Wciągnęłam
ze świstem powietrze, zagryzłam wargi, byleby nie wydać z siebie
żadnego dźwięku; zapewne przeszedłby w tony zbyt wysokie, które od razu
zdradziłyby kotłujące się we mnie przerażenie - zamiast tego, w ustach
rozlał się metaliczny smak krwi. Popłynęło jej zapewne raptem kilka
kropel, ale miałam wrażenie, że zaraz zaleje cały mój podbródek, że
zaraz wszystko spłynie szkarłatem.
Jaką moc musi mieć demon, do którego drugi zwraca się panie?
Choć Boruta, przedziwna istota z rogami, kopytami i zębami jakby
stworzonymi do szarpania, przypominał koszmar senny, w jakiś sposób to
Azazel mnie najbardziej przerażał, nawet jeśli przybrał całkiem
humanoidalny kształt. A może byłam już po prostu tak wystraszona, że mój
mózg, osiągnąwszy swój limit, zwyczajnie zaprotestował, nie chciał
przyjąć kolejnej porcji lęku. Tak, to jest bardzo niekorzystna sytuacja, ale już więcej nie mogę, wybacz.
Więc
zaczął działać. Po raz kolejny wzięłam możliwie głęboki wdech,
wyprostowałam ramiona. Mięśnie, dotychczas spięte do granic możliwości,
zaprotestowały przeciwko przemieszczeniu, zaraz jednak poddały się mojej
woli. Spróbowałam ocenić sytuację: mój wzrok zogniskował się na
rapierze Boruty. Z cichutkim parsknięciem spróbowałam wyobrazić sobie
kogoś, kto śmiałby stanąć do pojedynku z taką istotą.
I
raz jeszcze parsknęłam, gdy uświadomiłam sobie, że może i owszem, jest
ktoś taki. Ale samą myśl o starciu fizycznym należało odłożyć teraz na
bok, skupić się na innych możliwościach - nasza największa szansa tkwiła
w słowach. W zdrowym rozsądku, w ogromnej wiedzy Nicka, w inteligencji
Sophie. Nie mogłam zostać z tyłu, musiałam działać.
—
Czy mnie wzywałeś, panie? — Boruta minimalnie skłonił głowę, koźle rogi
zaszurały o sufit z przykrym dla ucha chrobotem. W lepkich ciemnościach
skrywających zakamarki pomieszczenia nie mogłam dostrzec tego
dokładnie, ale byłam przekonana, że na deskach pozostały głębokie
wyżłobienia. Kolejny element u Verdamów, na którym pozostawił swój ślad.
—
Owszem — Azazel uniósł podbródek, w oczach błysnął lód. — Jak widzisz,
zebrało się pewne grono, które pragnie z tobą pomówić...
Boruta
spojrzał na nas. Oczy o poziomych źrenicach rozszerzyły się na parę
sekund, zogniskowane na mężczyźnie. Skoro go dojrzał, bez wątpienia
także poznał, a czar chroniący Nicka przez tyle lat prysnął na dobre,
roztrzaskał obraz dziecka, za którym mógł się dotychczas kryć. Palce
zakończone długimi szponami zatańczyły, jakby demon już wyobrażał sobie,
jak dopada mężczyznę, jak odbiera życie ostatniemu z potomków Verdamów.
—
Obawiam się, że tutaj oto zgromadzeni postanowili wystosować bardzo
poważne zarzuty. Mniemam, że będziesz w stanie wszystko wyjaśnić —
ciągnął Azazel.
—
Panie — demon dalej zwracał się wyłącznie do niego, ale przez chwilę
mogłam dostrzec, jak zerknął znowu na nas. Na Nicka. Z wyrazem oczu,
którego nie dało się pomylić z niczym innym: głodem. Tak patrzył wąż,
kiedy wypatrzył swoją ofiarę — cokolwiek mówią ci... ludzie, z pewnością
nie jest warte twej uwagi. Pozwól mi się z nimi rozmówić i nie trać
swego czasu.
—
A jednak tu jestem — warknął. — Bo sprawuję pieczę nad kontraktem, jak
zapewne pamiętasz. Liczę zatem, że wszelkie wątpliwości zdołasz wyjaśnić
głównym zainteresowanym. I mnie, rzecz jasna.
Na
chwilę zapadła cisza. Z gardła Boruty wydobyło się gniewne charczenie.
Zwrócił wreszcie na nas spojrzenie na dłużej niż kilka sekund - ale
uwagę poświęcał przede wszystkim Nickowi.
—
Jak te dzieci szybko dorastają — długi, spiczasty język przejechał po
wargach. — Dałbym słowo, chłopcze, że rano byłeś jeszcze
niedorostkiem...
—
Twojemu słowu nie można wierzyć — chłód spojrzenia rzeczonego
niedorostka niemal równał się temu w oczach Azazela. Mimo że stał
naprzeciw największej zmory rodu, głowę miał uniesioną wysoko. W tej
chwili nie dało się go wziąć za nikogo innego niż arystokratę. Nieważny
był brud czy otoczenie: całą sobą wydzielał tę specyficzną, dumną aurę. —
Złamałeś postanowienia kontraktu. Zabiłeś moją rodzinę.
—
Niedobrze jest rzucać oskarżeniami na prawo i lewo, chłopcze — zmrużył
oczy, pochylił głowę, ostre rogi zdawały się być wycelowane prosto w
Nicka. — Zwłaszcza kiedy masz do czynienia z demonem. Gdybyś został tam
daleko, gdziekolwiek się schroniłeś, zapewne żyłbyś jeszcze trochę.
Stara piwnica... pozwolę sobie stwierdzić, że to niezbyt wdzięczne
miejsce do zakończenia ziemskiej wędrówki, nawet tej najbardziej
parszywej.
—
Nie zginie — odezwałam się wreszcie. Początkowo zdziwiłam się, że wargi
w ogóle zdołały się poruszyć, ale nim zdążyłam dobrze całość
przemyśleć, słowa już zdążyły z nich wypłynąć. — To ty złamałeś
postanowienia kontraktu.
—
Ach... — kopyta zastukały o posadzkę, wybiły na kamieniach szybki,
jakby rozbawiony rytm. Czerwony jedwab zamiótł podłogę, złote
obramowanie zdawało się pochłaniać cały blask płynący ze świec. — Widzę,
że wziąłeś ze sobą niańki. Czyżbyś liczył, młodzieńcze, na przewagę
liczebną? A może chcesz przehandlować ich życia w zamian za swoje?
— Nie cenię życia tak nisko, jak ty.
—
Zdajesz się być bardzo niechętny do wyjaśnienia sytuacji — hardy głos
Sophie zdawał się docierać nawet do najdalszych zakątków pomieszczenia. —
Czyżby demon mógł mieć coś na sumieniu?
—
Moi drodzy — Azazel zatoczył ręką szeroki łuk, na ustach rozlał się
obłudny, paskudny uśmiech — dość już chyba tych wstępnych grzeczności. Z
pewnością niektórzy mają sobie wiele do powiedzenia po tych wszystkich
latach — spojrzał kolejno na Borutę i Nicka — niemniej, powiadają, że
życie iskrą lub chwilką. Byłbym zobowiązany, gdybyście zatem byli
łaskawi przejść do konkretów. Będę w tej sprawie sędzią i rozstrzygnę,
która ze stron ma rację.
— Nie będziesz aby stronniczy? — uniosłam brew.
— Nie zwracaj się w taki sposób do pana Azazela! — syknął Boruta, drugi demon uniósł jednak dłoń.
— Rozumiem, że demony nie cieszą się najlepszą opinią — odparł sucho. — Ale stosujemy się do naszego prawa. Jeśli udowodnicie winę mojego podwładnego, poniesie konsekwencje.
Sposób
zaakcentowania zdania nie pozostawiał wątpliwości, że szczerze w to
wątpi. Nie był zachwycony, gdy zapoznał się z kontraktem, ale bez
wątpienia zakładał, że uda się obronić rację Boruty.
—
Zobowiązał się nie krzywdzić mojego rodu. Z chwilą, gdy to zrobi,
kontrakt miał ulec zerwaniu — przypomniał Nick, nie pozwalając nikomu
innemu wejść sobie w słowo. — I nie ma prawa dalej nawiedzać rodziny.
Zamordował wszystkich, a także ludzi z wioski. Przez lata polował na
mnie. Trudno o wyraźniejszy dowód.
—
Według kontraktu mam otrzymywać ofiary ze zwierząt zarówno za sam
kontrakt, jak i za przysługi. I pobierać odsetki, jeśli nie otrzymam
odpowiednio szybko zapłaty — odparł gładko. — Ludzie lubią się wznosić
ponad świata krawędzie i zapominają, jak bolesne mogą być upadki.
Biologia zaprzecza, byście byli czymś ponad to. Stwierdził to jeden z
twoich dziadów, Nicolasie. Swoją drogą, twój imiennik, o ile dobrze
pamiętam — wysiliłam pamięć. Spróbowałam przywołać obraz kart kroniki,
którą przeglądałyśmy z Sophie na samym początku pobytu w Ravenglen i
przypomniałam sobie, że jedną z pierwszych zmarłych przedwcześnie osób
był właśnie mężczyzna o tym imieniu: Nicolas Johan Verdam. — Ambitny był
z niego człek, niemal jak z Theodorusa, i sam zaoferował mi, bym
przyjął ofiarę z jednego ze swoich wrogów politycznych. Stawka była
przecież wielka, miał szansę zostać jednym z doradców króla, chciał mnie
zatem odpowiednio wynagrodzić. Musiałem się do tego zadania bardzo
wysilić, by wszystko przebiegło pomyślnie. To były lata, kiedy wasz ród
miał szansę wejść na sam szczyt, i niektórym bardzo zależało na tym, by
upewnić się, że im pomogę. Co, rzecz jasna, zamierzałem zrobić...
nawiązań do Fausta i Dziadów ciąg dalszy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz