego dłoniach kieliszek teraz zawisł w powietrzu, podczas gdy mężczyzna splótł ręce na klatce piersiowej, zakołysał się na krześle, przerzuciwszy nogę przez nogę. Przeszył ciemnym spojrzeniem kobietę, uważnie ją studiując, a ona w odpowiedzi uśmiechnęła się, lubiąc być przecież studiowaną, niby niezbyt skromne dzieło sztuki. Poruszyła ramieniem, bródkę oparła o dłoń. Odsłonięty obojczyk lubieżnie się wyciągnął, zarysowując swą strukturę pod skórą.
— Pewnaś się zrobiła. Ty też uważaj, nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka.
Apoloniowe ustka rozchyliły się w szoku, na twarzyczkę jednak prędko powrócił uśmiech; a więc rękawicę podniesiono.
— Kto by pomyślał. Już to głód, gdy wilk wilka kąsa, nieprawdaż? — zauważyła.
— Ach! — prychnął, kieliszek w powietrzu zakołysał się wraz z mężczyzną siedzącym na krześle. — Ślicznotko, lepsze ukąszenie jednego wilka niż dziesięciu psów.
— A stary wilk igraszką dla… młodego? Bez sensu. — Na twarz wymsknął się zagubiony grymas, aktoreczka pokręciła głową, stwierdzając, że tym razem tronu należało odstąpić; czysto kurtuazyjnie, wypadało w końcu, gdy jej przeciwnikiem był jubilat. — Ach, powiedzmy, że wygrałeś — stwierdziła w końcu, biorąc łyk swojego grzańca. — Nie jadłam prawie cały dzień, a przy pustym żołądku nie da się myśleć. — Przy pustym żołądku nie powinno się także pić, jednak najwidoczniej oboje stwierdzili, że tę kwestię należy z uprzejmości, kurtuazyjnie przemilczeć.
Aherin w końcu skinął głową w zrozumieniu, ciemnym spojrzeniem omiótł salę.
— Szkoda, miałem jeszcze kilka w zanadrzu. — Oczy czarodzieja wyłapały zmierzającą ku nim kelnerkę z talerzami wypełnionymi jedzeniem; iście boską ambrozją. — O patrz. O wilku mowa, a wilk tu.
Apolonia zakrztusiła się winem. Gwałtownie chwyciła za materiałową serwetkę i zasłoniła nią twarzyczkę w obawie, że grzaniec poszedł jej wręcz nosem. Przez twarz czarodzieja przebiegło przerażenie, w końcu, gdy aktoreczce udało się na dobre odkaszleć nieszczęśliwy trunek oraz odetchnąć głębiej, odrobina rozbawienia.
— Poklepać?
Topazowe oczęta zgromiły mężczyznę, sprowadziły momentalnie do parteru; kobieta miała przynajmniej taką nadzieję. Aherin jednak wydawał się nic a nic z groźnego spojrzenia sobie nie robić. Po prostu przechwycił lewitujący w powietrzu kieliszek, napił się spokojnie i bez pośpiechu wina, a gdy tylko postawiono przed nimi fantazyjne i pięknie pachnące dania, szkło ponownie trafiło w przestrzeń. Apolonia musiała przyznać; to drobne przedstawienie obserwowała z przyjemnością, nawet umyślnie nie zauważając – a może po prostu pozwoliła mu na ten niezbyt elegancki gest – oczka puszczonego w kierunku młodej kelnereczki o dekolcie niepozostawiającym czegokolwiek kwestii wyobraźni. Ale w końcu to były jego urodziny. Aktorka sięgnęła po sztućce.
Nagle jednak coś przerwało ich miłą, bezpospieszną sielankę. Czarodziej ściągnął brwi.
— Coś się stało? — zapytała, w gotowości będąc, by wołać po kelnerkę. Czy włos w zupie? Czy sztućce okazały się brudnymi? A może to niedokładnie wytarty talerz był prowodyrem frasunku?
— Polu — drgnęła, gdy tak ładnie powiedział to wcale nie należące do niej imię; przez następne kilka dni miała łamać sobie nad tym momentem głowę, przeklinać ciało, które tak okropnie zdradziło swą właścicielkę — czy ty zasugerowałaś, że jestem stary?
Uspokoiła się odrobinę, pokręciła z rozczarowaniem głową. Cmoknęła.
— Na miłości, i właśnie to wyłapałeś z przysłowia, jak gdybyś nie był świadom, że kończysz dzisiaj dziewięćdziesiąt dziewięć lat? Zresztą, nic w tym pejoratywnego, czyste stwierdzenie faktycznego stanu rzeczy. Przecież nie rozsypujesz się przede mną na pył, wręcz przeciwnie — zauważyła, brewkę podnosząc. Może puściła mu oczko. Ale tylko może. — Zawiodłeś mnie, panie Asparsa.
— A więc co, szanowna pani, powinienem był wyłapać, by jednak oczekiwań damy nie zawieść? Nie śmiałbym.
W brązowym oku błysnęło, mężczyzna nachylił się odrobinę nad stołem; na szczęście uważał na mankiety swej koszuli. Nie chcąc przybrudzić ich pomidorową zupą-krem, uniknął w ten sposób tragedii. Aktorka uśmiechnęła się lekko, zadarła brodę, pozwalając wybrzmieć niewypowiedzianemu, ciszy osiąść subtelnie na barkach. Sięgnęła po grzaniec, kubek zatańczył przy niepodkreślonych tego wieczoru jakąkolwiek szminką wargach. Nigdy na pytanie nie odpowiedziała.

Do powoli zamykającej się, bezimiennej (a może po prostu nikt już nie pamiętał jej nazwy?), a przede wszystkim jedynej karczmy w Tirie przybyli za pomocą telepiącego się wozu jednego z mieszkańców wsi, który szczęśliwie okazał się jechać w kierunku Gildii lub, ewentualnie i bardzo prawdopodobnie, został przekupiony odpowiednią sumą, ponownie wyłożoną oczywiście przez Apolonię. Szarpnęło mocno, stanęli pod budynkiem, jakże pomocny mężczyzna zerknął na nich niecierpliwie, chcąc się swych pasażerów czym prędzej jednak pozbyć.
Kobieta zakołysała się niebezpiecznie, jednak gładko, pomimo ciemnej, krępującej ruchy sukni oraz zrezygnowawszy z pomocy czarodzieja, którego dłoni może po prostu nie zauważyła, wyskoczyła z bryczki. Cały czas mocno ściskała zapakowany w ozdobny papier przedmiot, nie chcąc go przecież w tak głupi, niefortunny sposób zgubić; zbyt cennym był i zbyt wiele też przeżył, by w niefortunnym wypadku zniszczonym zostać przez koła rozklekotanego wozu.
Aktorka uśmiechnęła się szeroko i dumną będąc ze swojego akrobatycznego popisu, dygnęła teatralnie. Aherin pokręcił głową, ponownie proponując swe ramię. Tym razem je dostrzegła, tym razem bardzo chętnie z niego skorzystała. Wcześniej wypite wino w końcu znajomo ciążyło w klatce piersiowej, każda pomoc w postawieniu kolejnego kroku miała zostać docenioną.
— Kiedy zasłużę na swój prezent? — cudzy oddech połaskotał ucho wymykające się zza ciemnych włosów. Czarodziej swym spojrzeniem zahaczył o wspomniany przedmiot, teraz przyciskany do kobiecej klatki piersiowej. Kilka godzin wcześniej udawała jeszcze, że w ogóle owego nie posiada; teraz zbyt wiele alkoholu krążyło w krwiobiegu, by podejmować się prób odgrywania jakiegokolwiek, nędznego teatrzyku.
Parsknęła cichym śmiechem, chowając zawiniątko za swoimi plecami.
— Ach, a co to za podglądanie? — zapytała. Czółko zmarszczyła w oburzeniu, nie do końca wiadomym było, czy prawdziwym, czy może jednak ironicznym. — Aherinie, nie godzi się dżentelmenowi.
— Polu. — Drgnęła i ponownie tego wieczoru nie odpowiedziała.
Przepuścił ją w drzwiach, te kilka sekund póżniej trzasnęły za nimi.

Aktorka miała wrażenie, że chwila moment, a przykleją się do szynkwasu – nie wiedziała, czy ten kiedykolwiek przetarty był choć wilgotną, starą szmatą. Nie było to miejsce godne wręczania tak drogocennych przedmiotów, tak samo jak i niegodnym trunkiem do świętowania było, lekko ujmując, średniej jakości piwo czy jeszcze gorsza wódka w poszarzałym kieliszku. Innego jednak nie mieli, a przekazywanie prezentów, gdy na zewnątrz panował listopadowy chłód, wcale się Apolonii nie uśmiechało. W dodatku miała ochotę jeszcze się napić, nie wina, nie grzańca, a właśnie – wódki.
Odchrząknęła, poprawiając się na stołku i krzyżując swe nogi w kostkach. Zawiniątko jeszcze przez chwilę przyjemnie ciążyło w dłoniach, skórę jednak połaskotał już poznany przez nią chłód, swąd magii uderzył w nozdrza. I zniknęło, by zaraz pojawiło się przed czarodziejem. Spłoszone magiczną interwencją okiennice trzasnęły, nikt z gości karczmy, prócz siedzącej przy szynkwasie dwójki, tego nie zauważył. Znużeni byli bowiem alkoholem, a może pomylili to z kolejnym ekscesem północnicy z któregoś z pobliskich pól.
— Co ty mi tu przygotowałaś… — mruknął, bardziej do siebie niźli do niej. Kobieta uśmiechnęła się, nachyliła się w kierunku czarodzieja, nie chcąc, by jakiekolwiek z jego poczynań umknęło uważnym topazom; a to, mając na uwadze cienie, które na człowieczy wzrok kładł alkohol, było przecież tak bardzo prawdopodobne. Polik oparła o swą dłoń, kilka ciemnych loków opadło na twarz aktoreczki.
Wstążka rozwiązała się samoistnie, poleciała w powietrze, wylądowała na drewnianym blacie. Ozdobny papier poskładał się bardzo zgrabnie i porządnie, w schludnym akcie zaraz to dołączył do swojej poprzedniczki.
Kto wie, czy nie była to jedyna chwila, w której czarodziej ukazał się jej bez tego doskonale poznanego, wyrytego już w pamięć szelmowskiego uśmiechu. Ciemne tęczówki błysnęły, ale nie tak jak zawsze, nie kokieteryjnie, nie figlarnie. Aherin Emaen Asparsa spoglądał to raz na siedzącą tuż obok Apolonię, to raz na trzymaną w dłoniach książkę, prędko przerzucając jej strony. Ręcznie, wyjątkowo nie posługując się magią.
— Oryginał. I rękopis — uprzedziła jego jeszcze niewyartykułowane pytanie.
— Och — zawahał się przez chwilę, czarodziejskie czoło zmarszczyło się. — Będąc szczerym... Wydawało mi się, że spłonął — szepnął szczerze, obracając w dłoniach dzieło, o którym była mowa. Srebrne litery układające się w imię i nazwisko autora błysnęły w świetle świec. — Wszystkim się wydawało.
— Rękopisy czarodziejów nie rozsypują się na proch, więc tym bardziej dlaczego miałyby płonąć? — prychnęła, równie cichutko co on i poprawiła się odrobinę na stołku, orientując się nagle, że z niego zjeżdża. — Nie uczyli was tego na tym waszym, jakże wybitnym uniwersytecie?
Czarodziej opuścił lekko brwi. Westchnął w końcu, a Traktat o cząsteczkach nietrwałych magicznie oraz ciałach magoastralnych i ich wpływie na proces przenoszenia obiektów większych z załamaniem ciągłości istnienia na przykładzie większego obiektu architektonicznego autorstwa Emaena Von Sennheina przez chwilę unosił się nad niewytartym blatem, by ostatecznie jednak wylądować na aherinowych kolanach. Drewniany szynkwas niegodnym był jednak, nawet chwilowego, stykania się z tak ważnym dla każdego szanującego się czarodzieja dziełem.
— Dziękuję.
Apolonia skinęła głową, bo gest ten dla niej nie był przecież niczym wielkim. Z dzieła przecież nic by nie wyniosła, nie wykorzystałaby jego potencjału choć w promilu. Nie miała nawet możliwości unieść piórka za pomocą własnej, dosyć silnej w jej mniemaniu, woli, nie wspominając nawet o wielkim pałacu. Tekst więc marnowałoby się na jednej z półek z książkami w jej mieszkaniu, zbierając jedynie kurz.
Nie była ani swoim ojcem, ani swoją siostrą, ani żadnym ze swoich przodków, choć oni, jak mgliście pamiętała, interesowali się prędzej sztuką załamywania obrazu, psychomagią czy samą historią magii oraz jej etycznym aspektem, niźli emaenową telekinenzą.

— Polu, powiedz mi, jak ty to w ogóle zdobyłaś?
I po raz ostatni tej listopadowej nocy, po prostu nie odpowiedziała, pozwalając ciszy wybrzmieć w głowach, w przestrzeni, w jesiennym powietrzu. Czarodziej zaśmiał się miękko, pokręcił głową. W ciemnym oku może i coś błysnęło, kto wie, ewentualna iskra jednak zaginęła w nocnych ciemnościach; Apolonia i tak by jej nie wyłapała, wcześniej na chwilkę przymknąwszy powieki. Była zmęczona, alkohol nadal ciążył w ciele, a chłód zaczął powoli, ale niepostrzeżenie wsuwać się pod poły długiego, ciężkiego płaszcza, nie wspominając nawet o zimnie otulającym nagą szyję. Swój szalik musiała gdzieś zostawić; czy to w Grosiku, czy w bezimiennej karczmie.
— Wszystkiego najlepszego, Aherinie — szept zaginął w przestrzeni, porwanym będąc przez listopadowy wiatr; tak jak reszta cichych słówek, chichotów, liści szeleszczących pod coraz bardziej niewygodnymi obcasami.
W pewnym momencie chciała je zdjąć, pozbyć się i niedbale rzucić w jakieś mijane przez nich krzaki; bucików jej szkoda nie było, choć prawdopodobnie wzbudziłyby niemałą, miejscową sensację, kto wie, czy nie będąc wziętymi za dowód jakieś straszliwej zbrodni. Porwania niewinnej dziewicy przez leśne diabły, morderstwa nieznanej nikomu, bogatej panienki. Ach, ileż emocji by to wzbudziło, jakie tragiczne pieśni można by było na tym motywie napisać!
Pan Asparsa jednak, będąc doskonale wychowanym dżentelmenem, powstrzymał ją przed tym nierozważnym czynem, stwierdziwszy, że to bardzo głupi, prawdopodobnie podjudzany alkoholem pomysł pomysł. Westchnął ciężko. Przystanął, podał kobiecie książkę. Ta, zmarszczywszy brwi, otworzyła usta, przygotowała krtań, bo kto to słyszał, by tak po grubiańsku oddawać prezenty, zwłaszcza te urodzinowe. Rękopis jednak przechwyciła i ścisnęła mocno jego okładkę, czyniąc to oczywiście z rozczarowaniem i smutkiem chowającym się za topazami tęczówek. Prezent wydawał się jej przecież trafionym, przemyślanym i… Nie minęła chwila, a panna nagle została porwaną przez czyjeś silne dłonie. Apolonia – prawdopodobnie pierwszy raz od dawien dawna – pisnęła. Głośno, płosząc jakieś nocne stworzenie z pobliskich krzaków. Energii by wszczynać jakąkolwiek scysję jednak nagle zabrakło, bo pozycja okazała się całkiem przyjemną, zapewniała również ochronę przed listopadowym, nocnym wiatrem uderzającym w ich dwójkę z pobliskiego pola; kto wie, czy ten nie był powodowany tą przebrzydłą północnicą, nawet jeżeli północ wybiła dobre kilka godzin temu.
Głowa aktoreczki ostatecznie opadła bezwładnie na ramię czarodzieja, powieki ponownie przykryły oczy, a oddech w przejawie owczej łagodności połaskotał aherinową szyję. Uspokoiwszy się po tej gwałtownej i zupełnie niespodziewanej dla błędnika zmianie pozycji, zanuciła ciche dwieście lat – w końcu do stu było mu tak blisko.

[ wszystkiego najlepszego panie Asparsa  ;) ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz