sobota, 27 listopada 2021

Od Lei cd. Antaresa

Gdyby ktoś mnie o to zapytał, nawet po latach, przysięgłabym, że to jedno słowo podchwyciło każde drzewo w okolicy. Opowiedziałabym, jak głoski przeskakiwały prędko między liśćmi, jak niosły się przez knieje, układając się w ten ciąg zarówno tak prosty, jak i niezwykły. Rudy ogon wiewiórki, zainteresowanej dotąd szyszką, teraz mignął i zniknął za dębem, gdy pobiegła przekazać całej leśnej społeczności rewelację, która wydarzyła się przed chwilą. Przed momentem wszystko wstrzymało oddech, a teraz wypuściło go z wyraźną ulgą.
Przecież to nie było mniej prawdopodobne niż to, co właśnie rzekł Jesper. Cuda się na tym świecie istotnie zdarzają, i jeśli miałam wobec tego jakiekolwiek wątpliwości, w tej chwili rozwiały się bez śladu. Mogłam tylko kątem oka złowić wzrok Antaresa, uśmiechnąć się nadzwyczaj szeroko, nim musiałam ponownie odwrócić głowę, zamrugać gwałtownie powiekami, odganiając nieproszoną wilgoć wzbierającą się w oczach. To, co zrobił przed chwilą, było przecież niesamowite.
— Wybaczasz? — warknął Adam. Zdawał się być w równym stopniu zszokowany, co zirytowany. — Jesper, ja chciałem cię zabić! Nie możesz tak zrobić, nie możesz teraz grać bohatera. Chciałem mieć Lily dla siebie! Byłem gotowy zrobić najgorsze świństwa, byleby tylko cię nie było. Jeśli mnie teraz zabijesz, nikt nie będzie mieć do ciebie pretensji.
Ale niedźwiedź opadł z powrotem na cztery łapy. Blask karmazynowych ślepi nieco przygasł, stracił tę gniewną iskrę, która jeszcze przed chwilą mogła wzniecić pożar. Nie powtórzył znów swoich słów, stał tylko i wpatrywał się w przyjaciela, którego ciało stanowiło raptem ułamek jego postaci. Gdyby tylko zechciał, zmiótłby go niedbałym machnięciem łapy. Bez trudu przegryzłby go na pół ostrymi jak brzytwa szczękami, zanim zdążylibyśmy zareagować. I uświadomiłam sobie, że tego właśnie chciał Adam - boleśnie świadomy własnej porażki, rozsypania w pył wszystkich swoich planów, przekreślenia starannie budowanej przyszłości jako zielarza w Taewen, zaprzepaszczenia zaufania, którym się cieszył wśród mieszkańców, sympatii Lily i Jespera. Nie był gotowy wziąć na swoje barki ciężaru decyzji, którą sam podjął, nie chciał iść dalej tą ścieżką i szukał kogoś, kto go z niej zepchnie na dobre.
Kobieta również milczała. Po jej wyrazie twarzy nie mogłam odgadnąć, co myśli o decyzji narzeczonego - wpatrywała się gdzieś w bok, ale zaciśnięte w pięść dłonie rozluźniły się wreszcie i swobodnie opadły wzdłuż smukłej sylwetki. I ona również się uśmiechnęła, choć blado. Z pewnością uraza dalej tkwiła w jej sercu, ale już go nie zatruwała.
— I co ja mam z nim zrobić? — westchnęła. Powtórzyłam gest, który niedawno wykonała wobec mnie: pogładziłam lekko jej dłoń, zachęciłam skinieniem głowy.
— Myślę, że sama to wiesz najlepiej.
Odrzuciła głowę do tyłu, płowy warkocz zamigotał w promieniach słońca. Otarła zaczerwienione oczy energicznym ruchem ręki, jakby chciała przywołać się do porządku.
— Nie umiem mu wybaczyć. W porównaniu do Jespera zachowuję się jak wiedźma. U burmistrza rozszarpałabym Adama, gdyby was tam nie było.
Zerknęłam na kobietę. Nawet jeśli Lily była drobniejsza od zielarza, nie wątpiłam, że byłaby zdolna to zrobić.
— Ludzie są w stanie zrobić wiele pod wpływem uczuć, zwłaszcza miłości — zaczęłam powoli. — I często potem żałują tego, co zrobili. Nie jesteś wiedźmą. Tak jak potworem nie jest Jesper... ani Adam.  W żadnym tego słowa znaczeniu.
Przez chwilę sądziłam, że podniesie sprzeciw - ale potaknęła tylko z rezygnacją, wierzchem dłoni znów otarła twarz. Wróciła do ukochanego, choć tym razem zwróciła twarz w stronę Adama.
— Nie zrzucaj na niego odpowiedzialności za to, co zrobiłeś — urwała na chwilę, dała mu czas, by przetrawił jej słowa. — Jeśli uważasz, że kiedykolwiek byliście przyjaciółmi, zrób choć raz to, co należy.
Burmistrz został z tyłu. Dopiero po dłuższej chwili przeszedł parę kroków do przodu, ale znów musiał przysiąść, wziąć kilka głębokich wdechów, uspokajająco uniósł jednak dłoń, by zasygnalizować, że nic mu nie jest.
— Wydoroślał — westchnął tylko. — Nigdy by nie skrzywdził słabszego, ale jak byli dzieciakami, to często łatwo tracił nerwy i wdawał się w bójki. I to głównie Adam przemawiał mu do rozumu, nawet jeśli i jemu mogło się oberwać.
Podeszłam znów do Antaresa. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa dalej nie chciały przejść przez ściśnięte gardło - ale przecież nie musiałam. Rycerz krótko skinął głową, na jego wargach dostrzegłam blady uśmiech, i również poczułam, jak usta wyginają się w podobnym grymasie. Nikomu nic się nie stanie.
— Nikt nie będzie miał ci za złe — powtórzył Adam zduszonym głosem. — A mnie... wszyscy. Proszę, skończ to. Teraz.
Ale Jesper tylko wpatrywał się w przyjaciela. Zbliżył doń nos, zamruczał smutno i pokręcił ogromnym łbem. Postawione przed chwilą na sztorc łuski i kolce znów opadły, niemal ginąc w splątanej sierści. Zielarz również milczał, aż w końcu wziął głęboki, spazmatyczny wdech.
— Przepraszam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz