środa, 24 listopada 2021

Od Tezeusza CD. Małgorzaty

― Ten, ten… i ten. Są idealne. Reszta może być.
Małgorzacie wyrok sędziowski wyraźnie do gustu nie przypadł. Sięgnęła po pióro, porwała w dłoń pierwszy lepszy, niepodpisany wciąż dokument, jaki się pod smukłe paluszki podwinął. Tezeusz naprędce przestudiował pismo z góry. Wyrok w sprawie osoby powszechnie znanego złodzieja Maksymiliana Kurtza. Szelmowski uśmieszek zniknął z ust prawie tak szybko i niespodziewanie, jak się na nich pojawił. Wicehrabia zamilkł, znieruchomiał, tak jakby nawet nieco zbladł. Niecodziennie mu było ze zmartwieniem na twarzy.
― I ten.
Przechylił głowę na bok, ujął w dłoń pismo i przyjrzał się mu uważnie. Nie tyle treści, bo tę znał przecież doskonale (szubienica), co samemu podpisowi. Fakt faktem, podrobionemu idealnie.
W milczeniu przeniósł wzrok na Małgorzatę; szarość agatu objęła butność i satysfakcję wymalowane na kobiecej twarzyczce, którym nawet on sam dziwić się nie potrafił; chociaż nieodpowiedzialne, całkowicie były zasadne. Pełen konsternacji, przygryzł policzek od środka. Zmarszczył sędziowskie czoło, uniósł sędziowską brew – niby to pytająco, niby powątpiewająco, sam w zasadzie nie wiedział niby jak, bo uczucia miał mieszane. W konsternacji, aprobacie, może odrobinie ulgi? Po prostu uniósł.
― Na szczęście dla pani, magister De Verley... ― wymruczał spokojnie, w równym rzędzie ułożył pismo z powrotem obok trzech poprzednich. Sięgnął po całą resztę, tych z kategorii może być, uporządkował, złożył ze sobą i dopiero wtedy, w idealnym stosiku, również ułożył na krawędzi drewnianego blatu; powolutku, bez pośpiechu, nigdzie się nie spiesząc, celowo trzymając jadowniczkę w chwili nieszkodliwego napięcia. Czyściej się na biurku zrobiło, od razu milej dla nieznoszącego bałaganu oka. ― Wniosek podtrzymuję. Ale żeby mi to było ostatni raz. ― orzekł w końcu, spoważniał nieco; odczytawszy zamiary Małgorzaty wyprostował się i odgarnął zagubione kosmyki włosów spod jedwabnego materiału szlafroka. ― Lepiej będzie, jeśli sprawami ważniejszymi, apelacjami i wyrokami nadal będę zajmował się tylko ja. Jest pewna granica ryzyka, na której przekroczenie nie możemy sobie, pozwolić, moja droga... ― wytłumaczył zaraz; jasno i zdecydowanie, ale łagodnie, grzecznie, miękko.
Wicehrabia nadal nie był nastroju nawet na najmniejsze zwady, ale w tej chwili udzielić Małgorzacie małej nauczki odpuścić sobie nie mógł. Bo ryzyko wciąż było, niezaprzeczalnie. I choć niewidzialne, choć niedostrzegalne na pierwszy rzut oka, to nie wolno było prawnikom o nim zapominać. Od tego zależały przecież ich kariery, od tylu lat skrupulatnie, cegiełka po cegiełce budowane.
― Zanim zaczniesz mnie strofować za brak pobudki o właściwej porze, powiedz chociaż, czy się wyspałeś.
Zaśmiał się – krótko i nisko, wywrócił oczami. Gdyby mógł, to i głową by jeszcze pokręcił, ale utrudniać czesania włosów Małgosi nie wypadało.
― O niewłaściwej porze, takie wykroczenie byłbym jeszcze w stanie wybaczyć. Ale nie obudzić mnie na kawę, póki jeszcze ciepła? Wpuścić tyle światła do mojego gabinetu? ― zbliżył do ust kubek o zawartości ostygniętego napoju. Wziął łyka i rozejrzał się po pomieszczeniu, krzywiąc się w wyrazie niezadowolenia, dezaprobaty, zniesmaczenia i nie wiadomo czego jeszcze. ― Powinienem rozkazać służącym przyszyć zasłony do tapety, żeby ci już nigdy taki pomysł do głowy nie wpadł, Małgorzato. ― ocenił krótko i zwięźle. Tezeusz bardzo lubił narzekać. Narzekanie musiało ze wzajemnością lubić wicehrabiego De Sauvignon, bo tak ładnie i naturalnie z jego ust wybrzmiewało.
Odłożył kubek na biurko, sięgnął po resztę dokumentów wymagających podpisania. Te również przewertował, zaczął dzielić na dwie osobne kupki – do podpisania przez siebie i możliwego podpisania przez Małgorzatę. Ważne, bardzo ważne, nieważne, mniej ważne, wyjątkowo nieważne. Poza narzekaniem, Tezeusz De Sauvignon wielbił także porządek, a sprawa akt wyjątkowo nie dawała mu w tym momencie spokoju. Porządek może ze specjalnie gorliwą wzajemnością sędziego nie wielbił, ale zdecydowanie mu pasował.
― Kiedy ostatni raz wyszedłeś na porządny spacer, Tezeuszu?
― Nie podoba mi się to pytanie, De Verley. ― mruknął, tym samym oczekiwanej odpowiedzi unikając. Nie to, że nie pamiętał, kiedy ostatni raz wybrał się na porządny spacer. Pamiętał. Ale to było tak dawno temu, że szkoda byłoby się przyznawać. Poza tym, raczej niespecjalnie mu to przeszkadzało.
― Mam nadzieję, że noc miałeś równie idealną co te cztery podpisy. Może w przerwie od pracy pofatygujesz się ze mną i pchełkami gdzieś dalej niż twój własny ogród?
Ujął drobne, spoczywające na jego pasie dłonie w swoje i leciutko odsunął od siebie, coby móc zwrócić się twarzą do ich właścicielki; wtedy pozwolił im wylądować z powrotem na swoim miejscu i również objął Małgorzatę w talii. Uśmiechnął się tajemniczo, troszkę filuternie.
― Och, oczywiście. ― odparł tylko na jedno z dwóch pytań, może po pierwsze, może jednak drugie; nie do końca określił, pozwolił Małgorzacie ocenić samej. Skazanie na niewiedzę było jednak dosyć krótkie i zdecydowanie odwracalne. Spojrzenie szarej tęczówki znów spoważniało. ― Nie ma czasu na przerwy od pracy, bal sam się nie zaplanuje. ― ocenił półszeptem, wyciągnął dłoń na wysokość głowy małgosinej i założył opadający na twarz złoty lok za ucho, opuszkami palców muskając rumiany policzek. ― Tak sobie pomyślałem, Małgosiu, że mogłabyś towarzyszyć mi na nim oficjalnie...

światowa maruda numer jeden

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz