Przebierałam
palcami, wciąż czując między opuszkami dotyk pióra, którym spisałam
swoje zeznania - historię, w którą zapewne bym nie uwierzyła, gdybym nie
była jej bezpośrednim uczestnikiem i obserwatorem. Jeszcze bardziej
abstrakcyjnym pomysłem był dla mnie fakt, że całość należało spisać w
zdaniach możliwie beznamiętnych, oddających tylko twarde fakty, jakby
choć ułamek tej historii można było oddać w suchych, urzędniczych
zdaniach, nastawionych na ciąg chronologiczny. Ręka Antaresa, dużo
bardziej doświadczonego w tych procedurach, sprawnie kreśliła kolejne
zdania, sunąc wzdłuż kartki. Sama też oddałam swój podpis, nawet jeśli
na złożone zdania spojrzałam na koniec krytycznie, nie do końca
przekonana co do słuszności takiego postępowania. Przy tym nie chciałam
też dokładać burmistrzowi ani grama zmartwień więcej, gdybym odmówiła,
sprawa z pewnością musiałaby przejść przez jego ręce.
Zastanawiałam
się, czy przed Lily, Jesperem i Adamem postawiono podobne zadanie - acz
miałam nadzieję, że zostało im to oszczędzone, przynajmniej póki co.
Doprawdy trudno było mi sobie wyobrazić, że para, która po miesiącu
rozłąki wreszcie się odnalazła, znów została rozdzielona, w dodatku z
powodów potrzebnych tylko z punktu widzenia prawa.
— Nie był sobą, na pewno wezmą to pod uwagę — argumentował burmistrz.
Jak zapewnił, była to tylko formalność. Aż formalność. Nawet nie chciałam próbować wyobrażać sobie, jak zareagowałaby Miśka, gdyby tu była.
Niemniej,
tęskniłam już za gildią. Sprawa została rozwiązana, z czysto
praktycznego punktu widzenia mogliśmy wyruszać skoro świt, wciąż jednak
zostały rzeczy, które zrobić musieliśmy już nie po prostu jako
gildyjczycy, ale Antares i Lea. Nie mogliśmy tak po prostu odjechać bez
słowa, w to nie wątpiłam, podobnie jak w to, że rycerz czuje podobnie.
Kolejny
dzień nadszedł szybko - choć poprzedni obfitował w mnóstwo emocji i
wyzwań, jak każdy inny poddał się naturalnemu cyklowi, i księżyc bez
żadnych trudności wpłynął na nieboskłon, zastępując słońce. Z okna
pokoju w karczmie długo obserwowałam jego mleczną tarczę, leniwą
wędrówkę wzdłuż swojego toru. Analizowałam kolejne sceny sprzed raptem
kilku godzin, ramiona ściśle oplatały kolana, polik coraz ściślej
przylegał do wierzchu dłoni, nim zdecydowałam się wreszcie wrócić do
łóżka. Ale nawet gdy zniknęłam pod warstwą grubej pierzyny, sen nie
chciał przyjść od razu, nie ukoił zmęczonego ciała. W końcu jednak
zlitował się i gdy otworzyłam znów oczy, pokój zdążył skąpać się w
blasku już niekoniecznie pierwszych promieni. Pora była wciąż wczesna,
niemniej gdy zeszłam do kuchni, Antares już tam był, zajmując miejsce
przy jednej z ław. Wślizgnęłam się cicho na tę naprzeciwko, pozwoliłam
sobie jeszcze na ostatnie krótkie ziewnięcie, razem z którym wypuściłam z
organizmu ostatnie ślady niedospania.
—
Dzień dobry — skinęłam głową, rozejrzałam się po stosunkowo pustym
pomieszczeniu. Większość miejsc była wolna, ale pierwsi goście zaczynali
już się schodzić, zwabieni nęcącym zapachem boczku dobiegającym zza
uchylonych drzwi kuchennych. — Długo już tu jesteś?
— Dopiero przyszedłem.
Chwila
ciszy. Ciemnowłosa dziewczyna przyszła zapytać, na co mamy ochotę -
polecała szczególnie jajecznicę z bekonem, dla Antaresa obiecała
przynieść także talerz kanapek. Krótko później jadalnię wypełnił szczęk
sztućców, gwar rozmów ludzi szykujących się na nowy dzień. Życie w
Taewen musiało przecież biec swoim ustalonym rytmem, niemniej nie mogłam
powstrzymać się od zastanawiania, czy ktoś spośród tu obecnych zdaje
sobie sprawę, co takiego miało wczoraj miejsce. I, co za tym idzie,
myślami odbiegłam w stronę tamtej trójki - jak im minęła noc?
—
Pójdziemy do nich od razu — mężczyzna spojrzał na mnie zza talerza,
któremu jeszcze krótką chwilę temu przysługiwało określenie "kopiasty",
teraz poniewierała się po nim ostatnia pajda.
—
Pozwolą nam? — zmarszczyłam brwi, niemrawo obróciłam kubek kompotu.
Adama i Jespera odprowadzono do aresztu, a Lily oczywiście nie chciała
odstąpić narzeczonego nawet na krok. Nie byłam przekonana, czy mieliśmy
tam wstęp.
— Myślę, że nie będzie żadnego problemu. Zwłaszcza z Lily — zapewnił.
Odetchnęłam z ulgą, z lekkim sercem mogłam dokończyć śniadanie. Przecież nie miałam żadnego powodu, by nie wierzyć jego słowom.
Jak
można było się spodziewać, Lily została z Jesperem, Adam przeniesiony
został gdzie indziej - ciążyły na nim dużo poważniejsze zarzuty, w całym
areszcie dało się wyczuć napiętą atmosferę. Taewen nie było przecież
dużym miastem, pracowali tam w większości ludzie, którzy znali całą
trójkę przynajmniej z widzenia, skoro więc cała sprawa wyszła na światło
dzienne, do sprawcy podchodzili nie tylko w sposób urzędowy, ale
osobisty.
—
Jesper, miło mi — podał nam rękę, gdy tylko zostaliśmy do nich
odprowadzeni. — Cieszę się, że wreszcie możemy się sobie przedstawić,
jak należy. Dziękuję ze wszystko.
Czuł
się lepiej - umyty i ogolony, dostał też świeże ubranie, wciąż miał
jednak poszarzałą skórę i zapadnięte oczy. Niewiele mówił, oddech miał
miarowy, ale ciężki, siedział na pryczy, ściskając dłoń Lily. Kobieta
też wyglądała na zmęczoną, ale szczęśliwą - choć nie odrywała oczu od
ukochanego, gdy tylko weszliśmy do tymczasowego miejsca pobytu Jespera,
wstała i kolejno nas uściskała.
—
Jeszcze dzisiaj będzie mógł wyjść — opowiadała. — Pan John mówi, że
wyjaśnienie całej sprawy może zająć jeszcze wiele tygodni, ale nie
powinniśmy się martwić.
— Teraz najważniejsze, żeby Jesper odpoczął i nabrał sił.
— Czuję się już lepiej — z głębi pokoju popłynął nieco chrapliwy, acz przyjemny dla ucha głos. — Zjadłem.
Uśmiechnęłam
się, to samo zrobiła Lily, nie dało się jednak nie zauważyć, że grymas
ten podszyty był pewnym smutkiem, zmartwieniem - fakt, że odzyskał
ludzką postać, nie kończył jeszcze całej sprawy, zapewne miną miesiące
lub lata, nim będzie można ją odłożyć do katalogu wspomnień. Burmistrz
zapewnił jednak, że szczerze wątpi, by postawiono Jesperowi zarzuty,
martwił się bardziej o Adama. Bo gdy patrzyło się na tę dwójkę,
obojętnie jak zmęczoną, dało się od razu stwierdzić, że razem poradzą
sobie ze wszystkim.
—
Rozmawiałam z Adamem — zaczęła kobieta. Zacisnęła nieco mocniej palce
na dłoni narzeczonego. — Przeprosiliśmy się. Chyba... chyba mu
wybaczyłam. Najważniejsze, że Jesper żyje.
—
Z nim od zawsze był taki problem, że za dużo w sobie dusił. Siedział
potem cały dzień z nosem w książkach, jakby miały go oderwać od całego
bożego świata.
Aż w końcu okazało się, że od pewnych rzeczy nie ma ucieczki.
—
Prosił, bym przeprosiła gildyjczyków, że jednak nie pomógł z bandażami —
skinęła w naszą stronę, zamrugała gwałtownie powiekami. Wyglądało na
to, że odbyli naprawdę długą rozmowę. — Nie wiem, co byśmy bez was
zrobili.
— Cieszę się, że mogliśmy pomóc — stwierdziłam.
— To nasz obowiązek — dodał rycerz. — Jeśli możemy coś dla was zrobić, powiedzcie.
— Nie, nie. Wyruszacie jeszcze dzisiaj?
— Wszystko na to wskazuje.
—
Odwiedźcie nas jeszcze kiedyś. Tylko może w nieco spokojniejszym
okresie, naprawdę nie zawsze tyle krzyczę — powieki na chwilę opadły,
przysłoniły błękitne tęczówki Lily.
— Różnie bywa — kąciki warg Jespera zadrgały. — Ale dziękuję. Nie zapomnimy tego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz