poniedziałek, 29 listopada 2021

Od Sophie do Tezeusza

Pokój tonął w przyjemnym cieple kominka, tańczące w jego wnętrzu złociste płomienie oświetlały pomieszczenie miłym dla oka, kojącym ciepłem. Rozstawione tu i tam lampy rozpraszały resztki czającego się po kątach mroku, zupełnie przeganiając pamięć o tym, że za oknem była już przecież jesień, zaś słońce chowało się za horyzont o coraz bardziej abstrakcyjnie wczesnych porach. Deszcz siąpił melancholijnie, wybijał na parapecie ustawiczny, nudny rytm. Wygrywaną bez przekonania melodię ledwo było słychać zza grubej, zielonej zasłony.
Alchemiczka poprawiła się w wysokim fotelu, w zamyśleniu skrzyżowała kostki, wyciągając stopy nieco bliżej kominka. Wzrok kobiety nieco leniwie prześlizgiwał się po drobnym tekście gazety, jednak Sophie jakoś nie mogła zbyt mocno zainteresować się tematem - brak wiadomości na tematy naukowe trochę ją tu drażnił.
Gazety nadal stanowiły rzadkość, a cena sprawiała, że na regularny zakup mogły pozwolić sobie tylko osoby z wyższych sfer. Tezeusz nie miał najmniejszych problemów z tym, by kupić gazetę - dla wicehrabiego był to pewnie tylko nic nieznaczący wydatek, a mógł dzięki niemu dostać ogląd tego, co w trawie piszczało. Na razie jednak mężczyzna nie zamierzał korzystać z tych „dóbr luksusowych" - zajęty był kończeniem raportu dla Cervana.
Sophie podniosła wzrok znad gazety, uniosła się nieco, starając się w miarę oszacować, na jakim etapie swoich prac był Tezeusz. Sędzia siedział przy wygodnym biurku, w który zaopatrzono salon niewielkiego apartamentu, który wynajęli na czas misji w Phale - składał się on właśnie z przytulnego salonu oraz dwóch sypialni. Wyposażony we wszystko, co mogło być potrzebne ludziom nauki do pracy i niezbędnego wypoczynku, pozbawiony był niepotrzebnych ozdób i bibelotów, które potrafiły podbić cenę lokum do zbyt wysokich stawek. Kartka, po której zapamiętale mknęło pióro Tezeusza, była już w większej mierze pokryta równymi linijkami tekstu. Mężczyzna oderwał pióro, przebiegł wzrokiem treść, następnie złożył zamaszysty podpis i odłożył pióro do stojaka.
— Wyślę rano — powiedział, wstając i kierując się w stronę drugiego fotela przy kominku.
Sophie nie zarejestrowała momentu, w którym w dłoni sędziego znalazł się kieliszek z winem. Mężczyzna usiadł, na stoliku stała już butelka. Odezwał się:
— Coś ciekawego?
Sophie wzruszyła ramionami, przerzuciła stronę.
— W dzielnicy rzemieślniczej znaleziono kolczyk dawno zmarłej Cassandry Milbourne - była to jej ulubiona para, z którą się nie rozstawała i z którą została pochowana. Zarządzono odpieczętowanie katakumby, niestety nikt nie pomyślał, że kolczyk mogła w tym miejscu zgubić sama Milbourne, a nie hiena cmentarna. Całość na szczęście dobrze się skończyła, bo operację zaplanowano na samo południe, więc jak tylko nieumarła szlachcianka wyskoczyła z grobowca, słońce spopieliło ją zaraz za progiem.
— Hm, ciekawe, czy komuś przyjdzie do głowy przyjrzeć się tej sprawie bliżej — Tezeusz odstawił na moment kieliszek, złożył dłonie w kontemplacyjnym geście. — Milbourne'owie to wpływowi ludzie, każdy skandal, który zszarga ich imię, nie może być przypadkiem.
— Coś mi mówi, że próżne nadzieje.
— Jak zwykle. — Sędzia westchnął, przymknął oczy. — Coś jeszcze?
— Seria włamań do szlacheckich posiadłości. Chociaż ciężko to nazwać włamaniami - śladów brak, złodziej za każdym razem wchodzi jak po swoje, nawet psy na niego nie szczekają. Wszystko dokonuje się w nocy, nie ma praktycznie żadnych śladów, znikają pojedyncze, niewielkie dzieła sztuki bądź biżuteria. Interesującym jest, że kimkolwiek jest złodziej, lub cała szajka, zawsze wybiera za swój cel pokoje położone na wyższych piętrach.
— Straż nie ma żadnych poszlak. — Tezeusz bardziej stwierdził, niż zapytał.
Sophie przebiegła wzrokiem tekst, znalazła odpowiedni fragment.
Służby zapewniają, że dni złodzieja na wolności są już policzone - każdy, kto zajmuje się tak niecnym procederem powinien czuć już na swym karku oddech nadciągającego wymiaru sprawiedliwości.
— Bardzo poetycko. Zatrudnili w tej gazecie jakiegoś zdesperowanego pisarza?
Sophie zerknęła na nazwisko autora, ale nic jej nie mówiło. Czyli w sumie nie było to takie nieprawdopodobne. Z pisarstwa nie szło przecież wyżyć - Sophie miała w kręgach akademickich sporo znajomych i choć przytłaczającą większość stanowiły jednak umysły ścisłe, znalazło się tam też parę humanistycznych rodzynków. Niejeden miał ambicje zostać poczytnym pisarzem, jednak rynek wydawniczy rządził się własnymi prawami, dobra literatura nie zawsze była w cenie, a przebicie się do szerszego grona czytelników graniczyło z cudem, jeśli nie miało się na starcie jakiegoś wpływowego patrona. Nie było niczym dziwnym, by w obliczu takich faktów chwytać się też innych zajęć, chociażby pisania w gazecie.
— Nie zdziwiłabym się.
— Jeszcze coś interesującego?
— Hm, spójrzmy… Reprezentant Izby Niższej, Zachary Richmond, stara się przepchnąć ustawę regulującą płace polityków, uzależniającą je od średnich zarobków mieszkańca Phale. — Sophie westchnęła ciężko. — Jesteśmy o trzysta lat za wcześnie na takie reformy.
— A Richmond albo niedługo stanie się głównym uczestnikiem jakiegoś głośnego skandalu towarzyskiego, albo zniknie, i jego ciało wyłowią po paru dniach z rzeki. — Tezeusz ponownie sięgnął po kieliszek, zakołysał szkłem, złoty odblask zaigrał w głębi szkarłatu.
Mężczyzna nie zdążył jednak wypić chociaż łyka, bo oto rozległo się pukanie do drzwi - głośne, natarczywe, nieco niecierpliwe. Sędzia uniósł brew, wbił wzrok w drewno.
— O tej porze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz