czwartek, 11 listopada 2021

Od Serafina cd. Aherina

Od samego rana, od kiedy wypił swoją słusznie posłodzoną kawę, towarzyszyło mu bardzo nieprzyjemne wrażenie. Jakby o czymś zapomniał.
Serafin nie lubił o niczym zapominać, a jednak zdarzało mu się to nader często. Głównie przez jedną z klątw pierdolonego sfinksa. Zapominał czasem o datach i miejscach, rzadziej umykały mu całe wspomnienia. Najczęściej właśnie umykały mu rzeczy drobne, z pozoru niezbyt istotne, lub też w istocie istotnymi nie będące. Niemniej jednak, uczucie paskudne, niezwykle irytujące, psujące dobrze zapowiadający się dzień.
Oświecenie, mimo wielu prób odnalezienia właściwego toku myśli, nie nadeszło. Nie nadeszło w bibliotece, ani na spacerze z krokodylem. Nie nawiedziło go po obiedzie, nieobecne było również podczas przeglądania jakiejś niezbyt interesującej pozycji dotyczącej przełamywania uroków czwartego stopnia. No wziął i zapomniał.
― Ty pewnie też nic na ten temat nie wiesz ― zwrócił się do zalegającego pod biurkiem krokodyla. Ten zasyczał w odpowiedzi, błysnął złotym kłem, ale w niczym Serafinowi nie pomógł. Czarodziej westchnął ciężko, od niechcenia obrócił w palcach sztywne, czerwone pióro o złotej stalówce. Wypuścił je po chwili, a to zawisło w powietrzu, posłuszne jego woli. Kartka papieru z szelestem przesunęła się na sam środek biurka.
Serafin założył nogę na nogę, zakołysał leniwie stopą, zamyślił się na moment.
― Esencja wody, arenaria, kieł wampira ― pióro, dotąd swobodnie lewitujące w powietrzu, dopadło do kartki, zapełniając je pismem do bólu prostym, pozbawionym fantazyjnych udziwnień. ― Księżycowe drobiny, mandragora, spirytus. W zasadzie, podkreśl podwójnie ten spirytus, przyda się większa ilość. Na wypadek, gdyby ktoś znowu jednym haustem wychylił mieszankę pod zaklęcia ― książę od niechcenia przyjrzał się swoim szponom. Zmarszczył brwi, orientując się, że pióro z tematu składników na klątwy, zeszło na całkiem niepowiązany tor.
― Wykreśl dwa ostatnie ― mruknął, nawet nie zaszczycając kartki spojrzeniem. ― Tym zajmę się później.
Pióro posłusznie przekreśliło dwa samowolnie napisane zdania.
Obudziło go nieprzyjemne uczucie odrętwienia w lewym barku. Skrzywił się okropnie, poprawił na krześle, ale nie przyniosło to pożądanego poczucia ulgi. Westchnął, po raz kolejny tego dnia, ciężko i z pewnym zrezygnowaniem. Nie przypominał sobie, żeby zasnął na krześle, a tu proszę. Jednak krzesło.
W pokoju panowała kompletna ciemność, którą rozproszył przywołanym naprędce światełkiem. Ognik zawisł w powietrzu, oświetlił profil czarodzieja, nadał ciemnym oczom niepokojącej głębi. Złoty kolczyk zakołysał się, kiedy Serafin sięgnął po zapisany w połowie arkusz. Przeczytał naprędce poczynione notatki, dłuższą chwilę poświęcił dwóm wykreślonym zdaniom. I wtedy to do niego dotarło. To, o czym zapomniał, a co, jak się teraz wydawało, było jednak dość pilne.
Książę fuknął pod nosem, przekleństwo uleciało w noc.
Nie zastanawiając się nad aktualną - dość późną - godziną, wstał i opuścił swoje lokum. Na szczęście, jego aktualny cel znajdował się wcale nie tak daleko, śpieszyć się nie musiał. Być może wypadałoby się zastanowić nad słusznością odwiedzin w środku nocy, ale Serafin nie zwykł zastanawiać się nad tak nieistotnymi kwestiami, zbyt przyzwyczajony do natychmiastowej realizacji własnych kaprysów i zachcianek.
Złoty ognik zawisł przy właściwych drzwiach, książę spróbował je otworzyć bez pomocy magii. Nacisnął na klamkę, ta ugięła się posłusznie, ale nic z tego. Drzwi musiały być zablokowane od środka, być może skoblem, być może zaklęciem.
― Tego się nie spodziewałem ― mruknął zagadkowym tonem, szpony błysnęły słabo w świetle ognika i dotknęły drzwi. Zaklęcie rzucił, jak zwykle, w myślach, nie zadając sobie tyle trudu, by je wymówić. Skobel, będący w istocie jedyną blokadą dzielącą go od celu, wyleciał z impetem w powietrze, ze świstem przeciął pokój i wbił się w oparcie krzesła. Drzwi trzasnęły o ścianę, drewno zaprotestowało, potraktowane zbyt brutalnie. Serafin przekroczył próg pomieszczenia, złoty ognik oświetlił mu wnętrze. Bardzo dworskie wnętrze.
― O, nie śpisz, idealnie ― stwierdził w ramach powitania, gładkim gestem przymknął drzwi.
Wyrwany ze snu Aherin nie wyglądał jak najszczęśliwszy człowiek na świecie. Potarł twarz dłonią, przymrużył oczy, stopniowo przyzwyczajając oczy do światła.
― Wiesz, która jest godzina? ― spytał czarodziej. Serafin w tym czasie zdążył zasiąść wygodnie na krześle przy biurku i nawet wyrwać z jego oparcia wbity chwilę temu skobel. Mechanizm trafił na biurko, lewitujący ognik powiększył się, złotym światłem rozlał po pomieszczeniu, wydobywając z mroku stojącą pod ścianą zbroję, komodę i wysokie krzesła. W głębi pomieszczenia skryła się jeszcze szafa i lustro. To ostatnie przez chwilę zainteresowało księcia, nie utrzymało jednak jego uwagi na sobie zbyt długo.
― Szczerze mówiąc: nie. Nie zainteresowałem się tym przed wyjściem. Sądząc jednak po kolorze nieba i ogólnej ciemności, godzinę mamy późną, Aherinie ― książę nie zaszczycił go spojrzeniem, zbyt zajęty przyglądaniem się przedmiotom zalegającym na biurku. Wszystkie ułożone w karnym rządku, idealnie, równo. Zbyt równo, jak na jego gust. Serafin trącił szponem czysty arkusz papieru, przesuwając go o całe dwa centymetry w prawo, zburzył idealną kompozycję. Uśmiechnął się, zadowolony ze swojej niewielkiej ingerencji. A być może uśmiech spowodowany był ogólnym rozbawieniem z udzielonej magistrowi odpowiedzi? Kto wie.
― Tak czy inaczej, mamy sprawę do omówienia ― zawyrokował, spojrzał w końcu na Asparsę. Drugi czarodziej wciąż zalegał w łóżku, chociaż podniósł się na łokciach. Serafin z jawnym powątpieniem przyjrzał się baldachimowi, ale wyjątkowo nie skomentował. Przynajmniej na razie.
― Czy ta scena czegoś ci nie przypomina? ― mimo przytomnego spojrzenia, głos maga wciąż był lekko rozespany.
― Nie, a powinna? ― Serafin przechylił nieznacznie głowę, szczerze zainteresowany tematem, a przynajmniej bardzo dobrze to zainteresowanie udający.
― W podobny sposób, choć mniej destrukcyjny, ja odwiedziłem ciebie w tej twojej dziurze.
― Dziurze? Masz na myśli moją bardzo praktyczną kwaterę bez niepotrzebnych bibelotów i pierdół poustawianych w karnym rządku?
― Tak, dokładnie tę dziurę mam na myśli.
― Widać, że pobyt na Androuche zrobił z ciebie dworskie panisko. Takie za piątaka. ― Serafin machnął lekceważąco dłonią, dając wyraz temu, co sądzi na ten temat.
Aherin uśmiechnął się nieprzyjemnie, Serafin odpowiedział mu tym samym. Złote szpony zgrzytnęły.
― Posiadanie arystokratki-protektorki jest bardzo wygodne ― poradził protekcjonalnym tonem magister. ― Być może powinieneś sobie jakąś znaleźć.
― Żebym skończył jak ty? – Serafin prychnął, pokręcił głową. ― Nonsens. Zdecydowanie bardziej opłacalna jest znajomość z magiem na poziomie.
― Może masz jeszcze kogoś konkretnego na myśli?
Książę nie odpowiedział od razu. Podniósł się z zajmowanego krzesła, zbliżył się do wypolerowanej zbroi, która w tym momencie wydała mu się najbardziej interesującym przedmiotem w całym pomieszczeniu. Obejrzał ją, dotknął, przesunął palcami po zimnym metalu naramiennika. W końcu obejrzał się przez ramię w stronę magistra, uśmiechnął się. Tajemniczo.
― Kto wie, może bym miał. Ale imię zatarło mi się w pamięci ― odwrócił się, pozostawiając zbroję samą sobie, schował dłonie w rękawach szaty. ― A ta niedokładnie wypolerowana zbroja woła o pomstę do nieba.
Aherin zaśmiał się krótko, nisko.
― Przypomnę ci to, gdy następnym razem posądzisz mnie o sklerozę, albo starczą demencję. Te szpony także wołają, nawiasem mówiąc.
― Nie sądzę byś miał okazję przyjrzeć się moim szponom równie wnikliwie, co ja twojej zbroi. Dlatego pozwól, że twoją uwagę po prostu zignoruję ― książę przyjrzał się ponownie zalegającemu w łóżku czarodziejowi. Doszedł w końcu do niego pewien dość oczywisty fakt, który z początku umknął jego uwadze, bądź został celowo zignorowany.
― Pozwalam ― Aherin skinął głową, łaskawie udzielając swojego błogosławieństwa na celową ignorancję.
Serafin uśmiechnął się, ponownie uderzając w tajemnicze nuty. Spojrzeniem prześlizgnął się po odsłoniętych barkach czarodzieja, ładnie wyrzeźbionych ramionach, objął wzrokiem ogół sylwetki skrytej pod okryciem.
― Asparsa, czy ty oczekujesz, że ktoś ci dzisiaj wskoczy pod koc? ― rozbawienie wzięło górę nad próbą zachowania neutralnego tonu. ― Bo widzisz, jestem tutaj tylko ja i wyobraź sobie, że na pewno tego nie zrobię.
Magister wykrzywił wargi w parodii żalu, podłożył sobie rękę pod kark.
― Szkoda.
Książę, bez pytania o pozwolenie, przysiadł na skraju łóżka. Spojrzenie znów wróciło do barków, po chwili pomknęło jednak dalej, na pierś częściowo przesłoniętą grubym kocem. Złote szpony opuściły bezpieczną kryjówkę w rękawie szaty, ciepły metal zetknął się ze skórą czarodzieja. Serafin poprowadził dłoń od ramienia Aherina w bok, śladem obojczyka. Chwilę trzymał się linii wytyczonej przez kość, aż zbytnia prostota ruchu mu się znudziła. Szpony zsunęły się niżej, na pierś, pozostały tam na krótki moment, w którym książę ułowił spojrzenie magistra.
Puścił oko w jego stronę.
― Może gdybyś był młodszy.

czy umarłam? tak.
czy było warto? jak najbardziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz