niedziela, 28 listopada 2021

Od Antaresa cd. Lei

I tak oto padło magiczne słowo.
Gdy Antares był ledwie pacholęciem, sir Roderyk uczył go czytać i pisać, za kanwę biorąc sobie baśnie - mały Antares z trudem, sylaba po sylabie, przebijał się przez prosty tekst opowiastek dla dzieci, gdzie dobro zawsze zwyciężało, a czyste serce wygrywało z silnym ramieniem i bystrym umysłem. Tam trzy słowa miały największą magiczną moc - „proszę", „dziękuję", „przepraszam". I to ostatnie właśnie padło.
Szczere, wypowiedziane z głębi złamanego serca, niosło z sobą moc zdolną skruszyć to, czego nie dokonałby żaden miecz lub inna magia. I choć Antares nigdy nie starał się nabyć żadnych umiejętności właściwych dla czarodzieja, on również poczuł, jak coś w powietrzu pęka, zmienia się i puszcza.
Jesper westchnął, zamknął oczy. A następnie zaczęła otaczać go dziwna, przejrzysta mgła. Mieniła się nienazwanym kolorem, skrzyła w blasku słońca, zasłaniała masywną sylwetkę niedźwiedzia. Adam cofnął się pół kroku, zaskoczony, nie odrywał wzroku od mgły. Krótkie „Jesper!" wyrwało się z piersi Lily, ale kobieta nie podbiegła. Instynktownie czuła, że cokolwiek się działo, było dobre i powinno zadziać się do końca.
Tymczasem zaś mgła się kotłowała, blade pasma zwijały, tańczyły, drżały. Coraz niżej, coraz ciaśniej, splatały się wokół rozmytej w tajemniczym oparze sylwetki. Ta już nie przypominała niedźwiedzia, olbrzymi cień zmalał, skurczył się i opadł. Antares zerknął w bok, Lea westchnęła cicho, nie odrywając wzroku od widoku przed sobą.
I tak, jak nagle wszystko się zaczęło, tak nagle się skończyło. Wśród pogniecionych mocarnymi łapami paproci siedział człowiek - brudny, zarośnięty, w poszarpanym odzieniu, z zapadniętą twarzą, zapuszczonymi włosami i podartymi butami.
— Jesper!
Teraz nic nie mogło już powstrzymać Lily. Przypadła do ukochanego, na oślep objęła jego ramiona, głowę. I rozpłakała się - wraz ze łzami popłynęły żal, rozpacz, strach i ulga. Bo oto Jesper w końcu był przed nią w swojej ludzkiej postaci i nie miało znaczenia, że ręce miał całe w błocie, a mydło widział ostatnio ponad miesiąc temu. Jesper zaś objął mocno Lily, zacisnął swoje zupełnie ludzkie dłonie na fałdach jej koszuli. Przez moment milczał, a potem również się rozpłakał, wylewając z serca powódź wypełniających je emocji.
— Chodź, dajmy im chwilę — powiedział Antares, wskazawszy głową w kierunku lasu.
Lea skinęła, oboje przeszli kawałek, dając całej trójce nieco prywatności. Burmistrz został w połowie drogi między gildyjczykami, a miejscem, gdzie siedział ledwie co zmieniony z powrotem w człowieka niedźwiedź.
— Aż nie mogę uwierzyć, że to naprawdę się udało — powiedziała Lea, instynktownie mnąc w dłoni połę płaszcza. — To znaczy, nie wątpiłam w twoje słowa, tylko po prostu… — Wskazała dłonią w stronę, z której przyszli, pokręciła głową.
„Jak my się za coś bierzemy, to zawsze się udaje." Mag prychnął, pewny siebie. „Najwyżej ty zbierasz lekki wpierdol, ale na koniec dnia - jest ogarnięte."
— Wydaje się nierealne, kiedy wszystko ma nagle swoje zakończenie — odpowiedział Antares, po chwili westchnął, skrzyżował ramiona na piersi. — Przynajmniej dla nas to już właściwie koniec.
Lea zacisnęła usta, na moment przez jej twarz przebiegł wyraz niepokoju.
— Jak myślisz, co czeka Adama?
Rycerz milczał przez chwilę, zastanawiał się.
— Trudno powiedzieć. Jego wina jest… naprawdę wielka.
„Są solidne bęcki już za samą czarną magię bez licencji. A że jeszcze w międzyczasie zginęli ludzie, to już w ogóle…"
— Sądzę jednak, że kara, jakkolwiek surowa, nie będzie w jego oczach niesprawiedliwa — zakończył, nie będąc pewnym, czy sens jego słów dotarł do Lei. Niepotrzebnie się tym martwił, dziewczyna bez problemu go zrozumiała, skinęła głową.
— Martwię się też o Jespera.
Przecież miał na rękach krew innych ludzi. Jednak żadne z nich nie wypowiedziało tych słów na głos.
— Pozostaje nam mieć nadzieję, że cokolwiek się stanie, każde z nich odnajdzie w końcu spokój ducha.


Wspomnienie powrotu z lasu rozmyło się w pamięci Antaresa - mężczyzna miał wrażenie, że od momentu, gdy Jesper odzyskał swoją formę, do czasu, kiedy całą grupą wrócili z powrotem do Taewen, minęło coś pomiędzy minutą a całym miesiącem. Wydawało się nierealne, że słońce co prawda minęło już zenit, ale był to wciąż ten sam dzień, który rozpoczęli od wkroczenia do pracowni Adama.
Tak, jak Antares się spodziewał - obaj mężczyźni zostali odprowadzeni do aresztu. Lily próbowała dyskutować, bronić swego narzeczonego, zaś burmistrz uspokajał ją, starał się wytłumaczyć, że tak trzeba. Sam Jesper zdawał się z pokorą akceptować swój los, a jego głos - zachrypnięty od tak długiego nieużywania - był jedynym, co trafiało do rozżalonej Lily.
To, co miało miejsce w lesie, zdawało się niczym wyjęte z baśni. Zaś gdy tylko przyszło postawić stopę w Taewen, rzeczywistość natychmiast zaatakowała. Rozdzielili się - Adam, Jesper oraz Lily zniknęli w trzewiach aresztu, zaś burmistrz poprosił Leę i Antaresa by spisali swe zeznania.
— Zeznania? — Po głosie było słychać, że dla Lei całość wydawała się wręcz abstrakcyjna.
Podobnie czuł i Antares, a konieczność przywołania wydarzeń, które miały miejsce ledwie poprzedniego dnia, wydawała się wysiłkiem ponad miarę. To nie był pierwszy raz, gdy rycerz musiał pisemnie poświadczyć coś swym słowem, ale w tym jednym momencie konieczność urzędowego spisania historii Jespera, Lily i Adama wydawała się tak bardzo nie na miejscu.
Ja, niżej podpisany sir Antares, mocą rycerskiego słowa poświadczam, że według mej najlepszej wiedzy, spisałem wydarzenia według tego, jak miały miejsce, zaś w słowach mych nie ma nieprawdy."
Zakończył podpisem, wycisnął swoją pieczęć - dumnego, zastygłego w heraldycznej pozie gryfa - i oddał długi zwój urzędnikowi. Lea postąpiła podobnie. I gdy opuszczali mury aresztu - słońce chyliło się już ku zachodowi.


Do karczmy wracali w milczeniu, wciąż trawiąc wydarzenia tego dnia i obracając w myślach to, co miało nadejść.
— Moglibyśmy już jutro ruszać — zaczął rycerz, zerkając na Leę, jednak w jego głosie brzmiało ni to pytanie, ni to zawahanie.
Lea zerknęła na niego, w jej spojrzeniu błysnęło zrozumienie.
— Jak tylko się jeszcze z nimi pożegnamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz