niedziela, 14 listopada 2021

Od Michelle cd. Mattii

Kobieta zerknęła po raz ostatni na podszerstek, nim ten upadł na trawę - był zbity i dość obfity, a to charakterystyczne było właśnie dla zwierząt zamieszkujących chłodniejsze terytoria. Jeśli rzeczywiście gubiły sierść w wyniku wysokich temperatur, ich organizmy musiały zareagować w sposób gwałtowny, uaktywniając natychmiast systemy obronne, by poradzić sobie z nieprzewidzianą zmianą, a to zawsze niosło ze sobą jakieś konsekwencje - w krótszej lub dłuższej, acz nieuchronnej perspektywie.
Podążyła zatem za astrologiem i jego fantastycznym - w każdym tego słowa znaczeniu - wahadełkiem. Wcześniej zastanawiało ją, jak właściwie znajdą te stworzenia - na sztuce tropienia znała się w stopniu co najwyżej podstawowym i przypuszczała, że umiejętności Mattii są na podobnym poziomie, ale teraz mogła dostrzec, że miał coś nawet lepszego, bardziej wszechstronnego. A Michelle ceniła ludzi, którzy umieli wykorzystać swoje talenty w sytuacjach, które zupełnie odbiegały od sytuacji, w jakich wykorzystywane były na co dzień.
— Powinniśmy rozglądać się też po drzewach — zasugerowała, odrywając oczy od ściółki. — Całkiem możliwe, że co bardziej zwinne postanowiły schować się między gałęziami. Te większe, naziemne, dostrzeżemy tak czy tak.
— Zdecydowanie będą się wyróżniać na tle tutejszej fauny — potwierdził. — Oby nie zachowywały się agresywnie.
Michelle przegryzła wargi, błysk w zielonych oczach przez chwilę zamigotał, jakby wkradł się do nich na chwilę niepokój, burząc dotąd niezmąconą pewność. Skupiła się dotąd na zagrożeniu samych zwierząt, ale przecież nie należało ignorować tego, że one same były groźne dla człowieka - nie tylko ze względu na to, że wybijały i wyjadały przychówek mieszkańców, ale też przez ich gabaryty. Życie pośród wiecznej zmarzliny nie było proste i natura wyposażyła tamtejsze zwierzęta, jak tylko mogła, by umożliwić im przetrwanie - nie tylko w podszerstek, w ten zestaw u większości wliczały się też potężne gabaryty lub wyjątkowe uzębienie. Konie miały szanse prześcignąć choćby takiego niedźwiedzia, ale człowiek nie miał już z nim szans. Dlatego mocniej ścisnęła wodze klaczy; przed wyruszeniem dokładnie wypytała Theo o jej charakter i chłopak zapewnił ją o jej wytrzymałości i całkiem niezłym umiejętnościom rozbiegu, Melada była jednak przy tym stworzeniem dość tchórzliwym i dlatego to na Michelle spoczywał ciężar odpowiedzialności za jak najszybsze dostrzeżenie ewentualnego zagrożenia. W siodle radziła sobie przyzwoicie, ale gdyby klacz poniosła ją w panice przez las, nie wiadomo, jak odnaleźliby się z Mattią i czy nie wpadłyby na kolejne zagrożenie w nieznanej okolicy.
— Większość raczej nie jest jeszcze na tyle pewna, żeby atakować człowieka, zwłaszcza jeśli będziemy na koniach — w zdanie nie wkradł się nawet ślad intonacji pytającej, w iście Miśkowej formie pobrzmiewając pewnością nawet tam, gdzie do końca jej nie było. — Wiadomo, oby nie prowokować. Ale z łuku szyć do nich nie będziemy, wahadełkiem tym bardziej nie rzucimy.
— Wolałbym uniknąć takiej sytuacji — przyznał, na wargach zatańczył lekki uśmiech.
Kobieta nawet nie potrafiła wyobrazić sobie sytuacji, w której przedmiot mógłby posłużyć jako broń, chyba że do odwrócenia uwagi, ale gdzie okiem nie sięgnąć było tyle kamieni i gałęzi, że mogła zbyć tę myśl krótkim śmiechem. Zwróciła przy okazji uwagę na to, że przedmiot zaczął kołysać się jakby pewniej, łuk nabrał płynności i nawet jej niewprawne oko mogło z całą pewnością określić wskazywany przezeń kierunek.
— Właściciel zguby jest chyba coraz bliżej — skwitowała, nawet jeśli nie miała pewności, ku jakiemu zwierzęciu się kierują. Zza drzew mógłby się równie dobrze wyłonić pingwin, zdziwiony ogromnymi istotami jeszcze bardziej, niż one nim. Bez trudu wyobrazić sobie mogła ten podkreślany w księgach, rozkołysany chód widzianego dotąd tylko na zakurzonych kartach stworzenia. — Oby tylko się nie upomniał.
Z oddali trzasnęły gałęzie. Zarówno gildyjczycy, jak i ich konie przystanęli, Melada zastrzygła uszami i zarzuciła łbem, jakby chcąc zwrócić na siebie uwagę jeźdźca. Ale Michelle tylko z roztargnieniem pogładziła muskularną sierść, oczy zwęziły się, usiłując zogniskować wzrok na poruszającej się gęstwinie.
— Gałęzie poruszają się raczej dość nisko — zauważył astrolog.
Mignęła biel, nieudolnie próbująca wtopić się we wszechobecne zielenie i czerwienie. Niedźwiedź mógł po prostu gmerać łapą w ziemi i wtedy nie wywierałby zbyt wielkiego nacisku na wyższe partie krzewów, oddech kobiety wciąż zatem pozostał płytki.
Ale wtedy zwierzę ostatecznie postanowiło opuścić swoją kryjówkę - pomiędzy gałęziami przecisnęła się niewielka kulka. Na chwilę przystanęła, drżące nozdrza zwężały się i rozszerzały, badając powietrze. Puchate nóżki znalazły oparcie na błotnistym gruncie, w każdej chwili gotowe odepchnąć się i ponieść właściciela w bezpieczne miejsce. Wąsy podskoczyły do spółki z uszami - długimi i charakterystycznymi, które bez żadnych wątpliwości pozwalały sklasyfikować tożsamość właściciela, któremu do niedźwiedzia było bardzo daleko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz