Kobieta
zerknęła po raz ostatni na podszerstek, nim ten upadł na trawę - był
zbity i dość obfity, a to charakterystyczne było właśnie dla zwierząt
zamieszkujących chłodniejsze terytoria. Jeśli rzeczywiście gubiły sierść
w wyniku wysokich temperatur, ich organizmy musiały zareagować w sposób
gwałtowny, uaktywniając natychmiast systemy obronne, by poradzić sobie z
nieprzewidzianą zmianą, a to zawsze niosło ze sobą jakieś konsekwencje -
w krótszej lub dłuższej, acz nieuchronnej perspektywie.
Podążyła
zatem za astrologiem i jego fantastycznym - w każdym tego słowa
znaczeniu - wahadełkiem. Wcześniej zastanawiało ją, jak właściwie znajdą
te stworzenia - na sztuce tropienia znała się w stopniu co najwyżej
podstawowym i przypuszczała, że umiejętności Mattii są na podobnym
poziomie, ale teraz mogła dostrzec, że miał coś nawet lepszego, bardziej
wszechstronnego. A Michelle ceniła ludzi, którzy umieli wykorzystać
swoje talenty w sytuacjach, które zupełnie odbiegały od sytuacji, w
jakich wykorzystywane były na co dzień.
—
Powinniśmy rozglądać się też po drzewach — zasugerowała, odrywając oczy
od ściółki. — Całkiem możliwe, że co bardziej zwinne postanowiły
schować się między gałęziami. Te większe, naziemne, dostrzeżemy tak czy
tak.
— Zdecydowanie będą się wyróżniać na tle tutejszej fauny — potwierdził. — Oby nie zachowywały się agresywnie.
Michelle
przegryzła wargi, błysk w zielonych oczach przez chwilę zamigotał,
jakby wkradł się do nich na chwilę niepokój, burząc dotąd niezmąconą
pewność. Skupiła się dotąd na zagrożeniu samych zwierząt, ale przecież
nie należało ignorować tego, że one same były groźne dla człowieka - nie
tylko ze względu na to, że wybijały i wyjadały przychówek mieszkańców,
ale też przez ich gabaryty. Życie pośród wiecznej zmarzliny nie było
proste i natura wyposażyła tamtejsze zwierzęta, jak tylko mogła, by
umożliwić im przetrwanie - nie tylko w podszerstek, w ten zestaw u
większości wliczały się też potężne gabaryty lub wyjątkowe uzębienie.
Konie miały szanse prześcignąć choćby takiego niedźwiedzia, ale człowiek
nie miał już z nim szans. Dlatego mocniej ścisnęła wodze klaczy; przed
wyruszeniem dokładnie wypytała Theo o jej charakter i chłopak zapewnił
ją o jej wytrzymałości i całkiem niezłym umiejętnościom rozbiegu, Melada
była jednak przy tym stworzeniem dość tchórzliwym i dlatego to na
Michelle spoczywał ciężar odpowiedzialności za jak najszybsze
dostrzeżenie ewentualnego zagrożenia. W siodle radziła sobie
przyzwoicie, ale gdyby klacz poniosła ją w panice przez las, nie
wiadomo, jak odnaleźliby się z Mattią i czy nie wpadłyby na kolejne
zagrożenie w nieznanej okolicy.
—
Większość raczej nie jest jeszcze na tyle pewna, żeby atakować
człowieka, zwłaszcza jeśli będziemy na koniach — w zdanie nie wkradł się
nawet ślad intonacji pytającej, w iście Miśkowej formie pobrzmiewając
pewnością nawet tam, gdzie do końca jej nie było. — Wiadomo, oby nie
prowokować. Ale z łuku szyć do nich nie będziemy, wahadełkiem tym
bardziej nie rzucimy.
— Wolałbym uniknąć takiej sytuacji — przyznał, na wargach zatańczył lekki uśmiech.
Kobieta
nawet nie potrafiła wyobrazić sobie sytuacji, w której przedmiot mógłby
posłużyć jako broń, chyba że do odwrócenia uwagi, ale gdzie okiem nie
sięgnąć było tyle kamieni i gałęzi, że mogła zbyć tę myśl krótkim
śmiechem. Zwróciła przy okazji uwagę na to, że przedmiot zaczął kołysać
się jakby pewniej, łuk nabrał płynności i nawet jej niewprawne oko mogło
z całą pewnością określić wskazywany przezeń kierunek.
—
Właściciel zguby jest chyba coraz bliżej — skwitowała, nawet jeśli nie
miała pewności, ku jakiemu zwierzęciu się kierują. Zza drzew mógłby się
równie dobrze wyłonić pingwin, zdziwiony ogromnymi istotami jeszcze
bardziej, niż one nim. Bez trudu wyobrazić sobie mogła ten podkreślany w
księgach, rozkołysany chód widzianego dotąd tylko na zakurzonych
kartach stworzenia. — Oby tylko się nie upomniał.
Z
oddali trzasnęły gałęzie. Zarówno gildyjczycy, jak i ich konie
przystanęli, Melada zastrzygła uszami i zarzuciła łbem, jakby chcąc
zwrócić na siebie uwagę jeźdźca. Ale Michelle tylko z roztargnieniem
pogładziła muskularną sierść, oczy zwęziły się, usiłując zogniskować
wzrok na poruszającej się gęstwinie.
— Gałęzie poruszają się raczej dość nisko — zauważył astrolog.
Mignęła
biel, nieudolnie próbująca wtopić się we wszechobecne zielenie i
czerwienie. Niedźwiedź mógł po prostu gmerać łapą w ziemi i wtedy nie
wywierałby zbyt wielkiego nacisku na wyższe partie krzewów, oddech
kobiety wciąż zatem pozostał płytki.
Ale
wtedy zwierzę ostatecznie postanowiło opuścić swoją kryjówkę - pomiędzy
gałęziami przecisnęła się niewielka kulka. Na chwilę przystanęła,
drżące nozdrza zwężały się i rozszerzały, badając powietrze. Puchate
nóżki znalazły oparcie na błotnistym gruncie, w każdej chwili gotowe
odepchnąć się i ponieść właściciela w bezpieczne miejsce. Wąsy
podskoczyły do spółki z uszami - długimi i charakterystycznymi, które
bez żadnych wątpliwości pozwalały sklasyfikować tożsamość właściciela,
któremu do niedźwiedzia było bardzo daleko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz