piątek, 26 listopada 2021

Od Tezeusza CD. Calithy

— Toć ci od razu, Teziu, powiem, że jeżeli z ciebie dobry chłop się okaże i dusza nielicha, to z rodzinnych stron moich dam ci naleweczkę spróbować. Mucha nie siada.
Mimo uszu puścił zdrobnienie własnego imienia, które tak nienaturalnie i nieprzyjemnie w jego głowie wybrzmiało. Obojętność, chłodna i twarda niczym głaz, była odpowiedzią na wszystkie irytacje większe i mniejsze; ta, wbrew pozorom, była dosyć spora.
— A gdzież te twoje strony rodzinne, Calitho? — zainteresował się, a przynajmniej tak udał, że się zainteresował. Nie czysto z ciekawości – czysto po sędziowskiemu, jak na kogoś, kto z racji wykonywanego zawodu wiedzieć o ludziach dużo lubił; zwłaszcza tych, co bezkarnie śmiali się przestępstwa kradzieży tak bezwstydnych dopuszczać. Okazja na małe przeszpiegi nadarzyła się sama, pytanie na język nasuwało się odruchowo i Tezeusz nie byłby już sobą, tym samym panem muszę-wiedzieć-wszystko, gdyby nie skorzystał, pozwalając mu ze swoich ust wybrzmieć tak naturalnie, jakby ze swoją rozmówczynią znał się bardzo dobrze i właśnie zapytał o to, co jadła dzisiaj na śniadanie. — Chętnie posłucham o tym miejscu, jeśli zechcesz mi o nich, rzecz jasna, opowiedzieć.
Jedno było już pewne (poza tym oczywistym, że z zawziętą alkoholiczką miał właśnie do czynienia): Calitha o nieznanym nazwisku i pochodzeniu tutejsza nie była, choć tego po rysach twarzy już się poniekąd spodziewał. Ale to wciąż było dla niego za mało. Sędzia potrzebował więcej, więcej i więcej.
Z nieujawnioną satysfakcją zauważył, że na Calithę obojętność wyraźnie działała. A nie mówił, racji nie miał? Remedium na wszystko, lek uniwersalny, antidotum o mocy tak potężnej, że nie każdy będzie to w stanie docenić.
— Widzisz, psiusku, twój pan zdecydowanie nie umie w ludzi. Zaraz tak pytać damy o zawód czy ugrupowanie, ależ to politycznie niepoprawne!
— Cóż złego w pytaniach? W rozmowie, która stoi u podstaw każdej relacji międzyludzkiej? — zdziwił się, przekrzywił głowę na bok. — Czyżbyś nie słyszała, Calitho, że pytaniom dziwią się tylko ci, którym nie w smak udzielić na nich odpowiedzi?
— A w gildii jestem z krótka, nic dziwnego, że ledwie mnie pan kojarzy. James za to dużo o panu wspominał i nawet zaręczał, że nie jest pan skończonym chujem!
Uśmiechnął się delikatnie i to, o dziwo!, całkiem sympatycznie jak na otrzymaną pochwałę o stopniu pozytywności raczej wątpliwym. W zasadzie, wszystko jedno było Tezeuszowi, co miała nadawczyni na myśli. Jak dla niego, adresata w sensie, mogło i za całkiem osobliwy komplement robić. Zwłaszcza, jeśli sens słów – bo jakoś pozwolił sobie przypuścić, że ten osobiście nie ująłby tego tak sprytnie i wprost – faktycznie pochodził od Hopecrafta. Tezeusz sam sobie w myślach przyznać musiał, że on również wyjątkowo swojego gildyjnego kolegę historyka, z którym zmuszony był dzielić jeden, ciasny gabinet, również tolerował.
— Za nic jednak nie wspomniał, że jesteś, Teziu, fanem kobiecych dekoltów. Z łaski pańskiej, ale oczy mam wyżej.
— Ach tak? — udał zdziwienie, wcale jednak nie przykładając większych starań, żeby jego mały teatrzyk wyglądał w jakikolwiek sposób autentycznie. Usłużnie uniósł wzrok znad naszyjnika (naszyjnika, tak dokładnie) Calithy prosto na jej twarz; w szarej tęczówce coś zaiskrzyło wrednie, podle wręcz, bo oto Tezeusz oficjalnie poczuł zobowiązany postawione mu zarzuty w trybie natychmiastowym oddalić. Nikt przecież jaśniepanu wicehrabiemu De Sauvignon insynuował nic tutaj nie będzie. Były tylko jedne cycki w całej Iferii, którymi sędzia się interesował i jak na złość, akurat wtedy ich posiadaczki na terenie Kissan Viikset nie było. — Może to dlatego, że z Jamesem nie mieliśmy okazji jeszcze o damskich dekoltach porozmawiać? Obiecuję jednak tę małą zaległość przy najbliższej okazji nadrobić. — odgryzł się gładko, sięgnął po kufel z winem. Kilkakrotnie obrócił przedmiot między palcami, ale do ust nie zbliży. Zastanowił się intensywnie – takie malutkie zboczenie z racji prowadzonego biznesu – nad prymitywizmem nalewania wina do glinianego kufla, niby zwykłego piwska, zamiast do kieliszka. Z drugiej zaś strony… czy warto było na karczemne pospólstwo tyle szkła marnować?
Gestem dłoni idealnie wyćwiczonym, bo arystokrackim, skinął na karczmarza, niby na kogoś z własnej obsługi i we własnej rezydencji. Spojrzeniem mężczyzny nie obdarzył, to wciąż uparcie i przenikliwie utkwione miał w ciemnej tęczówce swojej rozmówczyni.
— Przynieście zimnej wódki, właścicielu. I dwa kieliszki. Nie będziemy tego obrzydlistwa, co go śmiecie nazywać winem, pić. — zarządził.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz