czwartek, 25 listopada 2021

Od Małgorzaty cd. Tezeusza

Lubiła, kiedy się śmiał. Robił to rzadko i – z czego Małgorzata zdała sobie sprawę całkiem niedawno – tylko w jej towarzystwie. Nie przebywała z nim co prawda na stałe, nie śledziła każdego jego kroku, ale z tych wszystkich chwil, które spędzili razem na spotkaniach, balach, czy innych wyjściach, pamiętała być może jedną, czy dwie sytuację, kiedy nie pilnował się w szerszym gronie. Miło było przypisać sobie znów zasługę rozbawienia sędziego.
― O niewłaściwej porze, takie wykroczenie byłbym jeszcze w stanie wybaczyć. Ale nie obudzić mnie na kawę, póki jeszcze ciepła? Wpuścić tyle światła do mojego gabinetu?
― Częste wietrzenie sprzyja czystości umysłu, Tezeuszu ― mruknęła, pomijając kwestię kawy. Miała przecież swoje powody, przez które nigdy nie budziła go na czas, zawsze odkładając ten moment na bliżej nieokreślone później. Powody te, bardzo prozaiczne, sprowadzały się do tego, że przecież na jego oczach niczego do kawy by nie dolewała. Kiedy jednak nie patrzył… kiedy nie patrzył, to przecież inna sprawa.
Małgorzata uśmiechnęła się nieznacznie, do samej siebie; miękkość spojrzenia zielonych oczu złamała iskierka rezygnacji. Z Igorem też tak przecież zrobiła. Kropla, za kroplą, powoli drążyła skałę, aż zachorował, aż organizm nie dał rady przystosować się do coraz większych dawek trucizny. Tu przecież było podobnie, choć specyfik, którym raczyła wicehrabiego znacznie różnił się od tego, co serwowała mężowi.
― Powinienem rozkazać służącym przyszyć zasłony do tapety, żeby ci już nigdy taki pomysł do głowy nie wpadł, Małgorzato.
― Sądząc po ilości marudzenia, którym mnie raczysz, wnoszę, że spało ci się dobrze i jesteś wyspany ― odpowiedziała gładko, ani trochę niezrażona, bo przecież Tezeusza znała nie od dziś, ani nie od wczoraj. Jego rutynę znała na pamięć, mogła poszczycić się także podobnie skuteczną znajomością całego jego repertuaru humorów i dogryzek. Wicehrabia sączący zimną kawę, pozwalający podrabiać swoje podpisy i marudzący przy tym na wszystko, na co tylko pomarudzić można, został więc zaklasyfikowany jako przypadek nieszkodliwy, dobrze wyspany, a nawet rokujący dobrze w kierunku dalszego rozbawienia. Być może stąd to śmiałe posunięcie i pytanie o spacer, mimo tego, że dobrze wiedziała jaki jest stosunek sędziego do niepotrzebnej i nieprzewidzianej żadną ustawą aktywności fizycznej.
― Nie podoba mi się to pytanie, De Verley.
Westchnęła. Króciutko, płytko, jakby z żalem. Ale nie kontynuowała tematu, nie dostrzegając tu żadnych szans na powodzenie swojej misji. Zamiast straconego tematu, podjęła kolejny, zdecydowanie w swoim mniemaniu ciekawszy i milszy. Nawet jeśli bezpośrednio nawiązywał do tak nielubianej przez Tezeusza aktywności fizycznej.
― Och, oczywiście. ― odpowiedział jej wicehrabia, rzecz jasna nie precyzując jasno, o co mu w tym momencie chodzi. Małgorzata, skazana na domysły, postawiła na przyjemną noc. Jak się po chwili okazało, całkiem słusznie. ― Nie ma czasu na przerwy od pracy, bal sam się nie zaplanuje.
― No tak, zapomniałam, że mam do czynienia z pracoholikiem. ― Uśmiechnęła się nieznacznie, ciepło. Pozwoliła odgarnąć sobie kosmyk z twarzy i założyć za ucho, pozwoliła się dotknąć. Dłużna nie pozostała, przysunęła się bliżej, dłońmi powędrowała po jego ramionach, w górę, zaplatając je finalnie na sędziowskim karku.
― Tak sobie pomyślałem, Małgosiu, że mogłabyś towarzyszyć mi na nim oficjalnie...
― Mogłabym ― szepnęła miękko ― i z miłą chęcią ci potowarzyszę.
Trawa tłumiła kroki pantofelków na niewysokim obcasie, tłumiła także i szelest sunącej po źdźbłach sukni. Małgorzata nie musiała się więc specjalnie starać, by nie zostać zbyt wcześnie wykryta. Pewnym krokiem przemknęła po równej trawie, minęła rodowy grobowiec jakiejś zacnej familii, ale nie zaszczyciła go spojrzeniem. Spory, kamienny gargulec strzegący czyjegoś miejsca spoczynku nie zrobił na niej wrażenia, podobnie jak świeżo wykopane, głębokie doły oczekujące na nowych lokatorów. W oddali wybrzmiało uderzenie dzwonu; głębokie, wibrujące brązem i miedzią. Przyśpieszyła kroku, uniosła nieznacznie ciemny materiał sukni, jak duch przemknęła między kolejnymi nagrobkami. Minęła dwie osoby zmierzające w przeciwnym do jej kierunku, ale i na nie nie zwróciła zbytniej uwagi. Ciemna woalka gustownie przesłaniała twarz, utrudniała rozpoznanie. Jasne loki, spięte w ciasnej, bardzo formalnej fryzurze, mogły należeć do każdej innej kobiety, nie tylko Małgorzaty De Verley. A jednak, tylko Małgorzata mknęłaby jak cień po nekropolii, tylko jej oczy błyskałyby spod półprzeźroczystej woalki w ten specyficzny, trącający jadowitością spojrzenia sposób. Była spóźniona, ale to przecież nie było nic nowego. Była także niezapowiedziana, ale i to nie było w jej życiu nowością.
Szczupłą, obleczoną w czerń sylwetkę wicehrabiego wypatrzyła od razu. Wciąż stał nad świeżo zasypanym grobem, wciąż niepogodzony ze stratą i wciąż rozmyślający o przeszłości. Podpłynęła bliżej, nogi poniosły ją same, serce zatłukło mocniej o żebra.
Zapachniało gruszkami i oszustwem, zapachniało frezją.
Damska dłoń odziana w gustowną, czarną rękawiczkę, wsunęła się bez pozwolenia pod sędziowskie ramię, Małgorzata znalazła się u boku Tezeusza, czyli dokładnie tam, gdzie planowała i dokładnie tam, gdzie nie powinno jej w dniu dzisiejszym być. Wicehrabia nawet nie drgnął, nie sprzeciwił się także dłoni pod jego ramieniem. Pogrzeb ledwo co się skończył, ale nad grobem byli sami.
― Jak się czujesz? ― Zaryzykowała pytanie, ale nie zaryzykowała spojrzenia.
― Bywało lepiej, Małgosiu ― odrzekł krótko i spokojnie wicehrabia.
Nie od razu podjęła temat, bo ten był po prostu trudny. Małgorzata bywała na pogrzebach, sama także przecież żegnała ludzi, a jeszcze częściej osobiście wyprawiała ich na temat świat, ale wciąż potrafiła domyślić się, co czuje osoba, która właśnie straciła kawałek swojego świata. Stali więc w bezruchu, chłodny wiatr od czasu do czasu szeleścił suknią, wprawiał w kołysanie długi warkocz. Tezeusz pogrążył się w zadumie, Małgorzata rozważała ewentualne rany na ciele zmarłego. Słyszała, że zmarł w nienaturalny sposób, że ktoś mu w tym pomógł. Jak więc wyglądał w trumnie? Jak daleko przebiegł już proces rozkładu? Czy musieli sprawnie zszyć mu usta, żeby się prezentował? A co ze sztywnieniem powiek, nadmiernym rozluźnieniem mięśni?
Przechyliła nieznacznie głowę, wiatr uwolnił niesforny lok z ciasnej fryzury, ten długim pasmem padł na szyję, połaskotał odsłonięty obojczyk. Dłoń, dotąd spokojna i nieruchoma, zsunęła się po przedramieniu w dół, zanurkowała w kieszeni płaszcza. Palce odnalazły odzianą w twardą, skórzaną rękawiczkę dłoń wicehrabiego. Sprytnym ruchem splotła ich dłonie w uchwycie, w milczący sposób okazując wsparcie i zrozumienie, a jednocześnie wciąż snując swoje – niezbyt adekwatne do powagi sytuacji – myśli. Dociążyli powieki monetami, czy zszyli? Skleili żywicą? Jak zginął? Czy ranę oczyszczono i zaszyto? Czy musieli uciekać się do rekonstrukcji magią? Nałożyć krótkotrwałe zaklęcia, by denat wyglądał akceptowalnie?
― Nie chciałam, żebyś był dzisiaj sam ― odezwała się w końcu, kiedy cisza stała się nie do wytrzymania. Znów powiało chłodem, tym razem się wzdrygnęła. Tezeusz po dłuższej chwili zacisnął palce na jej dłoni, uczynił ich uchwyt kompletnym, Małgorzata uśmiechnęła się nieznacznie. Nie odpowiedział jej jednak od razu, zbyt zajęty wpatrywaniem się w miejsce pochówku swojego przyjaciela i mentora w jednym. Zanurzył nos w ciemnym szalu, przymknął na moment oczy.
― Chodźmy stąd. ― stwierdził w końcu, czy też może po sędziowsku zarządził, nie pozostawiając żadnej sposobności na reakcję. Małgorzata nie zaprotestowała, nawet wtedy, gdy wicehrabia w końcu się jej przyjrzał. Pustym spojrzeniem obrzucił jej czarny ubiór. ― Na litość boską, De Verley ― w głosie przebrzmiała reprymenda, Tezeusz uniósł brew w akcie ostatecznego zwątpienia. Bez słowa zdjął ciemny płaszcz, narzucił go na ramiona jadowniczki. ― Jak możesz być taka nieodpowiedzialna? Ubieraj, no już. Ostatnia rzecz, jakiej mi potrzeba, to żebyś się rozchorowała. Będę cię potrzebował.
― Dziękuję ― odpowiedziała, w duchu przeklinając swoje zapominalstwo i spóźnialstwo, przez które zapomniała dopakować czegoś cieplejszego. Nauczona by radzić sobie w każdych okolicznościach, nie pisnęła nawet słowem i nie zamierzała się skarżyć. Gest jednak doceniła, był niecodzienny i miły, zwłaszcza w tych okolicznościach. Mimo uszu puściła to tłumaczące wszystko „będę cię potrzebował”.
Wsunęła ręce w rękawy płaszcza, zapięła jeden z guzików.
― Kolejne zadanie? Eliminacja celu, czy coś bardziej złożonego? ― przeszła od razu do rzeczy, pamiętając, że sędzia całym sobą miłuje nie tylko literę prawa, ale i konkrety.
― Nie tym razem. ― Pokręcił przecząco głową, uśmiechnął się krzywo, choć spojrzeniem docenił szybkie przejście do sedna sprawy. Szczelniej otulił szyję szalem. — Bal pożegnalny się zbliża, Małgosiu. Tym razem będziemy działać we dwójkę.
― Niecodzienny to obrót sytuacji, w którym mamy działać razem ― skomentowała lekko, zaczepnie nieco, jakby po tej krótkiej chwili nie bycia sobą wcale, po chwili zadumy i irytacji na samą siebie, nagle odzyskała grunt pod nogami i wróciła do swojej standardowej roli podobno niegroźnej kokietki.
― Chodźmy, więcej szczegółów zdradzę ci u mnie. W końcu doczekaliśmy się swojego pierwszego, wspólnego spaceru. ― Sędzia zaoferował jej ramię. ― A więc, skąd przywiało cię do mnie tym razem?
Małgorzata musiała stłumić lekkie parsknięcie, w końcu wciąż byli na cmentarzu. Oferowane ramię z przyjemnością przyjęła, pamiętając doskonale, że Tezeusz stroni jednak od zbyt wylewnych gestów i ruchów. W takim wypadku należało więc korzystać, korzystać i jeszcze raz korzystać.
― Nareszcie, po tylu latach, wicehrabia zażywa świeżego powietrza i odrobiny ruchu. Jeszcze tylko pchełek brakuje do tego sielankowego widoczku ― dodała, całkiem wesołym tonem (jakby już nie pamiętając, że wciąż przecież otacza ich ponura aura nekropolii), bowiem Małgorzata nie potrafiła długo poddawać się melancholii, czy innym przykrościom. A przynajmniej wciąż jej się tak wydawało, że nie potrafi. ― A przywiało mnie z Monalow, dokładniej rezydencji De Poulinów. Pamiętasz zapewne, jak opisywałam, że w znalezionym pierścieniu był zbiorniczek na truciznę? Błyskotkę schowałam tam, gdzie kazałeś, ale po dziś dzień nikt się po nią nie zgłosił, co odkryłam przypadkiem, chcąc w skrytce zainstalować kolejną przesyłkę. Wedle moich informacji, po błyskotkę miał zgłosić się niejaki Michał, ale nigdy na miejsce nie dotarł. W trakcie krótkiego śledztwa doszukałam się jego zwłok w leśnym parowie i gdyby nie pchełki, to w życiu niczego bym nie znalazła. Ktoś ma wprawę w ukrywaniu ciał, na szczęście dla nas, niewystarczającą ― urwała na krótką chwilę, skinęła głową strażnikowi przy żelaznej bramie, pozwoliła się Tezeuszowi wyprowadzić na główną drogę. Dopiero wtedy podjęła temat, zdecydowanie ciszej, na uwadze mając przepływających ulicą ludzi.
― Stan rozkładu ciała jasno sugeruje, że to z tej prostej, śmiertelnej przyczyny nie odebrał pierścionka na czas. Musiał nie żyć już wtedy, kiedy go tam wkładałam. Jednocześnie, nikt nie zgłosił mi problemów w sprawie. A korespondencja, w której to Michał gorąco zapewnia o przejęciu przesyłki, musi być sfałszowana. ― Małgorzata urwała, zamyśliła się na moment. Jadeit wzniósł się ku zachmurzonemu niebu; drobna kropla deszczu osiadła na rumianym policzku. ― Szukałam sprawcy, ale trop jest zatarty, niejasny i zbyt stary by wyciągnąć z niego cokolwiek sensownego. Czy coś bezpośrednio dotarło do ciebie? A może Dymitr coś wspominał?

partners in crime arc ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz