Gdyby
ktoś mnie o to zapytał, nawet po latach, przysięgłabym, że to jedno
słowo podchwyciło każde drzewo w okolicy. Opowiedziałabym, jak głoski
przeskakiwały prędko między liśćmi, jak niosły się przez knieje,
układając się w ten ciąg zarówno tak prosty, jak i niezwykły. Rudy ogon
wiewiórki, zainteresowanej dotąd szyszką, teraz mignął i zniknął za
dębem, gdy pobiegła przekazać całej leśnej społeczności rewelację, która
wydarzyła się przed chwilą. Przed momentem wszystko wstrzymało oddech, a
teraz wypuściło go z wyraźną ulgą.
Przecież
to nie było mniej prawdopodobne niż to, co właśnie rzekł Jesper. Cuda
się na tym świecie istotnie zdarzają, i jeśli miałam wobec tego
jakiekolwiek wątpliwości, w tej chwili rozwiały się bez śladu. Mogłam
tylko kątem oka złowić wzrok Antaresa, uśmiechnąć się nadzwyczaj
szeroko, nim musiałam ponownie odwrócić głowę, zamrugać gwałtownie
powiekami, odganiając nieproszoną wilgoć wzbierającą się w oczach. To,
co zrobił przed chwilą, było przecież niesamowite.
—
Wybaczasz? — warknął Adam. Zdawał się być w równym stopniu zszokowany,
co zirytowany. — Jesper, ja chciałem cię zabić! Nie możesz tak zrobić,
nie możesz teraz grać bohatera. Chciałem mieć Lily dla siebie! Byłem
gotowy zrobić najgorsze świństwa, byleby tylko cię nie było. Jeśli mnie
teraz zabijesz, nikt nie będzie mieć do ciebie pretensji.
Ale
niedźwiedź opadł z powrotem na cztery łapy. Blask karmazynowych ślepi
nieco przygasł, stracił tę gniewną iskrę, która jeszcze przed chwilą
mogła wzniecić pożar. Nie powtórzył znów swoich słów, stał tylko i
wpatrywał się w przyjaciela, którego ciało stanowiło raptem ułamek jego
postaci. Gdyby tylko zechciał, zmiótłby go niedbałym machnięciem łapy.
Bez trudu przegryzłby go na pół ostrymi jak brzytwa szczękami, zanim
zdążylibyśmy zareagować. I uświadomiłam sobie, że tego właśnie chciał
Adam - boleśnie świadomy własnej porażki, rozsypania w pył wszystkich
swoich planów, przekreślenia starannie budowanej przyszłości jako
zielarza w Taewen, zaprzepaszczenia zaufania, którym się cieszył wśród
mieszkańców, sympatii Lily i Jespera. Nie był gotowy wziąć na swoje
barki ciężaru decyzji, którą sam podjął, nie chciał iść dalej tą ścieżką
i szukał kogoś, kto go z niej zepchnie na dobre.
Kobieta
również milczała. Po jej wyrazie twarzy nie mogłam odgadnąć, co myśli o
decyzji narzeczonego - wpatrywała się gdzieś w bok, ale zaciśnięte w
pięść dłonie rozluźniły się wreszcie i swobodnie opadły wzdłuż smukłej
sylwetki. I ona również się uśmiechnęła, choć blado. Z pewnością uraza
dalej tkwiła w jej sercu, ale już go nie zatruwała.
—
I co ja mam z nim zrobić? — westchnęła. Powtórzyłam gest, który
niedawno wykonała wobec mnie: pogładziłam lekko jej dłoń, zachęciłam
skinieniem głowy.
— Myślę, że sama to wiesz najlepiej.
Odrzuciła
głowę do tyłu, płowy warkocz zamigotał w promieniach słońca. Otarła
zaczerwienione oczy energicznym ruchem ręki, jakby chciała przywołać się
do porządku.
— Nie umiem mu wybaczyć. W porównaniu do Jespera zachowuję się jak wiedźma. U burmistrza rozszarpałabym Adama, gdyby was tam nie było.
Zerknęłam na kobietę. Nawet jeśli Lily była drobniejsza od zielarza, nie wątpiłam, że byłaby zdolna to zrobić.
—
Ludzie są w stanie zrobić wiele pod wpływem uczuć, zwłaszcza miłości —
zaczęłam powoli. — I często potem żałują tego, co zrobili. Nie jesteś
wiedźmą. Tak jak potworem nie jest Jesper... ani Adam. W żadnym tego
słowa znaczeniu.
Przez
chwilę sądziłam, że podniesie sprzeciw - ale potaknęła tylko z
rezygnacją, wierzchem dłoni znów otarła twarz. Wróciła do ukochanego,
choć tym razem zwróciła twarz w stronę Adama.
—
Nie zrzucaj na niego odpowiedzialności za to, co zrobiłeś — urwała na
chwilę, dała mu czas, by przetrawił jej słowa. — Jeśli uważasz, że
kiedykolwiek byliście przyjaciółmi, zrób choć raz to, co należy.
Burmistrz
został z tyłu. Dopiero po dłuższej chwili przeszedł parę kroków do
przodu, ale znów musiał przysiąść, wziąć kilka głębokich wdechów,
uspokajająco uniósł jednak dłoń, by zasygnalizować, że nic mu nie jest.
—
Wydoroślał — westchnął tylko. — Nigdy by nie skrzywdził słabszego, ale
jak byli dzieciakami, to często łatwo tracił nerwy i wdawał się w bójki.
I to głównie Adam przemawiał mu do rozumu, nawet jeśli i jemu mogło się
oberwać.
Podeszłam
znów do Antaresa. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa dalej nie chciały
przejść przez ściśnięte gardło - ale przecież nie musiałam. Rycerz
krótko skinął głową, na jego wargach dostrzegłam blady uśmiech, i
również poczułam, jak usta wyginają się w podobnym grymasie. Nikomu nic się nie stanie.
— Nikt nie będzie miał ci za złe — powtórzył Adam zduszonym głosem. — A mnie... wszyscy. Proszę, skończ to. Teraz.
Ale
Jesper tylko wpatrywał się w przyjaciela. Zbliżył doń nos, zamruczał
smutno i pokręcił ogromnym łbem. Postawione przed chwilą na sztorc łuski
i kolce znów opadły, niemal ginąc w splątanej sierści. Zielarz również
milczał, aż w końcu wziął głęboki, spazmatyczny wdech.
— Przepraszam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz